poniedziałek, 25 maja 2015

"Rozpalić wspomnienia" Rozdział 5


[To ostatni fragment pierwszej części tego opowiadania - są to też jeszcze "stare" fragmenty, od następnego zaczną się nowsze i świeższe. Te podobają mi się średnio, zwłaszcza scena ostatnia, ale nie miałam serca ani siły na zmiany. Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że nie jest bardzo tragicznie. 
Zapraszam!]


Rozpalić wspomnienia 

Rozdział 5 



    Jak się okazało, Fury niepotrzebnie zrobił im przytyk o zniszczeniu sali, bo chociaż rzeczywiście spędzili tam niemal całą resztę dnia, pozostawili pomieszczenie w niemal nietkniętym stanie. Ich sparingi trwały godzinami, przerywane jedynie co jakiś czas na wzięcie oddechu i otarcie czoła. Trenowali się wzajemnie, sprawdzali i próbowali wychwycić słabości, zatopili się w tym tańcu całkowicie, skupiwszy się tylko na swych instynktach i wysiłku, jaki po kilku godzinach dosłownie palił mięśnie, aż stwierdzili, że czas najwyższy kończyć.
     Opadli na wcześniej rozłożone przed lustrzaną ścianą maty, oddychając ciężko, ale w cichej, pełnej satysfakcji atmosferze. Bucky usiadł ze skrzyżowanymi nogami w niepodobnej do niego, zrelaksowanej pozie, Ena przy jego boku leżała na plecach z zamkniętymi oczami. Gładki, twardy brzuch unosił się i opadał w rytm uspakajających się oddechów, jasna skóra lśniła delikatnie od potu, smukłe uda drżały lekko z wysiłku. Teraz, gdy umysł bruneta przestał skupiać się na walce, i wzrokiem śledził jej sylwetkę, powróciły pytania – mnóstwo pytań i tajemnicze, dziwnie znajome przyciąganie, które pchało go do przodu, by poznać zabójczynię. Chwycić i nie puścić.
     Zmarszczył brwi, próbując rozgryźć, co właśnie zaszło w jego głowie, jednak wtedy zauważył, że nie tylko on bawił się w obserwatora. Już od dłuższej chwili złoto-brązowe oczy Eny przyglądały mu się uważnie spod półprzymkniętych powiek - może przez jej niesamowite spojrzenie, a może podobieństwo sytuacji nagle w jego myślach zaczęły kształtować się obrazy przeszłości. W dodatku takie, które natychmiastowo posłały wzdłuż ciała falę nieznośnego gorąca, wlewając się żarem do umysłu i piersi.
     Nie będąc w stanie dłużej spokojnie spoglądać na sylwetkę zabójczyni, tak opanowanej i otwartej, w końcu odwrócił wzrok. Nawet nie próbował zrozumieć, dlaczego się nie bała, nie okazała choćby cienia strachu czy zwątpienia, a wręcz wydawała się czekać na jego ruch. Jak mogła być tak nierozsądna? - pytał sam siebie.
    - Znam cię lepiej, niż myślisz – odezwała się, jakby czytając w myślach Bucky’ego. – I nie mam podstaw, by się ciebie obawiać. Nie, żebym była bardzo delikatna.
    Barnes zerknął na zabójczynię; uśmiechała się do niego lekko, już nie leżąc, a siedząc u jego boku.
    - Dlaczego?
    Westchnęła cicho.
    - Nie mogę ci na to odpowiedzieć, nie potrafię, gdy nie pamiętasz jeszcze tylu rzeczy – a do tego musisz dotrzeć sam.
    Czuł w jej głosie, że mówiła prawdę i że chętnie powiedziałaby, co tylko chciał wiedzieć, jednak to od początku było jego zadanie.
    - Jak długo zwykle to trwało?
    - Różnie, zwykle dlatego że nie mogłam zawsze być na miejscu.
    - A gdy byłaś?
    Ponownie uniosła kąciki warg w delikatnym geście, dwubarwne tęczówkach zalśniły nieznanym blaskiem, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały.
    - Przekonasz się – odpowiedziała z ledwie wyczuwalnym przekąsem w rozbawionym głosie.
    Żołnierz zirytował się nieco, jednak zacisnął szczęki i zdusił to niechciane uczucie.
    - Nie jesteś zbyt pomocna.
   Wstał, sam nie wiedząc, czego właściwie oczekiwał. Równocześnie niemal bezwiednie wyciągnął dłoń, pomagając Sinatri podnieść się na nogi. Podziękowała i skorzystała, wdzięczna za niewielką asystę, po czym szybko odsunęła się o krok, czując, jak żar bijący od ciała mężczyzny przenika wprost przez ubrania i osiada na jej skórze. By odciągnąć swe myśli i wrócić do sedna sprawy, zapytała wprost:
    - Chcesz odpowiedzi? – Bez cienia uśmiechu, spoglądając wprost w lodowatą głębię. Skinął twierdząco, odwzajemniając spojrzenie. – Niech będzie. Jutro o tej samej porze, po sparingu odpowiem na twoje pytania. – Po czym odwróciła się, zgrabnie przeszła między linami i zeskoczyła z ringu.
    Jeszcze chwilę odprowadzał ją wzrokiem i dopiero gdy zniknęła za drzwiami, wziął głęboki oddech, przeczesując włosy palcami. Ena sprzed chwili tak bardzo różniła się od tej, która opowiadała Mścicielom o swej przeszłości, że nie był pewien, jakiej powinien wierzyć, i czy w ogóle winien jej ufać. Zdawała się jednak znać wiele odpowiedzi na dręczące go myśli, a emocje malujące się na kobiecej twarzy podczas walki mówiły mu więcej, niż mogły słowa. Nie wiedział tylko jeszcze, na ile to było bezpieczne – dopuścić zabójczynię do swego życia.
    Wyszedł z sali, automatycznie kierując się do części z mieszkaniami. Mijał po drodze agentów spieszących to tu, to tam, i tylko czasami zerkających na groźną postać. Szedł znacznie wolniej niż zazwyczaj, stawiając kroki lżej, wyjątkowo nie spoglądając zbyt uważnie na otoczenie. Oczywiście wyczulone zmysły rejestrowały wszystko z codzienną szczegółowością, nigdy nie przestając pracować na podwyższonych obrotach, nawet gdy myślami był w zupełnie innym miejscu.
