Od tego dnia postaram się wstawiać notki raz na 2/3 tygodnie lub chociaż raz w miesiącu, jednak nie wiem, jak to będzie, bo szkoła - ale postaram się! Można mnie poganiać, śmiało ;p Mam trochę napisane do przodu, więc nie powinno być źle. I planuję jakiegoś "muzycznego" shota bardziej z perspektywy Bucky'ego, bo znalazłam do niego wiele inspiracji, może nawet złożę jakąś składankę do tego ficka. Kiedy będzie, nie mam pojęcia, póki co plan się tworzy.
Anyway, koniec przynudzania. Zapraszam do czytania i komentowania!]
Rozpalić wspomnienia
Rozdział 6
Rok
1965, Baza Hydry
Dobrze oświetlone, niemal klaustrofobicznie
jasne pomieszczenie zawsze wywoływało dreszcz na jej skórze. Leżąca w gablotach
broń była piękna, ale wydawała się niezwykle odległa, jakby nierzeczywista, a
wiszący na ścianie kostium straszył swą upiornością nawet, gdy widniał tylko
jako kawałek mocnego materiału bez życia. Już raz miała go na sobie; nagrodę za
pierwsze, zaliczone zadanie. Musiało jednak minąć znacznie więcej czasu, nim
przyzwyczai się do widoku w lustrze.
Agenci zniknęli za drzwiami, zostawiając
Enę, by mogła w spokoju przygotować się do misji. Od tej chwili radziła sobie
sama, całkiem sama.
Z westchnieniem zrzuciła ubrania i chwyciła
kombinezon z ciemnoszarego materiału w delikatnie brązowawy wzór, który
pozwalał wtapiać się w różnego rodzaju krajobrazy. Gruby, wytrzymały materiał
przylegał idealnie do ciała, odpowiednio wzmocniony. Zamek kończył się ponad
piersiami, gdzie potem nakładała na siebie i spinała klamrami dwa płaty
materiału, jeden węższy i jeden szerszy, sięgające połowy szyi. Brzuch chroniła
gorseto-podobna część kostiumu, wzmocniona stalowymi wstawkami, ale
nieutrudniająca ruchów, a na niej od talii niemal do bioder znajdował się
szeroki pas, pełen wąskich, ostrych jak brzytwa noży do rzucania oraz
zabezpieczonych odpowiednio fiolek z truciznami i kilka innych, przydatnych
gadżetów. W wysokich do kolan, wzmocnionych podobnie jak gorset butach o
miękkiej podeszwie znajdowały się podobne sztylety, nieco tylko dłuższe i
starannie ukryte. Do kabur na udach włożyła po samotnym pistolecie, bo chociaż
nie używała ich i póki co nigdy nie musiała, różne rzeczy mogły się wydarzyć.
Na niemal samym końcu zapięła klamry szelek ze sztyletami pod i nad biustem,
odpowiednio regulując ramiona, by nie przekręcały się i znajdowały w odpowiedniej
pozycji do wyciągnięcia niezależnie od sytuacji. Później zostały karwasze z
wysuwanymi ostrzami, wykonane ze skóry i metalu – świetna ochrona kryjąca
zabójczą broń – rękawiczki oraz ostatnia część garderoby. Maska.
Niemal całkiem czarna, z jaśniejszymi i
ciemniejszymi pasmami szarości, które tworzyły na niej obraz jak wyjęty z
demonicznej opowieści, miała zarysowane kocio otwory na oczy oraz do oddychania
przy nozdrzach i ustach. Była tak wykonana, że wyzierały zza niej tylko
dwubarwne tęczówki zabójczyni, a okalający ją materiał o wzorze jak cały
kostium zasłaniał niemal całą głowę, pozostawiając miejsce tylko na uszy i
długi, gruby warkocz. Przebranie zabójcy, które wypalało się ofierze pod
powiekami, zanim wyzionęła ducha. Piękny i zarazem przerażający projekt. Miał
wzbudzić postrach, zanim przerażony zorientuje się, kto lub co zadało mu
śmierć. Musiała przyznać, że działało zatrważająco dobrze.
