Bal
Tego dnia największa sala w pałacu Władców
zmieniła się nie do poznania. Już
wcześniej przytłaczająca swym ogromem i wysokimi ścianami z litego, białego
marmuru, ożyła w barwach rządzącej czwórki, a każda z podpierających sklepienie
kolumn prezentowała na sobie inny z ich żywiołów. Potężne i zachwycające
zazwyczaj nieskazitelnymi, złotymi zdobieniami otaczały owalne pomieszczenie,
przeplatając się w odpowiedniej kolejności. Pierwsze od otwartego wejścia
ubrane w malunki zwierząt, roślin i przyozdobione żywymi pnączami o białych
pąkach, za nimi kolejne jakoby wznosząca się ku górze fala, mieniąca na
brzegach białymi chmurami uwięziona wewnątrz filaru, później wir wzburzonego
powietrza, nieustannie kotłujący się pod powierzchnią podpory i na samym końcu
biały marmur trawiony przez złocisto-pomarańczowe płomienie, osmalony dymem i
przyozdobiony iskrami znad ognia. Ich wygląd zachwycał i przytłaczał
równocześnie, a jakby tego było mało, nad głowami, gdzie niegdyś widniało
sklepienie, świeciły srebrzyste oczy gwiazd na nocnym nieboskłonie. Zdawało
się, że sufit zniknął, oderwany czyimiś mocnymi rękoma, a wznoszące się ściany
znikały w samym firmamencie niebieskim.
Dokładnie naprzeciw wejścia, po drugiej
stronie sali, stało podwyższenie, a na nim cztery trony Władców Żywiołów. Były
niemal jak odbicia odpowiadających poszczególnym siłom natury filarów i
prezentowały się równie majestatycznie. Tylko tron Władcy Ognia się wyróżniał,
cały wykonany z czarnego marmuru i poprzecinany złocistymi, czerwonymi i pomarańczowymi
żyłkami; wyglądał, jakby to pod samą jego powierzchnią żarzył się płomień, a
nikt niepowołany nie byłby w stanie na nim zasiąść.
„W tym roku przeszli sami siebie” –
stwierdził w duchu Laedan, przekraczając rozwarte wrota ogromnej sali i
zatapiając się w barwnym tłumie. Każdy tutaj wyglądał inaczej. Damy dworu w
ciężkich, długich sukniach z jedwabiu i mnóstwa warstw materiału przechadzały
się w maskach wysadzanych klejnotami, gwardia strażników w śnieżnobiałych,
paradnych strojach o złotych zdobieniach pilnowała porządku, skrywając twarze
pod prostymi okryciami tej samej barwy, a reszta gości dała się ponieść
wyobraźni. Wszechobecny przepych kreacji sprawiał, że można było zgubić się we własnych
myślach, nie wiedząc, gdzie zwrócić wzrok. Spoglądające spod wszelkiej maści
masek oczy również nie stanowiły wskazówki, często zwodząc na manowce, jednak Laedan
znał ich sztuczki.
Zgrabnie wyminął grupkę chichoczących nimf
w zwiewnych sukienkach i kwiatach wplecionych we włosy, by w końcu dojrzeć
znajomą sylwetkę. Nawet pośród morza kolorowych kreacji zawsze był w stanie
rozpoznać starego druha, jak zawsze odzianego w głęboką czerń. Strój godny
najbogatszego szlachcica leżał na nim niczym druga skóra. Tunika ze srebrnymi
zdobieniami, wyszywana w niezwykłe, kwieciste wzory opinała smukły, umięśniony
tors, w pasie przewiązana szeroką, czerwoną szarfą, a z nad lewego ramienia
spływała krótka, ozdobna peleryna. Całości dopełniały wysokie, skórzane buty na
niewielkim obcasie i kapelusz o szerokim rondzie, przyozdobiony długimi,
puszystymi piórami. Kogoś takiego nie dało się przeoczyć.
- Nie znudziło ci się przypadkiem
przebieranie za samego siebie? – zwrócił
się do mężczyzny Laedan, uśmiechając kpiąco spod prostej, białej maski
zasłaniającej górną połowę twarzy.