    Gdy w końcu zorientował się, że nogi poniosły go w złą stronę i wylądował w innej części budynku, wszedł do podziemnego garażu, gdzie grupka agentów z Kapitanem i Wdową na czele przygotowywała się do wyruszenia na misję. Widok Steve’a w bitewnym uniformie wywołał lekki grymas na twarzy Żołnierza. Wspomnienia z pościgu i zdarzenia z pokładów lotniskowców Wizji znów przewinęły mu się przed oczami, choć wyparł je w chwili, gdy tylko gniew na Hydrę zaczął znów ognić się wewnątrz torsu.
     W końcu został zauważony przez kilku agentów, a wywołane tym lekkie poruszenie zwróciło uwagę Kapitana.
     - Hej Buck, przyszedłeś życzyć nam powodzenia? – Uśmiechnął się szeroko, równocześnie podbiegając do starego kumpla.
     Brunet nieco się spiął, ale widząc wyraz twarzy Steve’a, zmusił się do jakiejkolwiek reakcji.
     - Ta, nie żebym znalazł się tutaj celowo. Aż dziwne, że jeszcze tu po mnie nie przyszli.
    Mina Kapitana zrzedła nieco. W zimnych oczach nie mógł zobaczyć nic konkretnego, jednak słowa i postawa mówiły znacznie więcej – miał dość.
    - Są ostrożni – odpowiedział dość niezgrabnie, lecz by nie pogorszyć sytuacji, szybko dodał: - W końcu puszczą cię na misję. Muszą się tylko… upewnić, wiesz.
    - Wiem. Tylko że mam już dość siedzenia na tyłku, gdy ludzie z Hydry wciąż oddychają. – Tak naprawdę nie chciał tego mówić, jednak Steve dobrze o tym wiedział i bez potwierdzenia. Uśmiechnął się ponownie i zaczął od innej strony, próbując odwrócić uwagę spiętego przyjaciela.
    - Teraz nie powinieneś się już nudzić, przynajmniej nie w najbliższych dniach.
    Ich spojrzenia skrzyżowały się, a Barnesowi niemal od razu przed oczami stanęła brunetka i jej dwubarwne tęczówki. Uniosła kąciki warg delikatnie, ubrana w swój bojowy strój, po czym odwróciła się i odeszła, wychodząc z pokoju, prawdopodobnie należącego kiedyś do niego.
    Odwrócił wzrok, z konsternacją ujawniającą się w zmarszczonych brwiach próbując zrozumieć, skąd wziął się nieznany obraz. Wyglądał jak przebłysk wspomnienia, bardzo odległego i niepewnego. Dobrym pytaniem było, dlaczego pojawił się tak nagle.
    Gdy nie odpowiadał dłuższą chwilę, przyglądający mu się Steve sam zaczął powoli zastanawiać się, co krążyło po głowie Żołnierza, jednak nie zdołał zapytać.
    Wis wyprostował się, jakby gotów do odejścia w swoją stronę.
    - Nie mogę czekać wiecznie, Steve. Póki ona może dać mi odpowiedzi, zaczekam, później nie będę siedział bezczynnie. – Zerknął po raz ostatni na grupkę agentów i odwrócił się z zamiarem wrócenia do przeznaczonego mu mieszkania.
    - Czyli jest tylko źródłem odpowiedzi? – Zawołał jeszcze za przyjacielem Kapitan, ale wedle przewidywań Żołnierz nawet się nie przejął; zniknął za załomem korytarza, zostawiając skonsternowanego Rogersa z głową pełną pytań.
    Mógłby tak stać jeszcze dobrą chwilę, gdyby nie Natasha, która pojawiła się obok jak zawsze bezszelestnie.
    - Nie pomożesz mu, prawiąc moralne kazania i bawiąc się w niańkę – stwierdziła prosto i dość okrutnie, ale całkowicie szczerze. Nigdy się z nim nie cackała, za co był wdzięczny, choć nie zawsze okazywało się to przyjemne. Ciężko wypuścił powietrze z płuc i spuścił wzrok, nic nie odpowiadając. Agentka Romanoff przyglądała mu się przez chwilę, po czym w końcu ze zmarszczonymi brwiami zapytała: - Dalej się o niego martwisz?
    Pokręcił głową przecząco.
    - Nie – odpowiedział, ale zaraz dodał z wyraźną niepewnością: – Może… Ale nie tylko o niego, o ich oboje. Przyznaj, to dość ryzykowne, zostawiać dwójkę assasynów samotnie w wielkiej bazie.
    - Nie będą sami.
    - Wiesz, o co mi chodzi. – Spojrzał na nią poważnie, więc powstrzymała cisnący jej się na usta uśmiech. Skinęła, w końcu biorąc sprawę na poważnie.
    - Racja, dość ryzykowne, ale jeśli Fury ma rację i Sinatri jest po naszej stronie, rzeczywiście chcąc pomóc Barnesowi, to dobra nasza, jeśli nie… - zamilkła, niezbyt zdecydowana, czy powinna mówić dalej.
    - Natasha, czy ty coś wiesz, o czym prawdopodobnie też powinienem? Bo jeśli tak, to czas najwyższy, żebyś to z siebie wydusiła.
    Nie wydawała się przekonana, że to najlepszy pomysł. Zacisnęła wargi przez krótką chwilę, zerkając za siebie na resztę agentów, niemal gotowych do wyruszenia.
    - Przez pewien czas przebywałyśmy w jednej bazie. Nie widywałam jej zbyt często, ale czasem zdarzyło się, że zobaczyłam jakiś trening. To, co robiła z tymi agentami – pokręciła głową –  nigdy czegoś takiego nie widziałam. Nie dziwne, że krążyły o niej bardzo różne plotki.
     - To znaczy?
     - Że była całkowicie nieobliczalna, jak dzikie zwierze trzymane w klatce. Podobno raz zgotowała im takie piekło, że więcej nie próbowali wciskać jej czegoś na siłę. – Zielone oczy Natashy napotkały wzrok Kapitana i dostrzegł w nich, że mówiła całkiem szczerą prawdę, która niespecjalnie mu się podobała. Wtedy dopiero zrozumiał, dlaczego spojrzenie Sinatri wydało mu się tak niepokojące. Ciągle miała tę dzikość w sobie.
    - Boże – niemal szepnął – jeśli to była prawda…
    - Tylko plotki, jak mówiłam – ucięła Wdowa, odwracając się i ruszając w stronę grupki agentów. – Czas na nas, Rogers. Dadzą sobie radę, a jak nie, Fury albo Coulson ich przypilnują.
    Z ociąganiem ale w końcu Steve poszedł w ślady Natashy, próbując nie myśleć, co zastanie po powrocie. 