Nałożyła maskę, póki co tylko przeciągając
przez nią gruby warkocz i zostawiając na czubku głowy. Chwyciła rękojeści
pięknych, długich sztyletów, delikatnie zakrzywionych na końcach, i niewielki
dreszcz przebiegł po jej rękach, docierając aż do kręgosłupa. Coś
niezrozumiałego zaczęło szarpać od wewnątrz, torować sobie drogę do umysłu,
ostre niczym klingi trzymanej właśnie broni. Ucięła te starania, biorąc
głęboki, powolny oddech i wsunęła sztylety do pochew. Wyszła z pomieszczenia,
nawet nie oglądając się za siebie. Chciała już naciągnąć maskę na twarz, jednak
dokładnie w tej chwili zobaczyła jak Zimowy Żołnierza zmierza w jej stronę z
drugiego końca korytarza. Szybko wrócił. Jak zawsze.
W ręce trzymał karabin, jakby to była nic
nieważąca zabawka, a przydługie włosy opadały mu wokół twarzy mocno
zmierzwione, niemal nakrywając błyszczące ponad maską, błękitne oczy. Miała
wrażenie, że dostrzegła w nich jakiś inny, nieznany błysk, gdy dostrzegł Enę
wyłaniającą się z jej pomieszczenia przygotowawczego.
Widok Wisa w mundurze i z maską zawsze
wzbudzał zimny dreszcz wzdłuż kręgosłupa zabójczyni. Wyglądał równie
przerażająco, a zarazem w pewien sposób pięknie, w dość chłodnym ostrym
znaczeniu. Błyszczące w jasnym świetle korytarza ramię naturalnie wzbudzało
grozę, dopełniając obrazka, mimo to jak zawsze miała ochotę dotknąć gładkiego
metalu.
- Zadziwiasz mnie – stwierdziła,
przechodząc w jego stronę kilka kroków. – Jak zwykle niedraśnięty.
- To się nazywa bycie profesjonalistą,
Sinatri – skomentował nieco złośliwie, co uwydatniło się całkiem nieźle w
stalowo-niebieskim spojrzeniu.
- Albo snajperem – odcięła się z uśmiechem.
Kąciki wokół oczu Wisa zmarszczyły się
nieco, świadcząc, że pod maską odwzajemnił gest. Nie zdjął jej tylko przez
fakt, że wszędzie wokół znajdowały się kamery, do których Sinatri przezornie
ustawiła się tyłem, by nie mogli dojrzeć twarzy.
- Masz wrócić w takim samym stanie –
zakomenderował, tym razem patrząc na zabójczynię poważnie.
- To słodkie, Wis. Ale chyba zapominasz, że
uczyłam się od najlepszych – mruknęła, a lodowate spojrzenie nieco stopniało.
Wiedziała, że nie będzie się mógł o tym przekonać na własne oczy, chyba
że trafi im się niezwykle szczęśliwy przypadek lub zrządzenie losu, iż znów
spotkają się w tym samym miejscu. Los jednak rzadko był po ich stronie.
Uśmiech po raz ostatni zabarwił wargi Eny,
zanim naciągnęła na twarz maskę i tylko dwubarwne spojrzenie pozostało jasne za
zasłoną mroku. Nie lubił tego widoku. Nie znosił patrzeć na ten bezduszny wyraz
zasłony, pod którą kryła się tak ciepła twarz. Ale nic nie mógł zrobić. Musiał pozwolić
jej odejść na misję. Pierwszą, przy której nie będzie obecny.
Ruszyła w stronę wyjścia, mając zamiar
minąć go bez słowa, jednak tym razem on nie mógł się powstrzymać.
- Uważaj na siebie – zachrypiał cicho pod
maską. Ledwie to usłyszała.
-
Wrócę, moja w tym głowa. Spotkamy się, zanim zdążysz się obejrzeć – odpowiedziała zniekształconym przez maskę
głosem i zasłoniwszy sobą widok, po raz ostatni musnęła palcami metalową dłoń,
gdy mijała go w przejściu.
Całą swoją siłą woli powstrzymał się, by
nie podążyć za nią wzrokiem. Nie mógł, nie teraz.
Zanim zdołał zrobić cokolwiek innego wszedł
do swojego pomieszczenia przygotowawczego, z którego wyruszył dzień wcześniej.
Zaraz po niego przyjdą, teraz nie było czasu na sentymenty.
~*~
Rok 1966, Misja IV
Mały motel po środku opuszczonej przez Boga
krainie, gdzie kilka kilometrów dzieliło od siebie wszelkie osady ludzkie i w
nocy towarzyszyło tylko wycie wilków, zdawał się zapadać sam w sobie. Obskurny,
z odłażąca płatami farbą tak z zewnątrz, jak w środku, spory i przysadzisty
budek, który posiadał tylko parter oraz migający wściekle neon z hasłem „słodki
wypoczynek”. Kilka liter już dawno wygasło zapewne na zawsze, dopełniając
groteskowego obrazu. O dziwo nawet w takim miejscu czasem brakowało pokoi.
