Z następną częścią może być podobnie, a może nawet wystąpi większe opóźnienie. Mam teraz na głowie bardzo duży projekt z forum, którym muszę się zająć i chcę mu poświęcić jak najwięcej, ale tego ficka też nie chcę porzucać, tego się nie musicie bać. Ponownie zaznaczam, że inspiruję się tylko filmami, a większość to i tak moje wymysły. Dużą inspirację czerpię też z pewnej serii gier o assassynach, bo czemu nie?
Z góry przepraszam za wszystkie błędy, nie chciałam już przedłużać publikacji. Zapraszam do czytania i komentowania, jak zawsze ^^]
Rozpalić wspomnienia
Rozdział 7
Rok
1966, Misja V
Biały, luksusowy mercedes wyjechał przez
otwarte wrota z kutej w fantazyjne wzory, metalowej bramy, która potem ociężale
wróciła na swoje miejsce, z cichym kliknięciem zawiadamiając o nałożonych
zabezpieczeniach, a kilku ochroniarzy w garniturach przekazało odpowiednie
komunikaty dalej. Ze swojego miejsca na niewielkim wzgórzu przyglądała się temu
uważnie, wyszukując słabych punktów ogrodzenia i luk w poruszaniu się straży
już drugi raz w ciągu tego dnia. Nie widziała szans przedarcia się bez
pozostawiania trupów, jednak to nigdy nie był problem. Czasami miała wrażenie,
że dowództwo nawet cieszyło się, gdy powiadamiała o ilości uśmierconych
przeciwników. Skrzywiła się, chowając lornetkę do torby. Wedle podanych danych,
właściciel posesji musiał niespodzianie wyjechać wcześniej – co też nastąpiło –
pozostawiając cenne dla nich informacje, które ktoś miał odebrać następnego
dnia. Ta noc była dla niej, idealna, podłożona, musiała tylko niczego nie
spieprzyć. Nic prostszego.
Przylgnęła do grubego, kamiennego muru, w
myślach odliczając fazy przemieszczania się kamer i ochrony, po czym
podskoczyła lekko, łapiąc się krawędzi. Zawisła tak na chwilę, cyfry przesuwały
się bezszelestnie w umyśle, zza pleców słyszała tylko śpiew świerszczy. Mięśnie
napięły się, świsnęło, i w jednym, porządnym susie wylądowała po drugiej
stronie, by od razu zanurkować za krzak róży. Facet miał takie zniewalająco
piękne i wielkie ogrody wokół posiadłości, że aż nie mogła się temu nadziwić.
Bogacze zdecydowanie byli zbyt pewni siebie.
Spokojnie, nieruchomiejąc i kryjąc się w
odpowiednich momentach, zaczęła poruszać się po wcześniej obranej trasie.
Świeżo po zmianie warty mogła mieć pewność, że ma wystarczająco dużo czasu,
jednak mimo to musiała utrzymywać sprawne tępo.
Po kilku minutach w końcu znalazła się
obok jednego z wejść – do niewielkiego domku za posiadłością, z którego
prowadziła ukryta droga do serca tego miejsca. Wokół było ich trzech – dwóch z
tyłu, w pewnej odległości chodzących pozornie swobodnie wzdłuż określonych
linii, i jeden od frontu. Nie widzieli mężczyzny stojącego na przedzie budynku,
jednak tamten teren był dobrze oświetlony, toteż włamywanie się tą drogą
spowodowałoby spore ryzyko, od tyłu zaś musiała jakoś przedrzeć się przez
pancerne szkło. To jednak mogło okazać się najprostszym zadaniem.
Odetchnęła, zbliżając się do najbardziej
wysuniętego w jej stronę mężczyzny. Przez chwilę nawet szła zaraz za nim,
oczywiście póki się nie zorientował, że coś jest dziwnie nie w porządku.
Odwróciła się powoli, ostrożnie i nie mogła wiedzieć, czy jakimś cudem ją
usłyszał, czy po prostu poszedł za tym niewytłumaczalnym przeczuciem czyjejś
obecności, ale to nie miało najmniejszego znaczenia. Uważny wzrok opadł na
przykucniętą sylwetkę akurat, by spotkać złoto-brązowe spojrzenie lśniące w
mroku i dojrzeć tylko błysk w ciemnościach. Na krótko zakrztusił się własną
krwią, po czym zwalił na ziemię, w ostatniej chwili przytrzymany przez
zabójczynię. Nie tracąc więcej czasu, popędziła przed siebie i w biegu posłała
nóż w gardło drugiego mężczyzny. Zesztywniał, sapnął i wyzionął ducha. W
ostatnich sekundach zdołała chwycić bezładne ciało, nim uderzyło z całym
impetem o ziemię. Z mocno bijącym sercem znieruchomiała, nasłuchując, czy
ochroniarz od frontu zorientował się w sytuacji. Powoli sięgnęła po słuchawkę podłączoną do radia martwego mężczyzny i przypięła jedno do ucha, a drugie do pasa, by być na bieżąco. Nikt jeszcze
nie wiedział.
Zostawiła ciała, które aktualnie znajdowały
się poza zasięgiem kamer i widoku ochroniarzy z drugiej strony budynku, po czym
zajęła się sforsowaniem szkła. Przypięte przy pasie, mocno żrące substancje
poradziły sobie z tą przeszkodą w rekordowym tempie, pozostawiając zabójczyni
wolną drogę. Wewnątrz znajdowało się kilka pomieszczeń i przypominało
mniejszy domek dla gości, jednak kryło też pewną tajemnicę. Pokój, w którym roiło
się od monitorów – jedno z centrów monitoringu tego kompleksu. Samotny technik
wpatrywał się ze zmarszczonymi brwiami w lśniące ekrany, długą chwilę
nieświadom czyjejś obecności. Trochę drwiący, trochę zadowolony uśmiech
rozciągnął wargi Eny pod maską. Jedno z głowy.
Nie potrzebowała wiele czasu, by ukrytym
korytarzem bez problemu dotrzeć do celu swej podróży. Rozejrzała się uważnie,
lustrując wzrokiem wypełnione regałami, drogimi księgami i boazerią
pomieszczenie. Skoro właściciel posiadłości tak lubował się w tajnych
przejściach, to zapewne musiała znaleźć ukryty schowek lub sejf, ale
potrzebowała chwili, by wyszukać idealnie na niego miejsce. Westchnęła cicho.
- Czas zacząć zabawę – mruknęła do siebie
kwaśno z ironicznym uśmiechem pod maską, kiedy podeszła do pierwszego obrazu,
by zbadać jego ramę.