~***~

        Rok 1964, Misja I
     Siedział na dachu niewysokiego budynku, obserwując rozległe tereny posiadłości rozciągające się niedaleko przed jego miejscem obserwacyjnym. Cały sprzęt stał rozłożony i gotowy do użycia tuż obok, gdy sam powoli śledził poruszające się w dole postaci i szukał tej jednej, która zwykła się ukrywać w każdym możliwym cieniu i zakamarku. Tylko dzięki temu, że znał plan i wiedział, jak zwykła chować się przed wrogimi oczami, mógł w końcu dojrzeć sylwetkę Sinatri na tle ściany jednego z zabudowań. Jeszcze chwilę wpatrywał się w kobietę, by upewnić się, że nie straci jej z oczu, po czym przygotował się do własnej części zadania. Przykląkł na jednym kolanie, chwytając swój ulubiony, wielokrotnie już używany na misjach, karabin snajperski i ustawił się w gotowości, obserwując zabójczynię przez lunetę.
     Poruszała się jak cień, nisko na nogach, rozglądając uważnie wokół, ale nigdy nie spuszczając wzroku z celu. Potrafił sobie wyobrazić jej miękkie kroki, niemal niesłyszalne dla zwykłych uszu, oddech nie głośniejszy niż delikatne tchnienie, wzrok skupiony i poważny. Emanowała pewnością, spokojem, ale też zadziwiającą, jakby przytłumioną dzikością. Niedziwne, że ktokolwiek zdołał ją dostrzec, nim pozbawiła go życia, na mili sekundę stawał bez ruchu z szokiem wymalowanym na twarzy.
     Przemknęła między licznymi zabudowaniami rozległej posiadłości - tylko pozornie mieszkalnej – niezauważona przez nikogo, prócz tych, którzy teraz spoczywali bez ruchu w ciemnych zakamarkach. Miał szczerą nadzieję, że zabójczyni upora się z zadaniem na tyle szybko, by nikt nie zdołał ich wcześniej znaleźć. Odetchnął cicho, spokojnie, długo wypuszczając powietrze, aby nie poruszyć trzymaną bronią nawet o milimetr.
      Zatrzymała się w cieniu za rogiem głównego budynku, spoglądając na spacerującego przy tylnim wejściu mężczyznę. Stała tam dobrą chwilę, obserwując jego ruchy – nie było w nich żadnej prawidłowości. Zatrzymywał się nieregularnie, odwracał, znów robił przechadzkę, odchodził nieco i wracał. Zagryzła wargę nerwowo; nie chciała ryzykować, ale musiała coś zrobić, by dostać się do środka.
     Siedzący na swej pozycji Wis z daleka dostrzegł zawahanie zabójczyni. Bez namysłu namierzył strażnika, wycelował i pociągnął za spust. Rozległ się świst wystrzału słyszalny tylko dla niego i niemal w tej samej chwili uzbrojony mężczyzna padł na ziemię bez życia. Ena uniosła brwi w pierwszej chwili zaskoczenia, a potem zerknęła w miejsce, gdzie siedział Żołnierz, obserwując ją przez lunetę, i posłała mu uśmiech. W słuchawce rozległ się niski, zachrypnięty głos:
     - Ruszaj i nie spieprz tego.
     Zaciągnęła ciało w cień za kontenerem i wśliznęła się do środka, poza zasięg wzroku Wisa, któremu teraz pozostawało już tylko czekanie. W środku niestety nie znalazła już tylu kryjówek, ile z chęcią by powitała. Korytarz był jasno oświetlony, chociaż pusty. Niezbyt jej się to podobało, ale kto wie, jakie upodobania miał właściciel tego miejsca – może wolał prywatność w domu i ochronę na zewnątrz. W każdym razie nadal musiała być czujna, kiedy chciała wychodzić zza rogu do innego pomieszczenia, równie dobrze mogli też tam czekać na potencjalnego intruza. Jeśli rzeczywiście tak było, wolała przemknąć do celu bez zostawiania śladów. W środku zawsze łatwiej wykryć zwłoki i podnieść alarm.
    Odetchnęła cicho, spokojnie, powoli wypuszczając powietrze, aby nie wydać żadnego niepotrzebnego dźwięku. Czekała na nią długa i mozolna przeprawa przez dom pełen ludzi i kamer, na szczęście unieszkodliwionych na chwilę przed jej przybyciem. Z sercem na ramieniu ruszała do celu swej misji.
     Wis, choć zawsze na misjach opanowany i cierpliwy, tym razem niemal nie mógł usiedzieć na miejscu. Oczywiście nikt by tego nie zauważył – ciągle wyglądał jak skała nie do ruszenia, jednak w środku aż gotował się do ruszenia po zabójczynię. Minęło dobrych piętnaście minut, od kiedy weszła do środka. Dwa razy zdołał dojrzeć jej sylwetkę przez któreś z okien na piętrze, co znaczyło, że powinna być już przy celu. To miała być krótka, szybka i bezproblemowa misja. Wewnątrz nie znajdowało się wielu ludzi, kamery zostały unieszkodliwione, a właściciel posesji dawno obrósł w piórka i nie spodziewał się żadnej napaści, toteż rozleniwił się w kwestii ochrony. Żołnierz nie mógł się jednak wtrącać, musiał czekać cierpliwie, aż zobaczy jej sylwetkę na zewnątrz budynku.
    W końcu postać dobrze zbudowanego, nieco łysiejącego mężczyzny mignęła mu w sporym oknie na najwyższym piętrze budynku. Skierował lunetę i celownik na tajemniczą postać, którą okazał się ich cel. Niemal zaraz zniknął mu z pola widzenia, a pojawił się w nim ktoś inny, kolejny mężczyzna w garniturze rozprawiający o czymś z zapałem. Żołnierz zmarszczył brwi z niezadowoleniem - to znacznie utrudniało sprawę. Ena mogła właśnie stać za zamkniętymi drzwiami i gryźć policzek w zniecierpliwieniu, bo dobrze wiedziała, że nie mogła tak po prostu wejść i zabić ich obydwu. Nie mieli pojęcia, czy w środku znajdował się jakiś ukryty przycisk bezpieczeństwa, alarm zwołujący całą hordę strażników. Równie dobrze takim czynem skazałaby całą operację na fiasko.
    Ponownie odetchnął, skupiając się teraz całkowicie na nowym planie, który uformował się w jego głowie. Miał siedzieć cicho i nie pomagać, jednak teraz nie potrafił już tego zrobić. Musiała wyjść z tej misji żywa, dopilnuje tego.
     Ustawił się, mierząc wprost w głowę mężczyzny na tyle wzburzonego, by nie przejąć się, że stoi w pozycji idealnej do strzału dla każdego dobrego strzelca wyborowego. Gdy już miał go na celowniku, odezwał się do słuchawki:
     - Jeśli jesteś na miejscu, wchodź. Osłaniam cię.
     Usłyszał ciche kliknięcie, znak, że przyjęła do wiadomości jego słowa. Nie musiał długo czekać. Drzwi były daleko poza zasięgiem widoku z okna, jednak gdy głowa jego celu poderwała się nagle, wiedział, że weszła do środka – i w tej samej chwili nacisnął spust, a facet w garniaku padł bez życia. Ktoś jednak zdołał usłyszeć pocisk przebijający się przez szkło i wokół budynku zrobił się harmider; większość pobliskich strażników pobiegła do środka, by sprawdzić, co się stało.
     - Czemu jeszcze cię nie widzę? Zwiewaj stamtąd – rozkazał wściekle, szukając wzrokiem kobiecej sylwetki.
     Następnych kilkanaście sekund ciągło mu się jak wieczność, gdy serce waliło młotem w piersi, a pociski co rusz wykańczały jakiegoś samotnego strażnika pilnującego terenu wokół domu. Oczyszczał drogę do wyjścia, choć nie miał pojęcia, gdzie może spodziewać się zabójczyni. W końcu ruch na skraju wzroku przyciągnął jego uwagę – wyskoczyła przez okno, rozbijając szkło na drobny mak i lądując w zgrabnym przewrocie. Nie marnowała czasu, od razu podniosła się na nogi i pognała przed siebie, niemal bez wysiłku pozbawiając świadomości strażnika próbującego ją powstrzymać.
     Za plecami wył sygnał, wewnątrz budynku rozlegały się wrzaski, a od drogi ucieczki nie oddzielało Eny już nic poza odległością. Wiedziała, że nie musi oglądać się za siebie i na tę myśl uśmiechnęła się w duchu. Dotarła do murku okalającego posiadłość, zauważając dwóch czekających tam na nią mężczyzn. Przełknęła ślinę ciężko i nie marnując czasu na wyciągnie sztyletów, napięła mięśnie przedramion. Dwa cienkie ostrza wysunęły się ze specjalnych mechanizmów. Usłyszała strzał i w ostatniej sekundzie odskoczyła, jednak pocisk prześliznął się po jej ramieniu, zostawiając za sobą pasmo okropnego, piekącego bólu.
     Zacisnęła zęby, przeturlała się po ziemi i schowała za pobliskim drzewem. Spojrzała na ostrza, czekając, aż się zbliżą. Za chwilę, jeśli zaraz nie ucieknie, pojawią się koleni strażnicy. Nie miała czasu na cackanie się, nasłuchiwała uważnie i kiedy usłyszała kroki zaledwie metr za sobą, po prawej stronie, wyskoczyła zza drzewa. Wystarczył jeden ślizg i już była przy mężczyźnie; podcięła mu kostkę, a zaraz potem wbiła ostrze w gardło, gdy tylko upadł obok niej. Skoczyła na równe nogi, już nie przejmując się kolejnymi pociskami, które przesunęły się po jej talii i nodze; dopadła drugiego strażnika i poderżnęła mu gardło z cichym warkotem. Wtedy już nic nie dzieliło jej od upragnionego murku i ucieczki z terenów posiadłości.