Odwiedzający motel mężczyzna niczym się nie
wyróżniał. Przeciętnego wzrostu, wychudzony, z zaniedbaną brodą i twarzą
schowaną pod kapeluszem o szerokim rondzie, przywodził nieco na myśl szeryfa z
dzikiego zachodu. Wykłócał się jakiś czas o cenę, a potem niezadowolony odszedł
w stronę pokoju z numerem siódmym, równie obskurnego co cała reszta. Tutaj nie
powinni go znaleźć. Odludzie tak dalekie od miejsca jego ostatniego pobytu, że
nikt nie wpadłby, żeby tu szukać. Tak się pocieszał, myśląc o zawszonej zapewne
pościeli i zimnej wodzie.
Ledwie zatrzasnął za sobą drzwi, gdy poczuł
zimny dreszcz na kręgosłupie. Wyszedł zza załomu krótkiego korytarza i odwrócił
się w stronę łóżka, a wtedy go dojrzał. Barczystego mężczyznę o zimnym
spojrzeniu, siedzącego na materacu. Blask z okna padał na jego ramię i odbijał
się od gładkiej powierzchni. Czy tak wyglądała śmierć?
Bez namysłu sięgnął w stronę schowanego pod
prochowcem pistoletu, lecz poczuł coś chłodnego i ostrego na gardle.
- Nie radziłabym, panie Fisher – zamruczał
zniekształcony, brzmiący jak kobiecy głos z mocnym, wschodnim akcentem. Paradoksalnie dopiero wtedy poczuł
obecność za plecami, ledwie słyszalny oddech na karku i grozę całej sytuacji.
- Nic wam nie powiem – warknął, choć strach
zacisnął mu się żelazną pięścią wokół serca.
Nagłym zrywem pchnął się do przodu, prosto
na ostrze, ale nie przewidział, że tego oczekiwała. Broń ledwie zadrasnęła
skórę, gdy od razu cofnęła je i z cichym sykiem wskoczyło z powrotem do
mechanizmu, lecz tyle wystarczyło. Fisher opadł na kolana, dysząc ciężko.
Trucizna w kilka sekund zdołała objąć spory obszar, wywołując paraliżujący ból,
ale utrzymując ofiarę w stanie świadomości. Nie była to śmiertelna dawka.
Odsunęła się i wtedy jej miejsce zajął
Zimowy Żołnierz, wpakowując w szczękę naukowca kilka mocnych sierpowych,
rozcinając wargę i miażdżąc nos, z którego żywo popłynę struga krwi. Nie miał
sobie równych w tym temacie. Zadawał ciosy starannie, z wyważoną odpowiednio
siłą, by bolało jak diabli, ale ofiara nie traciła przytomności. Pomiędzy
jękami bólu mężczyzny zadawał pytania, na które potrzebował odpowiedzi. Krótko,
zwięźle i tak chłodno, że ton ten zdawał się przenikać do szpiku kości.
Fisher nigdy nie czuł takiego przerażenia. Kiedy
Żołnierz bez problemu złamał jego rękę w kilku miejscach, a ból spotęgował się
przez jeszcze płynącą w krwi truciznę, równocześnie nie pozwalając odpłynąć,
był prawie na skraju złamania się. Prawie, bo poprzysiągł sobie, że nie zdradzi
swoich tajemnic. Nie mógł. Wolał nawet nie myśleć, co jego eksperymenty mogłyby
zdziałać w niepowołanych rękach, tylko że to tak bolało…
- Gdzie przechowujesz dane? – zapytał po
raz kolejny zimny i pozbawiony emocji ton. Przesłuchiwany tylko splunął krwią,
chociaż nie miał sił się ruszyć. Oberwał za to wyrwaniem paznokcia, a jego
krzyk poniósł się pokoiku. Nikt nie mógł go usłyszeć, zadbali o to.
Kobra – bo takie dostała "imię" po pierwszej,
wykonanej robocie – powoli miała dość. Przyglądała się temu bez mrugnięcie
okiem, jednak w środku zgrzytała zębami. Rozejrzała się po pokoju w
poszukiwaniu czegoś, co mogłoby jakoś przechylić szalę na ich stronę, ale
niczego takiego nie znalazła – póki wzrokiem nie natrafiła na teczkę,
upuszczoną przez naukowca po dostaniu się trucizny do jego krwiobiegu.