Kilka dzieł sztuki i regałów później miała
ochotę prychać z frustracji. W akcie zrezygnowania postanowiła sprawdzić
ogromne biurko z ciemnego drewna, na którego blacie panował niepasujący do
niemal pedantycznie utrzymanego wnętrza nieład. Przejrzała pobieżnie wszystkie
papiery, jednak nie znalazłszy tam pożądanych dokumentów, zostawiła niczym
nietknięte i zajrzała do pierwszej z góry szuflady – i oto były. Cały plik
skrzętnie szukanych informacji zawarty w schludnym folderze. Nie wierzyła
własnym oczom, to byłoby za łatwe, lecz dokumenty zdecydowanie zgadzały się z
tymi, które miała zdobyć. Zajrzała do środka, szybko studiując najważniejsze
nazwy, zdjęcia i pojęcia. Tak, to był jej cel.
Wyjęła plik, zasunęła szufladę i schowała
do przymocowanej w połowie pleców, płaskiej kieszeni, która specjalnie
zaprojektowana nie krępowała ruchów. Wtedy usłyszała poruszenie za drzwiami,
szmer zaledwie na granicy słuchu. W biurku znajdował się czujnik.
Akurat, gdy gałka w drzwiach przesunęła się
z cichym kliknięciem, zanurkowała za brzeg najbliższego regału, chwytając za
rękojeści sztyletów. Delikatne szuranie butów o drewnianą podłogę wypełniło
ciche pomieszczenie. Czterech, każdy uzbrojony po zęby. Wysunęła klingi,
niesłyszalny dla nich syk rozbrzmiał rozkoszną nutą. Oddech wyrównał się i
ustabilizował, umysł oczyścił ze wszystkich niepotrzebnych myśli. Gdy ujęła
sztylety rękojeściami do siebie, oczy spod maski zalśniły złotem.
Wyskoczyła zza rogu, zyskując milisekundę
przewagi. Kiedy padły pierwsze strzały, była już przygotowana. Uczyła się
podobnych manewrów, ale dopiero ta chwila miało okazać się decydującym testem. Zgrzyt i
metaliczny brzęk wypełnił pokój kakofonią dźwięków przemieszanych z
wystrzałami, gdy niebywale wytrzymałe ostrza odbijały kule. Kilka z nich
trafiło w bok, rękę i nogę jednego strażnika, na chwilę wyłączając ze
strzelaniny. Kliknęły puste magazynki i zanim zdołali choćby sięgnąć po kolejną
broń lub zapas pocisków, doskoczyła do najbliższego mężczyzny.
Krzyk rozdarł powietrze, trysnęła krew z
poziomej rany rozcinającej brzuch niemal do wnętrzności, i urwał się wraz ze
zgrabnym obrotem zabójczyni, gdy wbiła sztylet w serce. Nim ciało zsunęło się
na podłogę, czubek drugiej klingi poderżnął gardło następnemu. Krew zachlapała ciemne karwasze, ciepła i
lepka na palcach. Trzeci ochroniarz zdążył naładować broń, wystrzelając kilka
pocisków. Syknęła, gdy poczuła rozdzierający ból w boku. Kolejne nie zdołały
przebić się przez zasłonę ostrzy i zamarły całkowicie, kiedy jedna klinga
odcięła nadgarstek, a druga zatopiła się w piersi, przez serce i aż na zewnątrz
pod karkiem. Zabulgotało, kolejna plama krwi ozdobiła podłogę, a Ena w końcu
usłyszała oddech i desperackie starania zmiany magazynka pistoletu.
- Zostaw to – zarządziła zimno, niczym do
psa. Mocno zniekształcony głos i sam obraz zabójczyni zmusiły słabo
doświadczonego mężczyznę do znieruchomienia. Rany postrzałowe od własnych kul
paliły go niemiłosiernie, a wizja przyszłości malowała się w najczarniejszych
barwach.
Głosy w słuchawkach krzyczały jak szalone,
gdy odwróciła się spokojnie. Zmieniła uchwyt na sztylecie i równocześnie
wysunęła zatrute ostrze. Strażnik dalej półsiedział niczym sparaliżowany i
dobrze robił. Widok wyzierających zza niemal całkiem czarnej i idealnie
dopasowanej maski, lśniące czystym złotem oczy i cała prezencja zabójczyni
sprawiła, że pożałował wybrania tej roboty. Wytrąciła mu broń z dłoni daleko
poza zasięg i przygniotła butem zranioną rękę.
- Nie zabiję cię – powiedziała spokojnie,
unieruchamiając przerażoną ofiarę bez problemu – ale musisz coś dla mnie
zrobić.
Zobaczywszy upiorną maskę i oczy z bliska,
w końcu jakiś pierwotny instynkt kazał mu spróbować wyrwania się. Wierzgnął,
kwicząc z bólu, ale nogi i ręka zabójczyni trzymały go w miejscu bez problemu.
Nim się zorientował, cienkie ostrze zahaczyło o skórę na ramieniu. Szczypanie
nie wydawało się mocne, uczucie zaledwie jak po ukąszeniu pająka, lecz
skutecznie zatrzymało protesty. Dopiero, gdy poderwała go na równe nogi i
wypchnęła za drzwi, niezdolnego do jakiegokolwiek protestu, poczuł ogień w
żyłach, a w umyśle zaczęło mu się mieszać.
Zamknęła gabinet, dając sobie jeszcze
trochę więcej czasu. Za twardym drewnem rozległ się krzyk – znak, że trucizna
zaczęła działać. Miała wprowadzić strażnika w stan, w którym zacznie wściekle
rzucać się i atakować, więc wpierw będą musieli unieszkodliwić jego. Dlatego
też na koniec wsadziła mu w dłoń naładowany pistolet, chociaż pewnie nawet tego
nie zarejestrował.
Wbiegła do przejścia, zasuwając za sobą
ukryte drzwi. Rana na boku paliła, zadraśnięcie na ręce niemal równie mocno
rozchodziło się bólem wokół rozerwanej skóry, jednak zaczynały już się goić, a
ona nie mogła sobie pozwolić na rozproszenie. Zdołała już nauczyć się ignorowania
takich drobnostek. Teraz musiała tylko się wymknąć.
~*~
Przez niewielkie, otworzone do połowy okno
wpływało ciepłe powietrze letniej nocy, opływając wnętrze motelowego
pokoiku. Po uważnym zatrzaśnięciu drzwi z ulgą zdjęła płaszcz, pod którym
ukryła większość stroju i maskę przywieszoną przy pasie.
- Nie umiesz się trzymać z dala od
kłopotów, Sinatri.
Na chwilę zmroziło Enę w miejscu, póki nie
zorientowała się, do kogo należał niski głos i wtedy delikatny dreszcz
przebiegł po jej kręgosłupie. Uśmiechnęła się, starając nie skrzywić przy
odrzucaniu płaszcza.
- Ale tym razem sobie z nimi poradziłam.
Odwróciła się, by zobaczyć spokojnie
siedzącego na brzegu łóżka Wisa. Zmierzył jej sylwetkę uważnym spojrzeniem, gdy blokowała
mechanizmy i potem zaczęła rozpinać klamry trzymające na przedramionach karwasze w miejscu.
- Chyba nie do końca. – Zmarszczył brwi,
przyglądając się wyrwom w kostiumie, pod którymi skóra zdołała już się zrosnąć.