     Wis czekał w umówionym miejscu, z założonymi na piersi rękoma, niecierpliwie wyglądając towarzyszki. Zszedł ze swojego miejsca, gdy tylko zobaczył, że była już niemal przy murku – nie widział ostatnich zdarzeń, więc kiedy zobaczył pokiereszowaną Enę, doskoczył do niej z wściekłością w oczach, dobrze kryjącą równie mocne zmartwienie.
     - Jasna cholera, czy ty nie możesz zrobić niczego dobrze?! Skąd to masz? – Chwycił ją swoją zwykłą dłonią za ramię i przyjrzał się trzem ranom postrzałowym. Na szczęście były płytkie, tylko muśnięcia kul. Jak powstało jedno - wiedział, ale dwa pozostałe…
     - Czekali na mnie, mogło być gorzej – odpowiedziała bez tchu, ciężko oddychając, ale zawadiacki uśmiech już rósł na jej pełnych wargach. – Udało się, Wis – skinął, rozglądając się uważnie i próbując wymyślić, gdzie powinni się udać; musiał szybko opatrzyć te rany – zrobiliśmy to. – dodała niemal szeptem, poprzednie emocje nieco zbladły, niedowierzanie mieszało się z dumą, a jej oczy jakby lśniły wewnętrznym, złotym blaskiem.
     Na chwilę przestał obserwować otoczenie i spojrzał na kobietę z dziwną mieszaniną emocji w niebieskich tęczówkach. Wydawała się równocześnie rozpromieniona i zamyślona, buńczuczna, ale zagubiona. Nie wiedziała jeszcze, co myśleć, i… patrzyła na niego, z całą tą feerią uczuć. Patrzyła, jakby był kimś dla niej… ważnym. Nie, nie mógł tego widzieć.
    - Chodź. Musimy się gdzieś ukryć, zanim się nie wyleczysz – zarządził, jeszcze mocniej niż wcześniej schrypniętym głosem, chwytając niewielką dłoń zabójczyni. Nawet przez materiał rękawiczek czuł to niezwykłe, bijące od niej ciepło. Nie miał odwagi znów spojrzeć w dwukolorowe tęczówki. Ruszył przed siebie, w głowie starając się utrzymać tylko obraz potencjalnego miejsca schronienia.
    Na pewno tego nie widział.
 

niedziela, 24 maja 2015

Liebster Award

    "Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za 'dobrze wykonaną robotę'. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 10/11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 10/11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 10/11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."
    Blog, który mnie nominował: http://winter-kills.blogspot.com/
    Mój blog, który został nominowany:  http://tam-gdzie-harcuja-demony.blogspot.com/

     Niestety jestem totalnym świeżakiem w blogosferze i nie znam żadnych blogów (prócz paru grupowych), które mogłabym nominować, więc zostawiam ostatnią część zasad niespełnionych i proszę o wybaczenie  - postaram się kiedyś to nadrobić. Nie wolno jednak przejść obok takiej nominacji obojętnie, więc czas odpowiedzieć na pytania - dziękuję za nią serdecznie!

    1. Film, który obejrzałaś niedawno, a który najbardziej cię zaskoczył (pozytywnie lub negatywnie)? Dlaczego?
    Wczoraj obejrzałam Sin City - podeszłam do niego z wielką ciekawością i zdecydowanie wyszłam z pozytywnym odczuciem. Nie spodziewałam się, że aż tak mi się spodoba. Właściwie od samiuteńkiego początku, kiedy zobaczyłam, jak jest zrobiony, dostałam banana na twarzy. Podoba mi się, że wygląda czysto komiksowo, chociaż to film. Ruchomy komiks pełen akcji - swoją drogą czasem śmiechowych przez to, jak są zrobione, a równocześnie bardzo dobrych - i bardzo przyjemny dla oka. Szczególnie podobało mi się, że w całej czerni i bieli obrazu przewijały się kolorowe akcenty, to było cudnie zrobione, tak samo jak gra świateł. Polecam.
    2. Gdyby twoje życie miało przypominać dowolny serial, który byś wybrała? Dlaczego?
    Niestety nie oglądam seriali, więc trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Dobrze, dobrze, oglądam jeden - Grę o Tron, ale raczej z oczywistych powodów wiadomo, dlaczego nie chciałabym, by moje życie go przypominało. O, Przygody Merlina kiedyś oglądałam, to by mogło być, życie w magicznym świecie zawsze mi się marzyło.
    3. Do której serialowej rodziny chciałabyś należeć? Dlaczego?
    Jak wyżej - raczej żadnej.
    4. Najbardziej znienawidzona postać w popkulturze?
     Nie interesuję się popkulturą na tyle, by znać jakąś postać tak dobrze, żeby ją jeszcze nienawidzić. Chyba że mowa również o postaciach fikcyjnych, to może by się ktoś znalazł... Ramsey, z Gry o Tron, nienawidzę tego chorego gościa, niech go ktoś w końcu zamorduje, będę oglądać z uśmiechem na ustach.
    5. Są jakieś smakołyki, które pomagają ci w pisaniu?
    Nic konkretnego, czasami samo przeżuwanie czegoś pomaga - mogą to być paluszki, jakieś kulki czekoladowe, czekolada, migdały, itp., zazwyczaj jednak po prostu piję zieloną lub owocową herbatę albo kawę. Koniecznie bez cukru - jedynym wyjątkiem owocowa herbata.
    6. Co skłoniło cię do założenia bloga?
    Kaprys, taki najzwyczajniejszy w świecie. Miałam kiedyś, kiedyś blogi z opowiadaniami, aktualnie jestem również na forum pisarskim, i pewnego dnia zachciałam mieć taki własny kącik w internetach jak kiedy, gdzie mogłabym (w pierwszym zamyśle) wrzucać swoje luźne przemyślenia, a czasem jakieś opowiadanka - wyszło, że teraz jest to niemal sama ta druga opcja.
    7. Film, który byłby idealny, gdyby nie jego zakończenie i jak według ciebie powinien się skończyć?
    Chyba nie ma takiego filmu, który uznałabym za idealny nawet gdyby zmienić w nim niepasujące mi zakończenie. Miałam zapewne takie odczucia podczas oglądania czegoś, ale teraz trudno mi to wyłowić, gdzieś się kurzy z tyłu umysłu. Nope, nie przypomnę sobie, chyba łatwiej byłoby z książką.
    8. Najlepsze słowo istniejące w języku polskim to...
    Specyficzne (i wszystkie jego odmiany).
    9. Gatunek muzyczny, którego nie możesz znieść.
    Techno. Nope, nope, nope, nie ścierpię tego łubudubu non stop, zero w tym rytmu czy melodii, tragedia.
    10. Czy lepiej być mało bystrym i szczęśliwym czy super inteligentnym, ale pozbawionym złudzeń wobec świata?
    Na podobne pytanie odpowiedziałam już na asku, tutaj moja odpowiedź będzie podobna. Na pewno łatwiej być tym pierwszym, zero zmartwień, przyjemna i prosta ignorancja, nic tylko cieszyć się światem i mieć gdzieś jego niemiłe zawiłości. Z drugiej strony sama chyba wolałabym być tym drugim, mieć wiedzę i potrafić jej użyć, mieć świadomość, jaki jest świat i jak trzeba się w nim poruszać. Wydaje się to trochę smutniejsze, skoro zna się intrygi i nieprzyjemności świata, ale też łatwiej przez to docenić małe dobroci. Wybiorę trudniejszą, ale bardziej satysfakcjonującą drogę.

    Raksh jeszcze raz przeprasza za brak nominacji i pytań, i ma nadzieję, że nie zostanie za to zlinczowana. Chyba że ujawnią się tutaj jacyś czytelnicy z własnymi blogami i po zajrzeniu mi się spodobają, wtedy możliwe że zedytuję posta i dodam brakujące elementy. Póki co zostanie to w takim wybrakowanym stanie.
    Pozdrawiam serdecznie!

poniedziałek, 11 maja 2015

"Rozpalić wspomnienia" Rozdział 4

[Dawno mnie tu nie było, oj dawno. Wiele się działo, niezły blok pisarski po drodze się zdarzył, ale wracam do staroci i również tego ficka, więc chyba warto znów ożywić bloga. Zmieniłam oznaczenie w tytułach fragmentów, mam nadzieję, że jest teraz ciut bardziej czytelne.
 Ten fragment jest jeszcze "stary", choć trochę zmieniony - wiem też, że wielu może treść zaskoczyć. Hehe, na to liczę. Dużo wyjaśnień i bardzo długo. Potem zostanie króciutka końcówka tego rozdziału i zacznę wrzucać fragmenty następnego, w którym więcej jeszcze wyjaśnień, wspomnień i początek ważniejszej akcji. Przynajmniej taki jest plan... Możliwe że końcówkę tego i początek następnego wrzucę na raz/w jeden dzień, się okaże.
 Jestem po maratonie, to i trochę weny wróciło - oby zaowocowało. Zapraszam do czytania! ^^]