Podeszła do niej i zamykając się na jęki
mężczyzny, zaczęła przeglądać zawartość. Większość stanowiła nic nieznacząca
dokumentacja, jednak to w portfelu znalazła cenne informacje. Zdjęcia dwóch
córek i żony.
Uderzenia Żołnierza na chwilę umilkły.
- Masz piękną rodzinę, doktorze Fisher.
Wis zwrócił na nią pytająco uniesioną brew,
ale nie ruszył się znad kulącego się pod nim naukowca. Pokazała mu fotografie,
lecz na początku zdawał się nie zrozumieć. Chciała ich porwać na zakładników?
Torturować na jego oczach? To by zajęło zbyt wiele czasu. Same coraz
drastyczniejsze myśli przychodziły mu do głowy, kiedy w końcu zmrużyła powieki,
pokręciła głową i sama ruszyła w stronę naukowca.
Uklękła obok drżącej masy mięsa, którą
pozostała ich ofiara. Dzikie, pełne bólu tęczówki zwróciły się na jej dwubarwne
spojrzenie i wzdrygnął się jeszcze mocniej. Patrzył właśnie w ślepia demona i
nie miał co do tego żadnych wątpliwości.
- Nie mieszaj ich do tego – spróbował
warknąć, ale wyszedł z tego tylko cichy, błagalny jęk.
Przyglądała mu się przez chwilę, rozważając
wszystkie za i przeciw. Torturami mogli nie zdziałać więcej, był oddany swojej
sprawie i uparty, odpowiednio przeszkolony – pewnie ciągnęłoby się to wieki, a
oni nie mieli dużo czasu. Wystarczająco zmarnowali, próbując go namierzyć.
Przymrużyła powieki, obie tęczówki zalśniły złotem.
- Nie ma takiej potrzeby, doktorze Fisher –
powiedziała cicho, niemal kojąco, jednak maska sprawiła, że i tak brzmiała
upiornie. – Jednak mamy swoje warunki.
Tacy ludzie jak on nie powinni mieć
rodziny. Dobrze o tym wiedział, mimo to udało mu się żyć wiele lat szczęśliwie,
póki nie zapragnął większych zarobków. Głupia chciwość zapędziła go w straszne
miejsca.
Wzdrygnął się, czując, jak serce ściska mu
się ze zgrozy, a w myślach rośnie panika. Nie mógł pozwolić, by ich
skrzywdzili.
- Nie uwierzę w ani jedno słowo –
wycharczał jednak i czuł, jak skazuje siebie i swoją rodzinę na wyrok. Mimo to
kobieta przekręciła głowę jakby nierozumiejąco, choć oczy miała ostre i zimne
pomimo pięknej, złotej poświaty.
- Proszę jednak przemyśleć moją ofertę,
może ona zaoszczędzić kłopotu nam wszystkim.
Nie odpowiedział, kiedy wyjęła zdjęcia,
przyglądając się im z ciekawością. Stojący nadal Żołnierz nie poczynił też
żadnego ruchu, obserwując Enę uważnie. Wtedy zrobiła coś, czego się nie spodziewali.
Zdjęła maskę, nasuwając ją tylko na czubek głowy, by całkowicie odsłonić twarz.
Nadal przyglądała się zdjęciom.
- Widzi pan, doktorze Fisher, nie mamy
zbyt wiele czasu. Nasi pracodawcy nie lubią kłopotów, ale też wolą działać po
cichu. Mimo to nie mieliby problemu z porwaniem pańskiej rodziny i
torturowaniem na pana oczach, doktorze. Nawet po pańskiej śmierci, jeśli nie
uzyskaliby odpowiednich informacji – mówiła spokojnie, a Fisher z każdym słowem
podupadał na duchu, widziała to. – Możemy to jednak załatwić inaczej. Pan umrze
tak czy siak, tu nie ma złudzeń, ale może też ocalić swą rodzinę, jeśli poda
nam informacje, których potrzebujemy. To chyba niezły układ, nie sądzisz,
doktorze?
Dwubarwne, lśniące złotem oczy zwróciły się
na przerażone mężczyzny, a on miał ochotę się popłakać, niczym mały chłopczyk.
Nie mógł. Nie mógł tego zrobić, ale ona nie dawała mu wyboru.
- I ostrzegam, jeśli poda nam pan złe
informacje, wtedy… Cóż, będziemy zmuszeni oddać pałeczkę naszym pracodawcom.