- Nic wielkiego…
Wstał i w kilku krokach był przy niej.
Chciała zaprotestować, ale głos uwiązł w gardle, niezdolny do
wyrażenia myśli. Ukląkł i delikatnym uchwytem na biodrze obrócił, by mieć
lepszy pogląd na ledwie zagojoną, lekko wybrzuszoną ranę.
- Trzeba wyjąć kulę – zgadł, unosząc
błękitne spojrzenie na Enę. Skinęła z cichym westchnieniem.
- Mogłyby tak same wypadać przed
zrośnięciem się skóry, byłoby łatwiej.
Nie skomentował, tylko sięgnął po krótki,
niesamowicie ostry nożyk i uniósł brwi w niemym zapytaniu. Sięgnęła do szafki i
wyjęła z niewielkiego pakunku małą fiolkę z silną, odkażającą substancją, która
przyśpieszała krzepnięcie krwi, a potem pozwoliła, by Wis przyglądał się, jak
odpina klamry kostiumu i ściąga górę, by miał lepsze pole manewru.
Mogłaby
zrobić to sama. Szybko, bez pozbywania się warstw ubioru, ale nie chciała.
Widząc determinację w jego oczach, nie potrafiła mu odmówić. Zrobi to szybciej,
znacznie sprawniej, dzięki czemu rana zasklepi się błyskawicznie, a ona nic na
tym nie straci.
Góra kostiumu zawisła wokół bioder
zabójczyni. Żołnierz podwinął zwykłą, bawełnianą koszulkę spod kombinezonu i obejrzał
dokładnie zasklepienie. Kula nie była bardzo głęboko, jednak krzywo i
dostatecznie mocno się wbiła, by sprawić nieco zachodu. Naciął, ostrożnie
rozchylając skórę, a Ena poczuła, jak włoski na jej ciele podnoszą się sztywno.
Ból niemal dorównywał temu postrzałowemu, jednak nie śmiała choćby drgnąć. Nauczyła się
kiedyś, choć tak naprawdę nie miała pojęcia, kiedy dokładnie, jak oddalać umysł
od cielesnego cierpienia, więc korzystała z tego, ile mogła. Wis pracował jak
doświadczony chirurg po latach stażu, skupiony i całkowicie niewrażliwy. W mig
pozbył się kuli i odebrał buteleczkę, dezynfekując ranę. Potem nie wiadomo skąd
wyciągnął czystą gazę i kazał jej uciskać rozcięcie, póki się nie wygoi.
- Po co wysłali cię tym razem? – zapytał po
chwili przyglądania się nieruchomej Enie, przerywając ciszę.
- Kradzież dokumentacji – wzruszyła
ramionami – standard.
Nie pytał, czy wybiła wszystkich po drodze.
Odpowiedź i tak zawsze była ta sama. Taką mieli robotę, nie dopuszczano
świadków.
- Oni coś planują – dodała bezbarwnie,
nawet na niego nie patrząc.
- Jak zawsze.
Pokręciła głową.
- To coś innego. Te dokumenty są dziwne.
Pełne nazwisk, które brzmią dla mnie dziwnie znajomo, planów i niedokończonych
recept na różne substancje.
- Zajrzałaś do nich? – Uniósł brwi w
niedowierzaniu.
- Musiałam sprawdzić, czy to o nie chodzi.
Dowództwo raczej nie ucieszyłoby się ze złych informacji. – Uśmiechnęła się
krzywo, krzyżując spojrzenie z Wisem. Wzdrygnął się niezauważalnie i całkowicie
porzucił swoje obiekcje, powodzenie misji zawsze był najwyższym priorytetem.
Ena przyjrzała się Żołnierzowi uważnie.
Więc co tu robił?
- Wracasz z misji?
- Nie, wyruszam o świcie.
Uniosła brew, ale nie spytała o nic więcej,
a Wis widocznie nie miał zamiaru niczym się dzielić. Może chciał dopracować
plan, sprawdzić inne opcje, może potrzebował kwatery na odludziu na jakiś czas.
Nie musiała posiadać tej wiedzy.
- Ruszam do dowództwa za kilka godzin.
Możesz tu zostać, jeśli potrzebujesz miejsca…
Skinął, ale nic nie powiedział. To było
całkowicie dla niego naturalne, a jednak tym razem coś jej nie pasowało.
Wydawał się bardziej spięty niż zwykle, jakby czymś spłoszony lub zaaferowany,
choć próbował to skryć pod maską chłodnego opanowania.
Zmierzyła go uważnym spojrzeniem, choć
wiedziała, że i tak nic więcej z niego nie wyczyta. W takich chwilach był jak
najlepiej zabezpieczony sejf świata, który nawet dla niej stanowił wyzwanie.
Westchnęła. Skoro już się zjawił, równie dobrze mogła go trochę wykorzystać.
- Muszę się przespać. Jeśli możesz, obejmij
wartę, hm?
- Nie nazbyt swobodnie się czujesz?
- Nie
– odpowiedziała prosto – ufam ci.
Zamilkł
i tylko wodził później za zabójczynią wzrokiem. Nie spodziewał się takiego
wyznania i nie wiedział, czy chciał je kiedykolwiek usłyszeć. Grał w
niebezpieczną grę, a po misji mógł stracić wszystko, co próbował osiągnąć.
Podświadomie przeczuwał, że taki scenariusz kiedyś się spełni, że jego obawy
się urzeczywistnią. Gdzieś w głębi niego siedział strach, tak silny i
prawdziwy, jakby już przeżył coś podobnego, a na samą myśl o powrocie wzdrygał
się z trwogą. Najbardziej pierwotne instynkty walczyły w nim o dowodzenie i
choć miał nad nimi władzę, nie potrafił z niej skorzystać.
Ena wsunęła sztylety pod poduszkę i ułożyła
się na boku, całkowicie wystawiając odsłoniętą szyję i ramiona na widok Wisa. Oddech
zabójczyni szybko ucichł, wyrównał się, a potem stał ledwie słyszalny.
Uspokoiła się natychmiast, jakby sam Morfeusz porwał ją w objęcia z utęsknieniem.
Mimo to spała niespokojnie. Dziwne urywki zdarzeń, wyglądu miejsc czy ludzi
przewijały się przez umysł, a krew znaczyła ich drogę. Nie trwało to jednak długo
i gdy otworzyła oczy, czuła się znacznie gorzej niż przed snem.
Cień ludzkiej sylwetki, a raczej samych
ramion i głowy, zamajaczył na pościeli, wysyłając przez ciało impuls do
sięgnięcia po sztylety. Zanim jednak zdołała pochwycić rękojeści, rozpoznała
splątane włosy Wisa. Siedział spokojnie oparty plecami o łóżko i zdawał się
znajdować całkowicie we własnym świecie. Z profilu wyglądał na niemal
zrelaksowanego, ale Ena wiedziała, że pod tym wyrazem twarzy kryła się gonitwa
myśli. Nie mogąc się powstrzymać, wyciągnęła dłoń i odgarnęła samotny kosmyk z
jego czoła.