Rozpalić wspomnienia

Rozdział 4



    Sala przeznaczona do treningów bardzo przypominała te w klubach bokserskich – jedna ściana cała wyłożona lustrami, przed nią sporo miejsca i rozłożone maty, przy prostopadłych do niej, dwóch równoległych ścianach ustawione sprzęty do ćwiczeń, a po środku na podwyższeniu prosty ring do sparingów. Wszystko nowe i zadbane, raj dla maniaków gimnastyki, siłowni czy walki wręcz.
    Ena właśnie rozciągała się przed lustrami, na oku mając drzwi w przeciwległej ścianie, nieco po lewej za jej plecami. Myśli swobodnie krążyły po głowie zabójczyni, często przejawiając tendencję powracania do wydarzeń nocy lub zgoła innej kwestii. Po drugiej stronie sali znajdowało się miejsce na doskonalenie rzutów nożami, jednak podejrzewała, że w bazie nie znajduje się nikt zaznajomiony ze sztuką władania mieczem na tyle, by móc z nią trenować coś więcej prócz celności. Lekkie westchnienie opuściło jej wargi, kiedy oparła dłonie na chłodnych panelach – aktualnie maty zostały ułożone na uboczu, odsłaniając drewnianą podłogę – po czym pozwoliła swoim nogom z niewielkiego rozkroku rozsunąć się do pełnego szpagatu.
     Tego potrzebowała. Porządnego rozciągnięcia wszystkich mięśni, które rozgrzewała przez ostatnie pół godziny, odkąd zerwała się z łóżka o bladym świcie. Odsunęła z twarzy kilka luźnych kosmyków, na tyle krótkich, by wymknęły się z ciasno zaplecionego warkocza. Przez chwilę przyglądała się sobie w lustrze. Nadal czasami dziwiła się, jak bardzo upływ czasu był jej ciału obojętny, jakby zatrzymało się w czasie. Dwubarwne tęczówki śledziły zabójczynię z odbicia; w tak ciepłych odcieniach brązu i złota wydawały się równocześnie tak bardzo zimne, zmęczone…
    Dźwięk otwieranych drzwi odwrócił uwagę Eny od lustra na wchodzącą do sali postać. Przyszedł przed czasem, zapewne sądząc, że będzie pierwszy, jednak nawet jeśli tak myślał, nie dał po sobie poznać, by jej obecność jakkolwiek go zaskoczyła. Dzielił ich od siebie sporych rozmiarów ring. Miałaby wystarczająco dużo czasu, żeby się pozbierać, ale pozostała na swoim miejscu, czekając, aż podejdzie. Kiedy w końcu znalazł się w polu widzenia, zauważyła, jak wzrok jasnych oczu przesuwa się po niej powoli i uważnie. Wygięła kąciki warg w lekkim uśmiechu, po czym oparła dłonie przed sobą i przesunęła nogi w tył po półkolu, by złączyć je i podnieść się powoli do pozycji pionowej. Uwielbiała sposób, w jaki spojrzeniem śledził każdy ruch, i dobrze znała swoje atuty. Miała silne ciało, wysportowane, o ładnie zarysowanych mięśniach, ale też wyraźnych kobiecych kształtach, które w latach młodości uważała za utrapienie. To zmieniło się z czasem. Kiedy zaczęła iskry zainteresowania w oczach mężczyzn; zwłaszcza tych jednych, wyjątkowych.
    Odwróciła się do bruneta, wciąż z nieco rozbawionym uśmiechem.
    - Jak zwykle przed czasem – stwierdziła, ledwie zauważalny cień przemknął po jej twarzy. Odwróciła się w stronę ringu, odgarniając włosy i wchodząc na podwyższenie pomiędzy otaczającymi go linami.
   Początkowo nie zareagował, tylko obserwując zabójczynię, jej sprawne, gładkie ruchy i lekkość chodu. Z całej postawy Eny promieniowała pewność, że dobrze zna swoją siłę i umiejętności, a równocześnie nie zadzierała nosa w żaden sposób. Po prostu świadoma własnych zalet, ale także słabości. 
   Jego zamyślenie trwało zaledwie sekundy, w ciągu których ciemnowłosa zdołała rozciągnąć ramiona i spojrzeć na Żołnierza z uniesioną brwią. Nie czekając ani chwili dłużej, podążył jej śladami na środek ringu. Po raz kolejny znajomość sytuacji przeszyła rozpoznaniem myśli.
    - Wydajesz się sporo o mnie wiedzieć – powiedział, nie spuszczając wzroku z kobiecej sylwetki. Nawet nie próbował hamować swojej ciekawości, chociaż kiedyś na pewno tak by postąpił.
    - Wiem więcej, niż możesz przypuszczać – westchnęła, opierając dłonie na biodrach. Nawet ślad uśmiechu nie pozostał na ostro zarysowanej twarzy, a w dwubarwnych tęczówkach odmalował się wachlarz emocji mimo pozornie spokojnego spojrzenia.
    - Nie pierwszy raz odbywamy podobną rozmowę – zrozumiał.
   Skinęła głową, przesuwając prawą stopę do tyłu i uginają lekko kolana. James od raz razu rozpoznał ten ruch i sam rozluźnił mięśnie, przygotowując się do sparingu.
    - Nie pierwszy – potwierdziła, przeciągając samogłoski, kiedy tajemnicze iskierki zabłysnęły w spojrzeniu – ale może ostatni.
    Kąciki warg drgnęły lekko ku górze i wtedy zaatakowała. Dzięki swej szybkości niemal udało jej się zaskoczyć bruneta, wyprowadzając cios z prawej ręki, jednak instynktownie się zablokował. Walka wydawała się znacznie bardziej znajoma, niż cokolwiek innego, czego doświadczył w obecności zabójczyni. Z delikatnym zaskoczeniem, ale też zadowoleniem odkrył, jak łatwo wyczuwa każdy ruch ciemnowłosej, wie, co zrobi, zanim sama o tym pomyśli. To jednak działało w obie strony. Pomimo lat, które upłynęły od ich ostatniego starcia, nadal potrafili doskonale dopasować się w rytmie ciosów i bloków. Atakowali i cofali się, obserwując przeciwnika, krążąc wokół siebie, jakby wzajemnie hipnotyzując wzrokiem. Nikt nie mógłby wskazać, które z nich zostało drapieżcą, a które ofiarą. Byli partnerami w niezwykłym i niepowtarzalnym tańcu.     
    Ena rzadko pozwalała sobie na całkowite wykorzystanie nadludzkiej szybkości, jednak w walce z Buckym nie miała oporów. Nadrabiał siłą metalowego ramienia i zbyt dobrze znał jej styl, by odpuściła. Walczyli bardziej, żeby sprawdzić swoje umiejętności, niż z zamiarem pokonania przeciwnika, chociaż rywalizacja zaczęła uwidaczniać się w ich ruchach. Zawsze byli ambitni i od kiedy zabójczyni udało się wygrać ten pamiętny sparing, za każdym razem próbowali się przechytrzyć. Duma i chęć dominacji przejawiała się w najdelikatniejszych, z pozoru nieważnych ruchach, uważnych spojrzeniach, drganiu warg.
    Obróciła się, szybciej niż mgnienie wyprowadzając kopnięcie, które trafiło bruneta w sam środek torsu, zmuszając do cofnięcia się o kilka kroków. Uderzenie wyrwało powietrze z płuc, a zanim zdołał się zorientować, zabójczyni stała już na ugiętych nogach, gotowa, z uśmiechem czekając na jego ruch. Uważne tęczówki skrzyły się figlarnie, pełne emocji  wcześniej skrywanych pod chłodnym spokojem. Mógłby bez problemu zgubić się w tym spojrzeniu, popłynąć razem z prądem obietnic, które zdawały się chować w ich ciepłej głębi i kusić cichym, sensualnym śpiewem, niesłyszalnym dla nikogo innego. Choć bardzo starał się oczyścić umysł z nieznanych myśli, nie potrafił pozbyć się pragnienia, by zamknąć jej silne ciało w objęciach własnych ramion. Sprzeciwiając się samemu sobie, zrobił coś zupełnie odwrotnego.