Byłoby szkoda, mają takie piękne twarze…
- Dobra, dobra! Wygrałaś – zapłakał, ale
czuł, jakby mu jakiś ciężar spadł z serca.
Wyśpiewał im wszystko. W końcu i tak
eksperymenty nie były nawet skończone, nie miał żadnych konkretnych wniosków, a
co z tego, że ktoś nieznany mu mógł potem przez nie cierpieć w bólach?
Nieważne, nieważne. Ważne, że umrze, broniąc rodziny, tak, jak powinien.
Zaraz po ostatnim słowie Ena naciągnęła
maskę, podcięła mu gardło i nie minęło wiele czasu, kiedy w końcu wyzionął
ducha. Patrzyła na to zimno, bez emocji, jakby coś wypaliło ją od środka. Wis
przyglądał się jej uważnie, jednak nie mogła nic z tego wyczytać, nawet nie
próbowała. Wiele słów zostało wtedy niedopowiedzianych, ale nie tak właśnie
miało wyglądać ich życie.
~***~
Obecnie,
baza Shield
W budynku takim jak ten, gdzie mieściło się
i powoli odbudowywało centrum nowych sił wywiadowczych, rzadko panował spokój.
Wszędzie krzątali się agenci, w laboratoriach przeprowadzano testy, wydawano
rozkazy, składano raporty i trenowano. Baza tętniła życiem i jedynie na najwyższym piętrze z kwaterami
dla niezwykłych gości można było od tego na chwilę odpocząć. Aktualnie
zamieszkane przez dwie jednostki wydawało się niemal martwe, stanowiąc miły,
choć nieco przerażający kontrast dla niższych kondygnacji.
Tej nocy oboje nie mogli spać.
Ena siedziała właśnie w wygodnym, brązowym
fotelu, przeglądając folder z ważną dokumentacją, kiedy poczuła czyjąś
obecność. Wystarczyłoby podnieść wzrok, by sprawdzić tożsamość przybysza,
jednak ona dobrze wiedziała, kto zawitał w progi niewielkiego saloniku. Ze
swojego miejsca mogła zobaczyć wszystko – otwarte wejście do kuchni i jej
zacienione wnętrze po prawej, rozsuwane drzwi do windy naprzeciw oraz korytarz
z obu stron salonu, który to przecinał hol i piętro idealnie w połowie.
Przerzuciła stronę, która zaszeleściła przy tym lekko.
- Problemy ze snem? – zapytała, nawet nie
podnosząc przy tym wzroku. Pewnie ledwie dostrzegłaby zarys sylwetki, siedząc
przy jedynym źródle światła w całym pomieszczeniu, ale też wolała w ten sposób
zapewnić mu nieco więcej swobody.
Wychwyciła delikatne poruszenie na granicy
słuchu, a potem nadeszła cicha, ochrypła odpowiedź:
- Można tak powiedzieć.
Skinęła ze zrozumieniem i dopiero wtedy
zerknęła, unosząc kąciki warg w niewielkim uśmiechu. Miał na sobie jedynie
spodnie od dresu, stare blizny wokół lśniącego, niemal opalizującego ramienia
odcinały się bladością nawet na jego torsie od dawna niemuśniętego słońcem, a
splątane, niemal czarne kosmyki okalały w nieładzie zaciśniętą szczękę. Gdy
dostrzegła jego gładko ogolone policzki, dwubarwne spojrzenie mimowolnie
ociepliło się na ten widok. Musiał to zrobić parę godzin wcześniej po treningu,
wyraźnie czuła na nim przyjemny zapach wody kolońskiej, i nie mogła powstrzymać
się od rozmyślań, czy dalej robił to tylko brzytwą.
Zamknęła folder, nie przejmując się, że
zgubiła ostatnie przeczytane zdanie, i wstała, cały czas pod uważną obserwacją
Wisa. Zimne tęczówki śledziły ruchy Eny z taką szczegółowością, że każdy inny
pewnie zdążyłby się już speszyć, ona jednak zdołała się do tego już dawno
przyzwyczaić.
- Chodź, zrobię nam kakao – zaproponowała i
podążyła do kuchni, pstrykając włącznik światła. Nagła jasność zmusiła Wisa do
chwilowego przerwania obserwacji, lecz zabójczyni wcale się tym nie przejęła. –
Ponoć pomaga szybko zasnąć. Możemy przetestować tę teorię, co ty na to? –
kontynuowała, po porzuceniu dokumentów na usytuowanym po środku kuchni stole, i
w końcu spojrzała z uśmiechem na milczącego towarzysza.