Drgnął, nagle wyrwany z dziwnego stanu
otępienia. Jasne oczy zwróciły się naprzeciw złoto-brązowym. Powietrze w
motelowym pokoju zdawał się gęstnieć z każdą mijającą chwilą tego intymnego
kontaktu. Skulona na boku, z dłonią wyciągniętą w jego stronę, wyglądała
bezbronnie i wrażliwie tak, jak jeszcze nigdy. Czuł się za nią odpowiedzialny,
choć nie powinien. Czuł, jakby musiał ją za wszelką cenę chronić, chociaż
wcale tego nie potrzebowała. Nagle widział i czuł znacznie więcej niż
kiedykolwiek – i nie chciał, by to się skończyło.
Decyzja zapadła, zobaczyła to wyraźnie w
chłodnym spojrzeniu. Obserwowała uważnie każdą zmianę na kamiennej twarzy,
kiedy powoli podniósł się, podpierając prawą ręką o materac. Nie umiała ani nie
chciała oderwać wzroku. Podążyła jego śladami instynktownie, podciągając się do
pozycji siedzącej. Cisza dźwięczała im w uszach głośniej od serii z karabinu, a
oddechy zlały się w zgodnym rytmie. Mogła tylko domyślać się, co wirowało w
jego głowie, mimo to czuła, jak coś zaciska się na jej wnętrznościach nieznanym
napięciem. Gdy w końcu szorstkie, ciepłe palce znalazły drogę do policzka
zabójczyni, coś w nich pękło. Czy były to chowane od dawna pragnienia, czy może
zwykłe żądze, którym nigdy nie pozwalali wyjść na zewnątrz, tym razem dali się
ponieść, wyłączając trzeźwe myślenie. Wargi spotkały się w pocałunku tylko z
początku nieśmiałym, palce wplotły w kosmyki, przyciągając bliżej, ciała nie
mogły się nasycić. Belki łóżka skrzypnęły cicho, przyjmując ich ciężar, pościel
zmięła się i podarła, po skórze spłynął pot. W tej jednej chwili pierwszy raz
poczuli się prawdziwie wolni.
~***~
Trucizna. Znów, niczym ogień wypalający
żyły, kwas krążący w całym układzie krwionośnym, wyżerała od środka wnętrzności
i spalała wszelkie myśli. Wypruwała z płuc krzyk, któremu z całych sił nie
pozwalała się wydostać z gardła. Nie mogła się temu poddać, nie ponownie. Gdyby
pozwoliła wydrzeć z siebie jakikolwiek dźwięk cierpienia, nigdy więcej nie
potrafiłaby go powstrzymać. Walczyła nieustannie. Broniła umysł, jak najlepiej
tylko potrafiła, ale obrazy atakowały zewsząd. Twarze ludzi w lekarskich
fartuchach, ogorzałe oblicze ojca, plac pełen mnichów, lecące w jej stronę
ostrza, krew płynącą z ran, łamane kości, elektrowstrząsy, tortury. Tak żywe, a
równocześnie wyblakłe, że już nawet nie była pewna, gdzie się znajduje.
Zwykle silne, całkowicie opanowane ciało
drżało w bolesnych konwulsjach na zimnym parkiecie. Paznokcie darły skórę
nagich ramion, włosy przylepiły się do spoconego czoła i karku, spod
zaciśniętych powiek gorące łzy spływały po policzkach. A wewnątrz, pośród
kłębiącego się i wirującego cierpienia, rosło coś równie przerażającego, niczym
mały pasożyt rozrastający się w niewyobrażalnym tempie, żywiący bólem i gotów
do przejęcia kontroli nad ciałem przy byle iskrze. Rozrastało się, zaogniało,
wżerało w umysł i ciało, nie dając chwili wytchnienia. Pierwotna, oszałamiająca
siła, całkowicie nie do powstrzymania, gdy uwolniona. Furia. Czysta, piękna i
przerażająca niczym uderzająca błyskawica. Buzowała pod powierzchnią cierpienia
i czekała. Na swój moment. Na iskrę.
~***~
Obecnie, baza Shield
Blady świt wszechobecną szarością miasta
wdarł się do ledwie rozwartych powiek, atakując pastelami nieba o wschodzie
słońca, jedynym barwnym elementem w miejskim krajobrazie. Skostniałe ciało nie
miało sił, by się ruszyć, a przy każdym oddechu zdawało się palić klatkę
piersiową znanym bólem. Czuła się, jakby przez noc żerował na niej jakiś wampir
energetyczny, z lubością spijający cierpienie i bezradność nieświadomej ofiary.
Znów trafiła jej się jedna z tych nocy. Pełna koszmarów, odbierająca siły,
wręcz wysysająca życie. Mimo to z cichym jękiem podniosła się na materacu,
zwieszając zimne stopy z krawędzi łóżka, aż dotknęły nagich paneli.
Drżała. Tak mocno i wyraźnie, że pewnie nie
utrzymałaby w dłoni kubka z jakąkolwiek cieczą, nie oblewając przy okazji
wszystkiego dookoła. Czuła się jak staruszka, przygięta piętnem czasu. Gdyby
mogła, nie ruszyłaby się z miejsca, ale wiedziała, że to równało się z
całkowitą i bezwzględną porażką. Dlatego wstała, zagryzając zęby, i jak zawsze
postanowiła, że się nie da. Musiała zwyciężyć. Pokonać swoje blokady, pokonać
zmęczenie i powracające koszmary. Wystawić wampirowi środkowy palec, warcząc
pod nosem „Pieprz się!”.
Na tę myśl
krzywy, szyderczy uśmiech rozciągnął oblicze Eny. W aktualnej sytuacji
to wcale nie wydawało się taką złą czy śmieszną opcją.
Opanowując jakoś drżenie całego ciała,
zajęła się zmyciem z siebie nocnych przeżyć i przygotowaniem do treningu. W końcu
musiała stawić się na ringu, obiecała komuś odpowiedzi. Ciche westchnienie
zarówno ulgi, jak i zrezygnowania wyrwało się spomiędzy warg, gdy poczuła
ciepłe strugi wody. Uderzające o ciało krople wody zdołały wyciągnąć z niej
nieco napięcia, pozwoliły rozluźnić mięśnie i chwilowo uciec myślami od
nieprzyjemnych spraw, jednak czas poganiał Enę nieubłaganie. Kiedy w końcu
nałożyła na siebie strój treningowy i znacznie mniej żwawo niż zazwyczaj
dotarła do sali treningowej, Wis już tam czekał.
Chłodne, niebieskie spojrzenie zmierzyło
uważnie dziwnie emanującą zmęczeniem i napięciem sylwetkę zabójczyni, a ciemne
brwi zmarszczyły się pod luźno spuszczonymi kosmykami. Doskonale rozszyfrowała
pytanie w jego oczach, co nie było trudne, gdy wpatrywał się w nią tak
oczekująco.