    Bez problemu uchyliła się przed gładkim ciosem prawej pięści, łapiąc metalową rękę, która już zdążała pod jej żebra. Gdy tylko zakleszczyła palce wokół chłodnej stali, szarpnęła mężczyznę do siebie i z siłą trochę mniejszą, niż użyłaby w prawdziwej walce, wbiła kolano w brzuch. James sapnął lekko z zaskoczenia, kiedy ból przeszył mu wnętrzności i zmusił do skulenia się. Zdołał jednak przewidzieć kolejny ruch zabójczyni. Zanim mocnym uderzeniem łokcia wbiłaby go w podłogę, wolną ręką objął jej smukłe nogi i pociągnął ku sobie. Z głuchym łoskotem plecy Eny uderzyły w podłoże ringu, wyrywając oddech z piersi i na krótką chwilę zamraczając umysł. Zamrugała szybko, by odzyskać ostrość widzenia i zrozumieć, że została uwięziona.
    Znajomość sytuacji uderzyła ich oboje w dokładnie tym samym momencie i chociaż nijak nie dali tego po sobie poznać, od razu to wyczuli. Zabójczyni nieświadomie przygryzła wnętrze policzka, próbując nie myśleć o tym, jak cholernie przystojny były kochanek siedzi na jej udach, trzymając w mocnym uścisku nadgarstki i wwiercając w nią spojrzenie lodowato błękitnych tęczówek. Wyglądał, jakby chciał ją pożreć, a równocześnie nie wiedział, czy powinien.
    Zadrżała na tę myśl. Jakby to było znów poczuć jego pełne wargi na swoich? Po tylu latach, czy wciąż smakowałby tak samo? Głodem, pragnieniem, pasją i potrzebą większą niż zwykłe, prymitywne pożądanie?     
    Pochylił się. Niezbyt świadom własnych reakcji, za to dostrzegając każde drgnięcie ciała ciemnowłosej, nie wiedział nawet, co chce zrobić. Od tylu lat poddawał się jedynie instynktom, tak że teraz nie próbował ich hamować. Może oboje poznaliby wtedy odpowiedzi na swoje niezadane pytania, gdyby nie nagle przeszywający powietrze dźwięk otwieranych drzwi. Ich spojrzenia od razu skierowały się na sylwetkę wchodzącą do pomieszczenia, dokładniej na wysoką postać dyrektora TARCZY.
    Fury uniósł brew, nieco kpiące iskierki zatańczyły w zdrowym oku.
    - Widzę, że w czymś przeszkodziłem.
    Ena nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, który wkradł się na jej wargi. Uchwyt na nadgarstkach zelżał, aż w końcu znikł całkowicie, gdy niedawny przeciwnik usiadł obok, nieco się przy tym ociągając.
    - Ależ skąd, dyrektorze Fury – odpowiedziała beztrosko, podnosząc się i opierając łokieć na ugiętym kolanie. – Tak sobie tylko przyjacielsko rywalizujemy i odnawiamy znajomość.
    Rozbawienie przebiegło po ciemnej twarzy, zanim powrócił chłodny profesjonalizm. Choć nigdy się do tego nie przyznał, szpieg nad szpiegami lubił tę wygadaną kobietę.
    - W takim razie musicie to odłożyć na później – stwierdził, co wcale jej nie zdziwiło. – Proszę za mną, agentko Sinatri, czas przedstawić się osobiście reszcie ekipy. – Chciał już się odwrócić, kiedy jego wzrok padł na cichą sylwetkę Zimowego Żołnierza. Zabójczyni wstała i miała zamiar podążyć za dyrektorem, ale zatrzymała się, dostrzegając gonitwę myśli w oku szefa, która trwała ułamek sekundy. – Barnes, ty też chodź – zarządził. – Może agentka dopomoże twojej dziurawej pamięci nieco się odnowić. – Z tymi słowami opuścił pomieszczenie.
    Dwubarwne tęczówki na chwilę spotkały lodowaty błękit. Niewielki uśmiech rozjaśnił twarz Eny, po czym również odwróciła się i podążyła za szefem. Nie zwlekając, James podniósł się na równe nogi i zrównał z zabójczynią, ale nie odezwał nawet słowem. W ciszy zmierzali bocznymi korytarzami siedziby wprost do pokoju przypominającego nieco salę spotkań biznesmenów, pomijając ogromne ekrany na jednej ścianie, półki z dokumentami na innej i dwie niezwykłe postaci siedzące przy podłużnym stole. Pomieszczenie to służyło do użytku wyłącznie jednostek wybitnych, na specjalnie zwołane przez Nicka Fury’ego obrady lub, jak tego dnia, do wyjaśnienia palących kwestii.  
    Rozmawiająca przyjacielsko dwójka ucichła, gdy tylko drzwi rozwarły się, ukazując niewzruszoną postać dyrektora. Skinął do nich lekko, po czym niemal niezauważalnie unosząc jeden kącik ust, przeszedł na drugi koniec pomieszczenia, by usiąść naprzeciw członków Avengers. Jeszcze zanim zdołał dojść do swojego stałego miejsca, próg przekroczyła zabójczyni z Żołnierzem tylko o krok za sobą, kroczącym niczym cień, cichym i obserwującym.
    Steve, rozpoznawszy od razu wysoką sylwetkę ciemnowłosej, uśmiechnął się doń lekko, z niewielkim zdziwieniem odnotowując, że Bucky również wszedł do pomieszczenia, napięty niczym dobrze nastrojona struna. Za to na twarzy jego rozmówczyni wpierw odmalował się szok, który zaraz zmieszał się ze strachem, złością i skrajnym niedowierzaniem, kiedy skoczyła na proste nogi, niemal wywracając krzesło. Jej dłoń spoczęła na kaburze z bronią, jednak ruda powstrzymała się i nie wyciągnęła pistoletu.
    - Fury, co ona tu robi? – zapytała niskim, ledwie dosłyszalnie drżącym głosem, nie spuszczając wzroku z rozluźnionej zabójczyni.
    Eny wcale nie zdziwiła reakcja Wdowy, nie mogła jednak powstrzymać szczerego rozbawienia, które odmalowało się na jej twarzy. Zignorowała niespokojny ruch Jamesa za swoimi plecami, unosząc dłonie na wysokość twarzy, jakby się poddawała.
    - Spocznij, jestem nieuzbrojona – odpowiedziała, na co rudowłosa tylko zmierzyła zabójczynię spojrzeniem i pozostała w miejscu.
    - Agentko Romanoff, proszę usiąść i się uspokoić. Agentka Sinatri przybyła tutaj z Kapitanem na moje osobiste polecenie – przemówił spokojnie Nick, choć nutka zniecierpliwienia pozostała odczuwalna dla wszystkich.
    - Pracuje dla Hydry – zaprotestowała Natasha.
    - Pracowałam, kochana, jestem z Tarczą dłużej niż ty – ucięła zabójczyni, siadając na jednym z wolnych miejsc, Bucky wciąż przy boku ciemnowłosej, nie odzywający się.
     Wzrok dwubarwnych tęczówek już nie był rozbawiony, ale twardy, bezduszny i kalkulujący. Gdy Wdowa spotkała to spojrzenie, dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa, wspomnienie zalało umysł, ale usiadła na swoim miejscu, zaciskając wargi. Zdecydowanie nie czuła się dobrze z dwoma assasynami niemal naprzeciw niej, zaledwie stół i odległość dwóch krzeseł dalej, znacznie bliżej dyrektora niż ona sama.
    - Nie wiedziałem, że się znacie – odezwał się skonfundowany Kapitan, zerkając od rudej, do Sinatri i z powrotem.
    - Przez pewien czas rezydowaliśmy w jednej bazie – wyjaśniła spokojnie ciemnowłosa, jednak coś w tonie jej głosu kazało sądzić Rogersowi, że nie powiedziała wszystkiego. W każdym razie nie kontynuowała myśli, opierając się wygodniej na swoim siedzeniu i czekając, aż Fury ogłosi, po co ich ściągnął.