Przez moment wahał się, mierząc jej
sylwetkę z pewną dozą podejrzliwości, i wcale się temu nie dziwiła. Kiedy już
niemal była pewna, że znajdzie wymówkę i odwróci się, wzruszył ramionami.
- Pewnie jest równie skuteczna co wszystkie
jej podobne – mruknął bezbarwnie, przekroczywszy próg kuchni. Drgnęła, a w
dwubarwnych tęczówkach zalśniło rozbawienie.
- Wezmę to za zgodę.
Nie odpowiedział, lecz Ena tylko zaczęła
szukać po półkach odpowiednich ingrediencji – przecież nawet w bazie wojskowej
powinni mieć porządne kakao! Bucky w tym czasie podszedł do stołu i przyjrzał
się uważnie zamkniętemu folderowi, po czym zerknął na kobiecą postać z
niewielkim zaciekawieniem.
- Dali ci dostęp do swoich informacji już
pierwszego dnia?
- Trochę z nimi pracuję, choć w ukryciu, to
fakt. Ale i tak większość jest już w Internecie – odpowiedziała, wzruszając
ramionami. – Wolę po prostu papierową wersję, łatwiej wszystko zapamiętać. –
Skinął ze zrozumieniem, sam musiał być dobrze obeznany z technologią, jednak w
tych aspektach też wolał klasykę. Ena uśmiechnęła się do niego lekko, stawiając
na blacie wyciągnięte z jednej półki pudełko z ciemnym proszkiem w środku. –
Śmiało, zajrzyj, jeśli chcesz. Tylko ostrzegam, że może ci się nie spodobać.
Zmarszczył brwi, trochę pytająco, jednak
ciemnowłosa już zwróciła się w stronę lodówki, wyjmując kolejny karton, tym
razem z mlekiem. Nie wiedział, czy bardziej go to zirytowało, czy bardziej był
wdzięczny, że traktowała go tak zwyczajnie, swobodnie, wręcz w pewnym sensie
ignorując; to pozwalało mu nieco się rozluźnić, nawet poczuć pewniej. Mimo to z
wahaniem otworzył folder pełen dokumentów dotyczących lat pięćdziesiątych, jak
się okazało już na pierwszej stronie. Przejrzał pobieżnie zapisaną kartę,
wychwytując słowa takie jak „niezwykła szybkość”, „obiekt wpada w dziwny szał”
i „niezwykle niebezpieczny”, a jego serce na moment stanęło. Czy to…? Odwrócił stronę
i zamarł. Spodziewał się własnej twarzy na zdjęciu, ale dostrzegł tylko
wykrzywioną w zimnej furii i mocno zmaltretowaną twarz Eny zamkniętej w
kriokomorze.
- To… - zdołał tylko wydusić, zanim zawiódł
go własny głos. Wpatrywał się w fotografię, w końcu zdając sobie sprawę z tego,
że pozwoliła mu zobaczyć swoje akta, które pewnie przejęli w jednej z misji, i
świat zaczął rozmazywać mu się przed oczami.
Zabójczyni odwróciła się od razu
zaalarmowana tonem Wisa i nie zdążyła się nawet odezwać, kiedy zobaczyła, jak
cierpienie wykrzywia jego twarz. Potem wszystko wydarzyło się w ułamkach
sekund. Zacisnął powieki, unosząc dłonie do głowy, a z otwartych ust zdołał
wymknąć się cichy na wpół warkot, na wpół jęk, zanim ból powracających wspomnień
nie przygiął dotąd wyprostowanej sylwetki. Ena bez chwili wahania doskoczyła do
bruneta, nurkując pod metalową ręką, którą automatycznie wyciągnął i próbował
brutalnie odepchnąć. Kolejny, żałośnie bolesny dźwięk opuścił jego gardło, tym
razem bardziej przypominając warknięcie, kiedy wyprostowała się odległa
zaledwie o centymetry. To było niebezpieczne. Cholernie niebezpiecznie, ale nie
miała innego wyjścia.
- Wis!
Prawą dłoń umieściła na tyle głowy
Żołnierza, lewą od razu blokując jego zdrową, którą dalej ściskał własną skroń,
w razie gdyby jednak zdecydował się na dalszy atak. Na szczęście znieruchomiał,
kierowany nabytym przez lata odruchem lub może świadom, że wcale nie chce
wyrządzić jej krzywy. Nie wiedziała, ale to nie miało znaczenia.