- Nie tylko ty masz koszmary – odparła
nonszalancko, chwytając taśmy i obwiązując wokół dłoni. Nie odpowiedział, ale z
ruchu głowy i wyrazu niebieskich tęczówek jasno wynikało, że zrozumiał. Stanęła
na macie, strzepując z nóg i dłoni napięcie, po czym zmierzyła się z chłodnym
błękitem. – Zaczynamy?
~*~
Po dwóch godzinach miała dość. Równomierne
ciosy, uniki i zwody wymęczyły całkowicie jej już wcześniej wycieńczony
organizm. Mięśnie zgrabnych nóg drgały lekko, po czole spływał perlisty pot, a
stawy powoli zaczynał ognić ból, kiedy w końcu stwierdziła, że na dziś
wystarczy. Wis również odczuwał zmęczenie, jednak gdyby chciał, bez problemu
wytrzymałby znacznie dłużej, tym bardziej że tego dnia wydawał się w pełni sił.
Co mogłoby wydawać się dziwne, zważywszy na wydarzenia tej nocy, jednak dla ich
organizmów nawet niewielka dawka mocnego snu mogła dać porządnego kopa energii.
Ena oklapła ciężko na maty i trzęsącymi
się rękami zaczęła odwiązywać taśmy. To było do niej niepodobne, pokazywać tak
wyraźne oznaki wyczerpania. Aktualnie jednak miała to głęboko gdzieś, zwłaszcza
przy Jamesie i zwłaszcza po nocnej schadzce. Wis poszedł w jej ślady,
odwiązując taśmy, ale pozostał na swoim miejscu i tylko zerkał spod splątanych
kosmyków.
- Nie wydajesz się dzisiaj sobą – oznajmił
po chwili bez większych emocji w głosie, a jedynie czymś podobnym do
podejrzliwej ciekawości.
- Brawo za spostrzegawczość – mruknęła,
darując sobie komentarz o tym, że wcale jeszcze nie wiedział, jaka była
naprawdę.
- I to wszystko po zwykłym koszmarze? –
głos miał sceptyczny, a jednak gdy podniosła na niego spojrzenie, w oczach
widziała, że rozumiał, w pewnym sensie. Był tylko ciekaw, w jaki sposób to
mogło rzeczywiście tak zadziałać.
Nie odpowiedziała. Przynajmniej nie od
razu.
- Moje koszmary wcale nie są takie
zwyczajne. – Rzuciła zwinięte taśmy poza matę, po czym oparła się z tyłu na dłoniach i zmierzyła z chłodem
lodowatych tęczówek. – Podobno chciałeś odpowiedzi. Proszę, masz okazję takie
uzyskać…
Odwrócił wzrok. Tak naprawdę nie miał
pojęcia, co chciał odkryć, o co mógł zapytać. Wiedział, że będzie to wiedza
wysoce nieprzyjemna – możliwe że dlatego nie potrafił przemóc się do zapytania
o swoją przeszłość. Za to zabójczyni… jej osoba fascynowała go znacznie
bardziej. Tajemnicza figura, w pewnym sensie znana, którą jednak musiał i
chciał poznać na nowo. Wystarczyła chwila, gdy stracił nad sobą panowanie, a
ona zdołała przywrócić jego umysł do teraźniejszości, oraz zdjęcie z folderu,
który wciąż majaczył w myślach. Dawała okazję choć przez chwilę nie myśleć
tylko o własnej przeszłości, choć tak ściśle łączyła się z jego.
- Jak trafiłaś do Hydry? – rzucił bez
namysłu, poważnie patrząc w dwubarwne tęczówki.
Spodziewała się tego pytania. Nie zdołał
zbyt wiele wyczytać z jej akt, więc tym bardziej musiała dręczyć go ciekawość –
a raczej gorące pragnienie, by okazało się, że nie był jedynym. Tak naprawdę to
pragnienie przeplatało się ze szczerą nadzieją, że jednak był jedynym, który
przeszedł coś podobnego. Pomijając rzeszę pachołków i żołnierzy, których sami
potem wytrenowali w bardzo podobnie okrutny sposób.
- Po wojnie udało im się zaciągnąć mnie w
pułapkę i pojmać – odpowiedziała powoli, bez cienia emocji w głosie, ale nie
mogła powstrzymać lekkiego skrzywienia się. – Próbowali wyciągnąć ze mnie
informacje torturami i wszelkimi możliwymi sposobami, ale w końcu chyba
zorientowali się, że nic nie wskórają, więc wsadzili mnie w lód. Odłożyli na
później.
- Nie złamałaś się? – Uniósł brwi z pewnym
zaskoczeniem, chociaż nie powinien. Na pewno była trenowana, by przetrwać
tortury bez piśnięcia słówka, jednak doskonale wiedział, jak brutalna potrafiła
być Hydra. Kpiący uśmiech na twarzy Eny mógłby posłużyć za odpowiedź samą w
sobie.
- Twoje zwątpienie mi uwłacza, ale rozumiem
wątpliwości. Czego wam nie powiedziałam przy Rogersie i Romanowej to tego, że
moi twórcy – kwaśny uśmiech sięgnął oczu, wybrzmiewając prześmiewczo przy
określeniu naukowców – zadbali, bym nie była fizycznie w stanie zdradzić
niczego.
- Co masz na myśli? – Zmarszczył brwi nieco zaskoczony. Parsknęła niewesołym śmiechem.
- To, na co brzmi. Przy pomocy serum,
przemocy psychicznej i fizycznej oraz szeregu tortur zdołali stworzyć w moim
umyśle blokady, które nie pozwalają mi się złamać i zdradzić, a nawet choćby
krzyknąć z bólu. Dzięki temu mieli niezawodne zabezpieczenie i pewność, że nie
sypnę.
Patrzył na zabójczynię ze szczerym
niedowierzaniem. Nie wiedział, czy bardziej zadziwiło go, że polscy naukowcy
zdołali opracować tak działające serum, czy że kazali własnemu żołnierzowi
przejść przez coś takiego i że się na to dobrowolnie zgodziła.
- Pozwoliłaś im na to? – Dziwna nutka
gniewu zabrzmiała w szorstkim głosie, na co Ena skrzywiła się nieco.
- Wtedy jeszcze byłam dość oddana sprawie –
odpowiedziała chłodno i poprawiła się, pochylając, by oprzeć splecione ręce
na kolanie. Przez chwilę coś nieznajomego zabłysło w jej spojrzeniu,
jednak zgasło na tyle szybko, by nie zdołał rozszyfrować. Nie odezwała się
więcej, ale uniosła brew, patrząc na Wisa wyczekująco.
- Dlatego postanowili cię zatrzymać?
- Prawdopodobnie to był jeden z powodów. –
Skinęła, znów przybierając maskę obojętności. –
Ale raczej chcieli sprawdzić, czy uda mi się stworzyć kolejnego, wiernego
zabójcę.