    Dyrektor przesunął po zebranych uważnych spojrzeniem, a kiedy upewnił się, że wszyscy są już w miarę spokojni, w końcu przeszedł do sedna sprawy.
    - Do tej pory agentka Sinatri podlegała tylko mi i nikt inny nie miał pojęcia o jej istnieniu. Teraz jednak jest nam potrzebna, więc postanowiliśmy, że musi się ujawnić. – Wymienili krótkie, porozumiewawcze spojrzenia, po czym Nick wrócił do wyjaśniania: – Zdaję sobie sprawę, jak to wygląda, ale musicie zacząć sobie nawzajem ufać, bo chcę was potem razem wysyłać na misje. – Wdowa wydała z siebie ciche, pół zaskoczone, pół oburzone sapnięcie, ale ciemnoskóry tylko ją zignorował. – Ena jest z nami od dziesięciu lat i mogę za nią poręczyć, tak samo jak za waszą dwójkę. Jakieś pytania?
    Kapitan poruszył się niespokojnie, palcami pocierając podbródek. Istotnie kilka zakiełkowało mu w umyśle, jednak jako prawdziwy dżentelmen nie potrafił wydusić z siebie tego jednego, które już od jakiegoś czasu niezwykle zajmowało jego myśli. Zabójczyni szybko spostrzegła poruszenie blondyna i uśmiechnęła się lekko, wiedząc.
    - Zastanawiasz się pewnie, w jakim jestem wieku i dlaczego wciąż wyglądam tak młodo, mam rację?
    Błękitne oczy spojrzały na nią nieco niepewnie, ale po chwili Steve skinął, co ciemnowłosa odwzajemniła, jakby przyjmując niezadane pytanie i pokazując, że wcale nie czuje się urażona w żaden sposób.
    - To dość długa historia, ale skoro mamy się lepiej poznać, a wy zacząć mi ufać, chyba powinniście ją poznać. – Spojrzała przez ramię na Fury’ego.
    - Śmiało, Sinatri, trochę wyjaśnień nie zaszkodzi. Jestem niemal pewien, że zadziwisz Kapitana swoimi rewelacjami.
    Nie mogła powstrzymać rozbawionego grymasu, który rozciągnął jej wargi, gdy wspomniany uniósł brwi w zaskoczeniu, a Czarna Wdowa spojrzała na nią podejrzliwie. Nawet milczący wciąż Bucky posłał zabójczyni zaciekawione, uważne spojrzenie. Mogła być pewna, że złowi każde słowo, jakie tylko za chwilę wypowie. Pozwoliła sobie również na delikatną i ulotną jak wiatr nadzieję, iż może dzięki temu powrócą niektóre z jego wspomnień.
    Westchnęła cicho, wracając myślami do czasów tak odległych, że wydawały się zaledwie rozmytą plamą gdzieś na granicy umysłu, a równocześnie krzyczały do niej tak przejmująco, jakby od dawna próbowały wydostać się na zewnątrz. Nie miała innego wyjścia, jak tylko wypuścić je na wierzch, pierwszy raz odkąd sięgała pamięcią.
    - Muszę zacząć od początku i mam na myśli naprawdę sam początek. Prawdopodobnie też nie spodoba wam się to, co usłyszycie – zaczęła ostrożnie, powoli, spoglądając na dwójkę agentów Tarczy uważnym, oceniającym spojrzeniem. Oboje skinęli głowami ze zrozumieniem, gotowi na każde rewelacje, chociaż słowa zabójczyni wydawały się dziwnie przesadzone. Kiedy upewniła się, że ma ich pełną uwagę, oparła łokcie o podłokietniki i podjęła: – Jak już się pewnie zdołaliście domyślić, nie jestem zwykłym człowiekiem, bliżej mi raczej do super-żołnierza pokroju Kapitana, choć w nieco innym sensie.
    Ponownie niewielki uśmiech rozjaśnił ostrą twarz ciemnowłosej, mimo iż oczy pozostawały chłodne i niewzruszone. Wydawała się rozbawiona i bezduszna równocześnie, co stanowiło kontrast tak niespotykany, że nawet Wdowa poczuła się przy niej speszona. Nikt jednak nie dał tego po sobie poznać, słuchając kolejnych słów wyjaśnień.
    - Urodziłam się niedługo po zakończeniu pierwszej wojny światowej, w Polsce. Tak, jestem Polką, choć z Irlandzkimi korzeniami; moja matka pochodziła z Irlandii – wyjaśniła, ucinając wszystkie pytania, jakie już zdążyły zrodzić się w głowie słuchaczy. Zerknęła po ich twarzach, upewniając się, że nikt nie przerwie, po czym kontynuowała: – Ojciec zaś był uznanym generałem i dodatkowo dowódcą tajnej organizacji, zwłaszcza pewnego projektu. – Spojrzenie zabójczyni powędrowało do Kapitana, w oczach zabłysły iskierki. – Nie tylko doktor Erskine pracował nad podobnym serum.
    Brwi blondyna momentalnie powędrowały w górę, nawet na twarzy rudej odmalowało się zdziwienie. Tylko dyrektor i dawny Żołnierz nie wydawali się zaskoczeni informacją. Fury, oczywiście, zdołał już poznać całą jej przeszłość, a James albo świetnie udawał, albo zdołał już sobie przypomnieć nieco z wyjaśnień, które kiedyś również mu dała.
    - Polscy naukowcy w dwudziestoleciu międzywojennym zdołali opracować formułę całkiem zbliżoną do serum doktora, jednak znacznie ulepszoną i o nieco innym działaniu – podjęła, wyraźnie zadowolona z uwagi, jaką została obdarzona. – Chcieli stworzyć nie armię super-żołnierzy, ale nieustraszonych, cichych zabójców, niewidocznych agentów, którzy likwidowaliby cele i znikali. Prościej mówiąc – tajną broń, asa w rękawie, o jakim wrogowie nie mieliby pojęcia. Oczywiście, musieli znaleźć do tego odpowiedni obiekt.
    Przerwała, jakby myślami cofając się do odległych czasów, próbując wyciągnąć dawno zapomniane obrazy. Rogers przyglądał się zabójczyni z mieszanką zaciekawienia, niedowierzania i uznania.
    - I w końcu wybrali ciebie? – zapytał, wyrywając tym ciemnowłosą z zamyślenia. Uśmiech znów rozciągnął jej wargi, tym razem nieco ironiczny.
    - Można tak powiedzieć, choć w rzeczywistości mój kochany ojczulek od początku wszystko planował – wyjawiła, gorzki ton pobrzmiał w na pozór spokojnym głosie. – Od dziecka byłam trenowana przez różnych ekspertów walk, jakich tylko udało mu się do nas ściągnąć. W wieku piętnastu lat mogłam dorównać wyszkolonemu żołnierzowi, umiałam strzelać, znałam podstawy obrony w walce w zwarciu i myślałam jak strateg. Idealny obiekt, nieprawdaż? – Kąciki jej warg zadrgały, już nawet nie starała się ukryć wyraźnie pobrzmiewającej ironii.
    Na chwilę ucięła opowieść, a wzrok dwubarwnych tęczówek utknął w ścianie naprzeciw, Steve znów odniósł wrażenie, że musiała przebić się przez mentalną ścianę do wspomnień i zaczął zastanawiać się, czy przypadkiem Hydra również nie mieszała w jej wspomnieniach. Na samą tę myśl coś ciężkiego zagnieździło się w jego piersi.
    Głos Eny wyrwał go z tych rozmyślań, wciągając znów w świat przed drugą wojną.
    - Zrobili mi mały test, porwali kogoś wysoko postawionego i zamknęli w dobrze strzeżonej bazie. Oczywiście musiałam załatwić wszystko sama. Idealny obiekt sprawdził się równie idealnie, choć pewnie woleliby, gdybym po drodze wszystkich zabiła.
     Gorzki grymas przebiegł po ostro zarysowanej twarzy, ale zniknął równie szybko, jak się pojawił.