–
Wis, spójrz na mnie. Nie jesteś tam. Jesteś tu, ze mną, to tylko wspomnienia –
mówiła pewnie, ale delikatnie, niemal nucąc niczym uspokajającą kołysankę.
Oparła czoło o jego, na co szarpnął się wściekle, ale nie odsunął. Poczuła
jeszcze tylko zaciskającą się na jej boku, zaraz pod ramieniem, metalową dłoń.
– Wis, spójrz na mnie. Wyrwij się z tego. Otwórz oczy i spójrz na mnie –
ostatnie słowa zabrzmiały w ustach Eny prawie jak rozkaz, ale podziałały.
Po raz ostatni szarpnął się, nieświadomie
przyciągając zabójczynię do siebie, i otworzył lodowate, dzikie oczy. Nawet nie
zdawał sobie sprawy, że oderwał rękę od własnej głowy i ułożył na tyle szyi
Eny, ściskając nieco, jakby próbował zbliżyć ich jeszcze bardziej, choć nie
uczynił w tym kierunku nic więcej. Oddychał ciężko i płytko, a w tęczówkach
widniało więcej, niż kiedykolwiek mógłby wyrazić słowami. Przypatrywała mu się
uważnie przez cały ten czas. To było niebezpieczne, i to cholernie.
Powoli, bardzo ostrożnie zaczęła gładzić
splątane kosmyki palcami. Drgnął na ten niespodziewany ruch i zobaczyła, jak na
miejsce bólu oraz furii w stalowe oczy wstępuje zmieszanie. Uniosła wargi
niemal w niezauważalnym uśmiechu i tym razem sama przymknęła powieki na krótką
chwilę w napływie niewysłowionej ulgi. Odetchnęła cicho, czując, jak zbyt mocny
uchwyt metalowej dłoni promieniuje bólem głęboko pod skórę na jej boku, i jakby
na zawołanie rozluźnił palce.
- Ja… - odezwał się łamliwie, tylko by znów
głos mógł go zawieść. Chciał się odsunąć, jednak nie pozwoliła mu na to. Nie
protestował zbyt mocno.
- Przeprosiny przyjęte – mruknęła, dalej
gładząc delikatnie ciemne kosmyki i czekając na ten jeden, jedyny decydujący
moment.
W bardzo długim, niezdecydowanym i
przerywanym ruchu przesunął metalową rękę na plecy zabójczyni, drugą delikatnie
umieszczając u nasady szyi, rozluźniwszy wcześniej palce, i z przeciągłym
westchnieniem pozwolił swojej głowie oprzeć się na czole zabójczyni. Nie
musiała sprawdzać, by wiedzieć, że też przymknął powieki. Trwali tak długą
chwilę, pogrążeni we własnych myślach, w znajomej, spokojnej atmosferze.
- Dziękuję – wyszepnął z dziwnym napięciem,
jakby miała zaraz obrócić się przeciw niemu. To jedno słowo wypowiedziane w
taki sposób bolało i przynosiła ulgę jednocześnie, uświadamiając równocześnie,
jak bardzo musiało mu być trudno przez ostatnie miesiące.
- Nie dziękuj – mruknęła z goryczą w
głosie. Wis cofnął nieco twarz, wpatrując się w zabójczynię z podejrzliwie
zmarszczonymi brwiami. – Po wydarzeniach w D.C. – pokręciła głową, jakby chcąc
coś wyrzucić z myśli – wolę nie wyobrażać sobie, jak bardzo to musiało boleć…
Zacisnął szczękę niby gniewnie, a jednak w
lodowatych oczach widziała ślad smutku i bólu, który znała zbyt dobrze. Nie
przestała gładzić splątanych, czarnych kosmyków i delikatnie zacieśniła
obejmującą go w pasie rękę. Przymknął powieki, odetchnął, a chwilę potem
dojrzała, jak opuszcza nieco ramiona, jakby rozluźniając się. Nie zdążył się
odezwać, może nawet wcale nie chciał, kiedy sama podjęła wypowiedź z niemal
zablokowanym gardłem.
- Przeszło mi nawet przez myśl, by cię
odszukać.
Podniósł wzrok z zaskoczeniem i… nadzieją?
Wolałaby nie widzieć akurat tego w stalowo-błękitnych tęczówkach. Wszystko,
byle nie te iskierki, które łamały jej serce.
- Więc dlaczego…
-… tego nie zrobiłam? – dokończyła, smutny
uśmiech uniósł kąciki warg Eny, w dwubarwnych oczach zalśniło odbicie jego
poprzednich przeżyć. – Chyba stchórzyłam. Po naszym… ostatnim spotkaniu nie
byłam pewna, czego mogłam się spodziewać. I czy nie sprawiłabym ci jeszcze
więcej bólu.