- Więc wyciągnęli cię z lodu i dali mi do
wyszkolenia – zrozumiał, a silna szczęka zacisnęła się nieznacznie. Rozluźnił
pięści, które nieświadomie zacisnął, i zwrócił spojrzenie na zabójczynię. –
Usunęli ci pamięć? – zabrzmiało to bardziej niczym oświadczenie niż pytanie, ale
i tak potwierdziła.
- Byłam jedną z pierwszych ofiar ich
eksperymentów z usuwaniem pamięci i to na mnie po raz pierwszy udało im się
osiągnąć sukces. Wcześniej wyciągali mnie z lodu i próbowali wiele razy,
używali wielu metod, ale narkotyki, środki uspakajające czy trucizny na mnie
nie działają. Dopiero krzesło przyniosło efekt. – Oboje wzdrygnęli się w
idealnej synchronizacji, choć wcale na siebie nie patrzyli. Wspomnienie krzesła
wzbudzało w nich dokładnie ten sam zestaw emocji za każdym razem – odrazę,
furię i wściekłą bezsilność. – Niestety w trakcie moje umiejętności znacząco
spadły, część zapewne przez uszkodzenia wywołane pierwszym użyciem krzesła,
dlatego potrzebowali, by ktoś ponownie mnie przeszkolił. Resztę możesz już
trochę kojarzyć.
Przyjrzała mu się uważnie, więc skinął
lekko. Kilka wspomnień majaczyło głęboko w umyśle, jednak nie miał jeszcze
pełnego obrazu. Słowa zabójczyni rozjaśniły wiele kwestii, choć ponownie
stworzyły więcej pytań. Również o jej niezwykłą odporność, ale to mogło
poczekać, zapewne będąc po prostu kolejnym efektem serum. Musiał kopać głębiej.
- Ale w końcu zaczęłaś sobie przypominać –
zgadł, obserwując uważnie, jak zimny dreszcz przebiegł po kręgosłupie Eny.
Skinęła, zagryzając dolną wargę. Ta oznaka zdenerwowania lub niepewności, nie
był pewien, rozjarzyła się czerwoną lampką alarmu w jego umyśle. – Czy… - nie
dokończył, jednak to było jasne; „czy przypominałaś sobie i kasowali ci pamięć
jak mi?”
Po raz pierwszy pokręciła głową, a ciche
westchnienie uciekło spomiędzy jej warg. To jeszcze bardziej zaalarmowało
Żołnierza, zwłaszcza, gdy dostrzegł kolejny dreszcz przebiegający po sylwetce
Eny.
- Próbowali – odparła, nie patrząc mu w
oczy. Uniósł brwi, ale i bez tego dopowiedziała: - To długa historia. Na początku
naszych lat w Hydrze jeszcze starali się zapewnić nam warunki jak w zwykłej
jednostce specjalnej, faszerowali ideałami i zapewniali, że czynimy dobro, bo
wiedzieli, że zadziała to na dłuższą metę albo nie chcieli ryzykować, że
niedoskonałe jeszcze usuwanie pamięci pozbawi nas umiejętności. W każdym razie,
gdy wspomnienia zaczęły wracać, próbowaliśmy uciec. – Smutny, gorzki półuśmiech
jakby bezwiednie uniósł kąciki jej warg, gdy podniosła na niego twarde, zimne
spojrzenie. – Wtedy pierwszy raz cię wyczyścili. Mnie też próbowali i dałam im
wierzyć, że się udało, ale tak naprawdę przyprawiło mnie to tylko o okropną
migrenę i czasowe zdezorientowanie.
- Co? Ale… jak?
- Nie mam pojęcia. – Wzruszyła ramionami,
bezradnie patrząc, jak burza szaleje w stalowych oczach. – Widocznie serum
okazało się znacznie silniejsze, niż myślałam, i wyrządziło w moim umyśle
więcej zmian, niż ktokolwiek mógłby podejrzewać. Gdy mózg się zregenerował i
odzyskałam wspomnienia, maszyna nie była w stanie go uszkodzić ponownie. A
przynajmniej nie w takim stopniu, bym straciła wspomnienia, czasem jedynie
udało im się jakieś mi wcisnąć, stworzyć pozory programowania, ale to było
chwilowe. Po prostu…
- Jakby był za silny – dokończył cicho,
tak że ledwie zrozumiała zachrypnięty głos, błękitne tęczówki wydały się zimne
i nieruchome, jednak wiedziała, że za nimi kryje się szybko przetwarzający
niedorzeczne informacje umysł.
Mimo to potrafił uwierzyć w rewelacje
zabójczyni, a gdzieś głęboko zablokowane wspomnienia podpowiadały, że mówiła
prawdę. Równocześnie poczuł dziwną, bolesną igłę, kującą w emocje, których nie
chciałby odczuwać. Zazdrość… i coś na kształt współczucia dla wszystkich lat,
które musiała przeżyć ze świadomością przeszłości, nie mogąc nic z nią uczynić.
Nie mogąc albo nie chcąc.
- Brzmi śmiesznie, no nie? – Kwaśny uśmiech
rozciągnął lekko pełne wargi, ale wydawał się na wskroś fałszywy.
- Nie, raczej niebezpiecznie – stwierdził i
przez chwilę miała wrażenie, że jakaś ostrożność zabrzmiała w jego głosie.
- Umysł to od zawsze niebezpieczna broń –
odparła nieco ciszej, patrząc w czubki swoich palców. Nic więcej nie
powiedziała, a Wis też nie mógł znaleźć żadnego bliskiego temu pytania. Tyle
chciałby się jeszcze dowiedzieć, lecz nagle poczuł, że nie dowie
się tego przez zwykłą rozmowę. Musiał zacząć pytać o własne sprawy.
- Wspomnienia… Przyjdą na raz? Czy
stopniowo?
- I tak, i tak, najprawdopodobniej. Część
już pewnie do ciebie wróciła – zerknęła na nieruchomą figurę, więc skinął na
potwierdzenie – część jeszcze też zapewne wróci w podobny sposób, ale
podejrzewam, że gdyby pojawił się odpowiedni impuls, mogłyby wrócić wszystkie.
W jednej, niepowstrzymanej fali.
- Było już tak? – Kolejne skinienie, w
dwubarwnych tęczówkach zalśniła feeria emocji. Wis odetchnął cicho,
przetrawiając jej słowa. Nie wiedział, która z opcji wydawała się gorsza. – A
ty? W jaki sposób… odzyskałaś pamięć?
Wzdrygnęła się. Zamknęła oczy, próbując nie
wpaść w spiralę wspomnień ze snu, odgonić rosnące w skroniach echo bólu. Wis od
razu zauważył tę charakterystyczną zmianę. Zaraz potem zaczęła drżeć i oddychać
płytko, szybko, jakby w umyśle znalazła się głęboko pod wodą. Bez chwili
zawahania w dwóch, długich krokach znalazł się przy Enie, tak jak ona tej nocy
przy nim. Uklęknąwszy, nie spuszczał wzroku z zamkniętych powiek, ale wtedy
nagle nie wiedział już, co chciał zrobić.