    - A nie zabiłaś? – Sceptycznie uniesienie brwi Wdowy w jej kierunku wcale nie zaskoczyło Eny, dokładnie tego się spodziewała.
    - Nie, znokautowałam. Skradanie i ataki z zaskoczenia już wtedy nieźle mi wychodziły – wyjaśniła prosto, choć właściwie bez konkretów. Później kontynuowała głosem bardziej pustym i bezbarwnym niż kiedykolwiek wcześniej. 
    - Potem wzięli mnie na badania i zapytali, czy chcę bronić ojczyzny w sposób, jaki tylko mi będzie dany. Zgodziłam się. Patriotyzm był jednym z uczuć, które ojciec wzmacniał we mnie przez całe życie, trudno bym odmówiła. – Zamilkła na krótką chwilę, zamrugała i ledwie powstrzymała ciche westchnienie. Wzrok dwukolorowych oczu oderwał się do ściany, znów czysty i chłodny. – Wstrzykiwali mi serum kilkakrotnie, za każdym razem oddziałując na inną sferę ciała i umysłu, za każdym razem tak samo boleśnie. W ciągu tygodnia stałam się nadczłowiekiem jakiego jeszcze ziemia nie widziała, byłam szybsza, odporniejsza, ostrość moich zmysłów wzrosła kilkakrotnie, wrażliwość na bodźce stała się równa drapieżnikom, a co najlepsze, serum także narobiło niezłych zmian w moim mózgu.
    - To znaczy? – podchwyciła od razu Wdowa, skonfundowana i zaintrygowana równocześnie, mimo wciąż widocznego, lekkiego śladu sceptycyzmu.
    Tajemnicze, nieco dzikie i niebezpieczne iskry zatańczyły w spojrzeniu zabójczyni.
    - Wyczulone zmysły stały się równocześnie pewną przeszkodą, wrażliwość mojego ciała wzrosła kilkukrotnie, a co za tym idzie, wrażliwość na ból również. – Pokręciła głową z gorzkim rozbawieniem. –  Łatwo się też domyślić, że potrzebuję znacznie więcej składników odżywczych, by utrzymać swój organizm w normie. Oczywiście, potrafię długo przetrwać na rezerwach, jednak gdy się skończą… Wtedy nawet tortury nie wydają się takie złe.
    Szok przetoczył się po twarzach zebranych, nawet Bucky uniósł brwi, w jego lodowato błękitnych oczach zabłysnęło niedowierzanie. Fury tylko spuścił wzrok.
    - Po za tymi paroma aspektami pozostały już same fajne rzeczy, zwiększony refleks, szybsza ocena sytuacji, większa elastyczność, tego typu rzeczy – dokończyła, wzruszając ramionami, jakby to wcale nie dotyczyło jej. W pokoju na długą chwilę zaległa cisza. Wiedzieli, że nie powiedziała wszystkiego, jednak przekazała im już tak wiele rewelacji, iż nie wyczekiwali większej ilości szczegółów.
    - Ale – zaczął Kapitan, wyraźnie starając się dobrze dobrać słowa – chyba musieli cię nauczyć, jak sobie z tym wszystkim poradzić. Prawda?
    Skinęła poważnie, krzyżując dłonie na kolanach. Gdyby nie strój do ćwiczeń i przyklejone do czoła, kasztanowe kosmyki, mogłaby wyglądać niczym spokojna bizneswoman.
    - Po ostatniej aplikacji, kiedy już wszystko się przyjęło, moje zmysły dosłownie zwariowały. Odbierałam zbyt wiele bodźców naraz, mój mózg pracował na wyższych obrotach, a ja nie wiedziałam, co się wokół mnie dzieje. Na to też znaleźli sposób. Wysłali mnie do Japonii, do klasztoru mnichów i najlepszych mistrzów miecza tamtejszego pokolenia. Uczyłam się panować nad nową szybkością, wyczulonymi zmysłami, medytowałam, trenowałam refleks, tam też stałam się najlepiej władającą sztyletami osobą, jaka chodzi po tej ziemi. No i całkiem niezgorzej szło mi z kataną.
     Uśmiechnęła się, trochę z rozbawieniem, trochę z widocznym samozadowoleniem, jednak nie sięgającym zbytniej pewności siebie.
     - Podobno miałaś być tajną bronią Polski – zaczęła powoli Wdowa, taksując rozmówczynię uważnym spojrzeniem – a wychodzi na to, że całą wojnę przesiedziałaś w klasztorze, medytując z mnichami.
    Zabójczyni parsknęła cichym śmiechem.
    - Rzeczywiście, większość wojny tam przesiedziałam – przyznała, jej dwubarwne tęczówki znów czujne i ostre jak klingi sztyletów, kąciki nie uniesione nawet w cieniu poprzedniego rozbawionego grymasu. – Moi rodacy walczyli o wolność, gdy ja musiałam uczyć się panować nad własnymi umiejętnościami, bo nie byłam gotowa. Nawet fakt, że uczyłam się pięciokrotnie szybciej od każdego innego adepta niewiele dawał, musiałam zostać tak długo, aż opanowałam wszystkie techniki. Nocami nie spałam, rozmyślając o tym, co dzieje się w Polsce – powiedziała chłodno, tylko na pozór wyzuta z uczuć, gdy w oczach szalał sztorm.
    Nie dane im było długo oglądać tego wyrazu, zreflektowała się w ciągu sekundy, podejmując temat od strony mniej osobistej.
    - W każdym razie udało mi się wrócić przed końcem wojny. Dokładnie w roku 1943. Pomagałam Armii Krajowej, zabijałam kłopotliwych przywódców, czasem nawet planowałam z dowódcą różne akcje. Zawsze byłam gotowa na każde nowe zadanie, nawet jeśli dzień wcześniej trochę oberwałam.
    - Brzmi trochę, jakbyś była nieśmiertelna – mruknął Kapitan, mrużąc podejrzliwie oczy.
    - Poniekąd jestem – stwierdziła nieco kpiąco, uśmiechając się na swój cyniczny, pewny siebie sposób. – Serum miało nie jedno, a kilka specyficznych celów. Pierwsza dawka w pewien sposób odwróciła procesy zachodzące w moim ciele – niemal wyłączyła starzenie, ale znacznie przyspieszyła inne, w tym leczenie się, nabieranie tkanki mięśniowej, rozciąganie i inne fizyczne cechy. A to wszystko głównie dlatego, bym mogła przetrwać kolejne dni wstrzykiwania serum i regenerowała się po nich dostatecznie szybko. Rany goją się na mnie jak na psie, nic wielkiego. – Oparła się wygodnie, obserwując miny Kapitana i Wdowy z dziwnym, rozbawionym błyskiem w oczach.
    W pomieszczeniu zapadła cisza. Nikt nie wiedział, jak skomentować jej wypowiedzieć; właściwie to nikt nie chciał w żaden sposób tego komentować.
    W końcu to Fury postanowił przerwać napiętą atmosferą, stwierdziwszy w duchu, iż taka ilość rewelacji całkowicie starczy dwójce Mścicieli.
    - Dobrze, skoro już macie wiedzę podstawową od agentki Sinatri, teraz czas zająć się konkretami. Reszty dowiecie się sami, jeśli zechce wam powiedzieć. Romanoff, Rogers, zostajecie, mam dla was zadanie. Sinatri, Barnes, możecie odejść – zarządził, a kiedy Ena skinęła i wstali, by się oddalić, rzucił jeszcze tonem przygany – tylko nie rozwalcie mi sali treningowej.
     Zabójczyni uśmiechnęła się lekko, ale nie skomentowała, wychodząc z pomieszczenia razem z Buckym, podążającym za nią niczym cień. Przez całą rozmowę nie odezwał się ani razu, ani nie okazał żadnych emocji, i dopiero gdy się oddalili, zdołał mruknąć:
     - I to wszystko dla ojczyzny?
     Zatrzymała się, by spojrzeć na mężczyznę z dziwną mieszanką emocji w dwubarwnych tęczówkach.
     - Nie, nie tylko dla ojczyzny. – Uśmiechnęła się smutno, po czym znów ruszyła przed siebie. Barnes po chwili poszedł jej śladami. 

~***~