Wyprostował się, niezrozumienie i
zmieszanie zalśniło w błękitnym spojrzeniu, pod zmarszczonymi brwiami. Nie była
pewna, czy dobrze zrobiła, przytaczając ten temat.
- Co masz namyśli, mówiąc „naszym ostatnim
spotkaniu”? – zapytał, czując, jak serce w jego piersi niezrozumiale
przyśpiesza. Smutek i uśmiech Eny tylko pogłębiło to uczucie.
- Kilka lat po mojej ucieczce i
upozorowanej śmierci udało ci się mnie odszukać – wyznała, niespotykane ciepło
zabrzmiało w kobiecym głosie, a Wis miał wrażenie, jakby ktoś usunął mu grunt
pod stopami. – Nie mam pojęcia, jak tego dokonałeś. Ukrywałam się wtedy w
Polsce, bardzo dobrze wszystko zaplanowałam, właściwie nie było szans, by
ktokolwiek mnie odnalazł, a jednak tobie się udało…
- Miałem cię zlikwidować? – zabrzmiał
niezwykle zimno, zdystansowanie, nie chciał dopuścić do siebie tej myśli, ale
od razu ją zdemontowała.
- Tak myślałam i nie byłam gotowa, by znów
z tobą walczyć, ale… - zacięła się, kręcąc głową z niedowierzaniem – wyznałeś,
że mnie pamiętasz. Nie miałeś wiele czasu. Nie powinieneś tam być, mimo to
zostałeś. Po tej nocy już więcej cię nie widziałam.
Choć bardzo pragnął przypomnieć sobie
dzień, o którym mówiła, umysł nie chciał z nim współpracować. Próbował szukać w
głębi zapomnienia, ale odnajdywał tylko pustkę. Kojącą zazwyczaj nicość, która
tym razem przesyłała przez serce igły irytacji. Nie potrafił znaleźć słów na
odpowiedź. Jedynym, co kłębiło się teraz w nim niczym wielka, burzowa chmura,
były kolejne pytania. Ile więcej przeżyli takich nocy? Ile razy zapominali i
odzyskiwali pamięć? Ile stracili? Chciał umieć złożyć słowa w pocieszającym
zdaniu, ukoić nie tylko swoją wzburzoną duszę, lecz i szalejący w dwubarwnych
oczach sztorm. Tylko że to leżało daleko poza jego zdolnościami.
Widziała to, więc po raz ostatni przesunęła
pieszczotliwie dłonią przez ciemne kosmyki, aż na gładki policzek, i rozluźniła
objęcia. To jeszcze nie był ten moment. Jeszcze nie przyszedł ich czas.
- Jutro – powiedziała cicho, kojącym głosem
składając niepisaną obietnicę. Czego? Tego jeszcze oboje nie wiedzieli.
Skinął i cofnął ręce z ociąganiem, a
wcześniej grzany ciałem zabójczyni tors owionęło chłodne powietrze. Czuł się,
jakby coś mu umknęło, ale zignorował to całkowicie. Jutro.
Przyjrzała mu się uważnie, podejrzliwość z
nutą smutku przez sekundę błysnęła w dwubarwnym spojrzeniu, mimo to
powstrzymała się od zadawania kolejnych pytań. Zwróciła się w stronę blatu i
dziękowała sobie w duchu, że jeszcze nie postawiła mleka na gorącym palniku.
- To co, wracamy do poprzedniego planu?
- Możemy spróbować…
Usłyszała jeszcze szelest zamykanego
folderu i zaraz potem oboje wzięli się do robienia cudnego, słodkiego płynu.
Nie była zaskoczona tym, że został i nawet chciał, by pokazała mu, jak wygląda
tak trywialny proces robienia kakao. W takim momencie, po chwilowym nawrocie
wspomnień, każda aktywność wydawała się dobra, byle tylko czymś zająć myśli.
Rozumiała to. Przechodzili przez ten proces już nie raz, a jednak zawsze czuła
wtedy, jak żal i zimna furia zaczynają wiercić sobie drogę do jej serca i
umysłu, niczym robak przeżerający się przez słodki miąższ jabłka. Dlatego
równie chętnie dotrzymała mu towarzystwa, pokazała i odpowiadała na pytania.
Byle tylko nie myśleć o tym, nie czuć. Znów na chwilę zapomnieć…