- Sinatri? – zaczął niepewnie, starając się
wnieść w swój szorstki i chropowaty głos jakąkolwiek łagodność. Oczywiście, nie
uspokoiła się, ale nagle całkowicie przestała drżeć.
- Wszystko na raz – odpowiedziała
zatrważająco lodowato i poderwała się na nogi. Bezwiednie podążył za jej
ruchami, ale w tym czasie zdążyła już się odwrócić i zrobić krok w stronę
wyjścia.
- Sinatri, czekaj! – zawołał, łapiąc za
odkryte ramię.
Szarpnęła się, mimo to nie puścił. Czuł
chłód gładkiej skóry pod palcami, gdy odwróciła się do niego z burzą szalejącą
w tęczówkach, które zdawały się lśnić wewnętrznym, złotym blaskiem. Na ułamek
sekundy zamarł, zdziwiony ich niesamowitym, dzikim i pełnym emocji spojrzeniem.
Wtedy zrozumienie spłynęło na niego niczym grom.
- To twój koszmar…
- Nie, nie koszmar – odpowiedziała cicho,
chłodno, ledwie wydobywając z zaciśniętego gardła złość rosnącą w piersi. –
Pełnowymiarowy horror wysysający życie i siły z ciała.
- Jak?
- Nie wiem, to się po prostu dzieje. Raz na
jakiś czas, wypełniając całą noc… Dzień później jest już normalnie.
Pokręciła głową, błysk bezsilności
przebiegł po kobiecej twarzy.
Nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Nie
potrafił zareagować w żaden konkretny i skuteczny sposób, więc po prostu stał,
nie mogąc się ruszyć. Zdołał tylko rozluźnić uchwyt dłoni, by nie sprawić Enie
zbędnego bólu. Spuścił wzrok na swoje palce, obejmujące smukłe, silne
przedramię, i bez większego myślenia, wręcz z dziecinną ciekawością, przesunął
nimi delikatnie po jasnej skórze.
Wtedy ją ujrzał. Zza mgły niepamięci wyłonił się obraz –
widok, którego wolałby nie pamiętać. Oddech uwiązł mu w gardle, nie mogąc
wyrwać się ze wspomnienia.
Krople krwi rozsiane wokół zwiniętej w
pozycji embrionalnej zabójczyni, drącej paznokciami w skórze głębokie szramy.
Drżącej i duszącej agonalne jęki, jakby coś uwięziło ją wewnątrz
niewyobrażalnych tortur, a wewnętrzne blokady nie pozwalały tego wyrazić.
- Sinatri!
– wołał wewnątrz głowy, podbiegając do bezsilnej postaci. Próbował oderwać
jej dłonie od ramion, ale nagle zdawała się znacznie silniejsza niż zazwyczaj.
Próbował do niej przemówić, ale nie reagowała. – Sinatri! Cholera jasna, ocknij się, spójrz na mnie!
Jakimś sposobem w końcu udało mu się
unieruchomić ręce zabójczyni na jej własnej piersi i usiąść na biodrach, by nie
uszkodziła sama siebie, mimo to dalej rzucała się pod nim jak ranny, dziki kot
w pułapce. Nie wiedział, co robić. Czuł się tak bezsilny, jak jeszcze nigdy w
życiu i to przygniatało go bardziej niż widok łez na jej policzkach.
– Cokolwiek
widzisz, nie jesteś tam. Ocknij się. Wyrwij z tego. Eno, cholera, spójrz na
mnie! – Ledwie zdołał uwięzić obie ręce w metalowych uchwycie, od razu
chwycił zabójczynię za podbródek i próbował zmusić, by spojrzała na niego. – Otwórz oczy. Eno, wiem, że mnie słyszysz.
Otwórz oczy – powtarzał z naciskiem, ostatnie słowa niemal warcząc przez
zęby, gdy próbował utrzymać ją na miejscu ciężarem własnego ciała. Wydawało mu
się, jakby trwało to wieki, ale w końcu uspokoiła się nieco i dwubarwne oczy
zwróciły się przeciw błękitnym, tak pełne bólu, smutku i cierpienia, że prawie
go zrzuciła, kiedy w tym samym momencie szarpnęła się rozpaczliwie. – Hej, hej, spokojnie, nie jesteś tam –
zaczął, nadając głosowi tyle łagodności, na ile umiał się zdobyć, i powoli
odgarnął z zaczerwienionej twarzy mokre od potu kosmyki. Wtedy po raz pierwszy
i ostatni widział, jak rozpłakała się niczym dziecko.
Wspomnienie okazało się tak prawdziwe, że
niemal cofnął się o krok. Obrazy, dźwięki, szumiało mu w głowie, jakby ktoś
nadawał z kilku stacji równocześnie i to wszystko zbiło się w niezrozumiałą
kakofonię, ale wewnątrz jego własnej głowy. Niektóre nie miały sensu, inne
w zatrważający sposób udowadniały
wcześniej usłyszane słowa, jednak prym wiódł ten jeden obraz…
Poderwał wzrok, jakby obawiając się, że
nawet w teraźniejszości Sinatri upadnie i zegnie się z bólu, zrywając skórę
z ramion. Nic takiego się nie stało, ale na jego twarzy odbiło się to, co
zobaczył umysł. Był tego pewien, gdy skrzyżował wzrok z jej.
Iskra niepewności rozświetliła spojrzenie
Eny i wtedy coś w nim pękło. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, uniósł
metalową dłoń do szyi zabójczyni i pochylił się, chwytając rozchylone
delikatnie wargi w pocałunku niemal brutalnie desperackim, jakby stracił
panowanie nad własnym ciałem. Pierwszy raz, odkąd pamiętał, czuł coś podobnego.
Naglącą, wręcz namacalną potrzebę i niezrozumiałą tęsknotę, która ściskała
boleśnie w torsie. Kiedy po chwilowym szoku odpowiedziała na niecierpliwą
pieszczotę, myślał, że coś rozerwie go od środka – i wtedy się zorientował. Nie
czuł ciepła gładkiej skóry pod palcami, chociaż niemal wplótł dłoń w włosy u
nasady głowy Sinatri.
Zimna świadomość zmroziła Wisa od wewnątrz
i oderwała od przyjemnego ciepła warg. Z niedowierzaniem zmierzył zaskoczoną i
zaniepokojoną twarz, ozdobioną cudnymi rumieńcami, irracjonalnie szukając
jakichkolwiek oznak strachu. Nie znalazł nic choćby bliskiego temu, ale nadal
nie potrafił uwierzyć w to, co właśnie nastąpiło. Na twarzy Eny odnalazł
tylko rosnący niepokój, ale nie strach – i zranienie, widoczne w
oczach, choć próbowała tego nie pokazać. Cofnął się i spuścił wzrok, od razu
odnajdując błysk lamp w metalu.
- Wis – zaczęła cicho, ciepła dłoń ponownie
odnalazła gładki policzek. Próbowała zmusić go do podniesienia wzroku, ale był
nieugięty. Westchnęła. – Nie myśl o tym, nie ma potrzeby. Mówiłam już, że się
nie boję.
- Ta? Więc czego takiego się boisz? –
warknął, nieświadom jak mocno i agresywnie zabrzmiał.
Odetchnęła, opuszczając bezsilnie rękę. Nie
potrafił spojrzeć w dwubarwne tęczówki, póki nie przemówiła:
- Siebie…
Ani w głosie, ani w spojrzeniu nie dojrzał
fałszu i choć miał ochotę się wykłócać, zaprzeczyć, cokolwiek, nie potrafił.
Niewielki, smutny uśmiech uniósł kąciki tych niezwykłych w dotyku warg, jakby
doskonale wiedziała, gdzie powędrował myślami. Odwrócił wzrok, pozwalając jej
odejść, a potem opadł na maty, zaciskając zwykłą dłoń w kosmykach.
Bywały takie momenty, krótkie i ulotne
niczym mgnienie, kiedy wolałby jednak nie pamiętać. Nie musieć zastanawiać się,
co jest dobre, a co złe, jak się zachować, co powiedzieć. Mieć tylko jeden cel
i prostą, jednoznacznie obrana drogę do niego. Tylko wtedy zdawał sobie sprawę,
jak puste, bezduszne i okrutne to było, a wściekłość na nowo zaczynała palić go
od wewnątrz. Nie miał zamiaru zostać marionetką. Chciał mieć pełną świadomość
siebie, swoich czynów i przeszłości, by móc obrać własny cel, wykreować własną
przyszłość. Teraz posiadał wybór. Nie mógł go zaprzepaścić.
- Rany, człowieku, to bolało od samego
patrzenia – dobiegł głos z innego przejścia, a oczom Wisa ukazała się twarz
czarnoskórego pomocnika Rogersa.
Zmarszczył brwi, wyprostowując się nieco.
Nie za bardzo uśmiechało mu się zostać przyłapanym w takiej, bądź co bądź,
chwili słabości.
- Dużo widziałeś?
-
Wystarczająco – odpowiedział, podchodząc bliżej – ale spokojnie, wycofałem się,
zanim mnie zobaczyła. I nic nie słyszałem. – Uniósł dłonie niby w geście
obronnym, delikatnie unosząc kąciki warg.
Wilson szczerze starał się być przyjaznym,
ale Barnes czuł, że jeszcze się do niego nie przekonał. Nie, żeby specjalnie się
temu dziwił. Czemu niby miałby zaufać maszynie, która dwukrotnie próbowała go zabić.
Wstał, w żaden sposób nie komentując słów Sama. Ten zmierzył go dość ciekawym
spojrzeniem i znów obejrzał się przez ramię, jakby chcąc jeszcze dostrzec
zabójczynię, która już dawno opuściła pomieszczenie.
- Muszę przyznać, że to wyglądało
imponująco. Nieźle się dobraliście.
- Ta, pewnie, dzięki – mruknął i już miał
zamiar odejść, kiedy Wilson znów zwrócił jego uwagę.
- Nie chcesz dokończyć? Raczej nie
wyglądasz na zmęczonego, a ja mam czas – zaproponował z uśmiechem. Wis zmierzył
go uważnym spojrzeniem. Coś mu tu wyraźnie nie pasowało. Lub po prostu nie był
przyzwyczajony do takiego traktowania.
-
Jesteś tego pewny? – Uniósł brew sceptycznie, a uśmiech Sama tylko się
powiększył.
- Jasne, nie miałem okazji oddać ci za
zniszczenie skrzydeł – naprawdę je lubiłem.
To zdołało wywołać niewielki, właściwie
niezauważalny, i szybki jak mgnienie uśmiech Jamesa. Ponownie chwycił taśmy,
rzucając dodatkową parę Sokołowi – który nagle ciut spoważniał.
- Tylko, wiesz, byłbym wdzięczny, gdybyś
trochę z tym uważał. – Wskazał na metalową protezę. – Mimo wszystko cenię sobie
swoje zdrowie i nie jestem zabójczo przystojną laską na super-sterydach.
Zapewne próbował tym nieco rozluźnić Barnesa, ten jednak zignorował jego ostatnią uwagę i skinął na zgodę. Sam nie
był pewien, czy dobrze robi. Tym bardziej, gdy widział złowrogi błysk metalu, a
w głowie dzwonił dźwięk zaciskających się płytek protezy. Mimo to nie potrafił
się odwrócić i odejść po tym, co zaobserwował. Taki był. I nie żałował tego
nawet po następnych paru godzinach.
Oparł ręce o kolana, kręcąc głową z
niedowierzaniem.
- Rany, chętnie bym się dowiedział, jak to
jest się nie męczyć. Ty w ogóle coś czujesz? – Spojrzał na Barnesa, którego
zdradzić mogły jedynie krople potu na czole. Wzruszył ramionami, odgarniając z
twarzy przydługie kosmyki.
- Przeżyłem gorsze rzeczy.
- Och, nie wątpię – mruknął Sam,
wyprostowując się i krzywiąc lekko. Wszystko go bolało, chociaż musiał
przyznać, że James faktycznie się postarał, by nie przykładać mu zbyt mocno.
Odetchnął i wtedy poczuł na sobie uważne spojrzenie. – No, co jest?
- Co tutaj robisz? – zapytał bez ogródek. –
Nie należysz do Tarczy.
Skinął, uspakajając oddech.
- Chciałem się dowiedzieć, kiedy Rogers
wraca. Ponoć ma nam coś do przekazania.
- Nam? – Uniósł brwi z pewną dozą
zaskoczenia, na co Sam pokiwał głową w potwierdzeniu.
- Tobie, mnie i Sinatri. Nie pytaj, o co
chodzi, nie mam pojęcia.
Wzruszył ramionami. Też był ciekaw, co
takiego Steve mógł chcieć im przekazać, jednak nie miał zamiaru dopytywać.
James przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, po czym skinął i chciał odejść,
ale zawahał się na krótką chwilę.
- Dzięki – powiedział powoli, jakby
smakując brzmienie tego słowa. Sam machnął ręką, zbywając to.
- Nie ma sprawy, przyjemność po mojej
stronie, wiadomo. A teraz muszę znaleźć prysznic…
I z tymi słowami oddalił się, rzucając
Barnesowi jeszcze krótkie pożegnanie, którego już nie odwzajemnił. To był
dziwne przeżycie. Prócz Sinatri nikt nie zachował się wobec niego tak
swobodnie, nawet Steve wydawał się nieco sztywny, choć mogło mu się tak po prostu
wydawać przez jego specyficzny sposób bycia, ale Sam potraktował go… normalnie.
Westchnął bezgłośnie nad swoimi myślami.
Zdecydowanie zaczynał zbyt wiele się zastanawiać.