Przeszywające, błękitne tęczówki spojrzały
na niego bystro, a już po chwili w odpowiedzi dostał bardzo podobne, drwiące
wykrzywienie ust ku górze.
- Sprawdzonych metod się nie zmienia,
stary druhu, powinieneś o tym dobrze wiedzieć – odpowiedział, unosząc puchar z
winem, a spod górnej wargi zalśniły perliście nieco przydługie niż naturalnie
kły.
- Czasami dobrze jest spróbować nowych
rozwiązań – odparł, ale wiedział, że Aenas nie da sobie niczego powiedzieć.
- Tak jak ty, próbując przebrać się za moje
dziwaczne przeciwieństwo? Chociaż, muszę przyznać, ten kaptur to całkiem niezły
dodatek. Może dzisiaj i ty wyjdziesz stąd z jakąś zdesperowaną damą – w głosie
wampira wyraźnie zabrzmiało rozbawienie i kpina, ale Laedan nie miał zamiaru
się tym przejmować. Przyzwyczaił się do zgryźliwości towarzysza i faktycznie
przypinał dziś swoistą odwrotność ubranego w czerń mężczyzny.
Miał na sobie bogato zdobiony czerwienią
kostium składający się z opinającej tuniki o nieco bufiastych rękawach, na
przedramionach ściągniętych przez wytłaczane w srebrne wzory karwasze, i w
pasie przewiązanej szerokim, brązowym pasem, spod którego do kolan spływały
warstwy zdobionego materiału, układając się w literę V. Na nogach miał proste,
skórzane buty o wysokiej cholewie, a znad lewego ramienia, podobnie jak u
Aenasa, zwisała biała, długa do pasa peleryna. Całości dopełniał wspomniany
kaptur, obszerny, rzucający spory cień na twarz, ujawniając tylko jasną maskę i
tajemniczy uśmiech.
- Nie zależy mi na towarzystwie dam tak jak
tobie, Aenasie – odpowiedział Laedan, wznosząc błękitne tęczówki ku sklepieniu
teatralnie, po czym przyjrzał się wyłożonym w wykwintne potrawy i trunki
stołom, przy których stali.
- A szkoda, może w końcu ożywiłbyś się
nieco w towarzystwie jakiejś ślicznej panny.
- Powiedział, nie żyjąc od dwóch stuleci –
skwitował ze znaczącym uśmiechem mag w bieli.
- Hej, to nie ja sobie wybrałem ten los! –
odwarknął oburzony.
- Oczywiście, ale raczej nie słyszałem, byś
narzekał.
- Bo i nie mam na co, przyjacielu,
nieśmiertelność to całkiem przyjemna sprawa, pomijając kilka niedogodności… -
Powiódł wzrokiem za brunetką w
czerwieni, a Laedan na chwilę przestał go słuchać.
Na stołach piętrzyły się specjały
najznamienitszych kucharzy w ich stolicy. Pieczone ptactwo, dziczyzna, wszystko
sowicie obłożone w owoce i warzywa tak soczystych barw, że niemal wydawały się
nierealne, i oblane sosami, od których zapachu kręciło w nosie, aż ciekła
ślinka. Bufet ciągnął się wzdłuż niemal całej, prawej strony sali, między
kolumnami i ścianą, gdzie było wystarczająco miejsca, by pomieścić tę wystawę i
chodzących pomiędzy gości.
Po drugiej stronie, obok wzniesienia z
tronami, gdzie zasiadali właśnie Władcy w strojach i maskach odpowiadających
ich żywiołowi, znajdowało się inne podwyższenie z orkiestrą. Słodkie dźwięki
muzyki były delikatne, miłe dla ucha i niemal kojące – stanowiły równocześnie
świetne tło dla rozmów, jak i podkład dla wirujących po środku parkietu par.
Wszystko było tak niesamowicie i w szczegółach obmyślone, że Laedan nie mógł
powstrzymać się od zastanawiania, co jeszcze przygotowali tym razem Władcy. Sami
zresztą wyglądali równie olśniewająco, zasiadłszy na tronach.
Wtedy pojął, że skoro pozostali na swoich
miejscach, zamiast krążyć wśród gości i różnych oficjeli, coś nieuchronnie
miało się wydarzyć.
- Aenasie – zwrócił się do druha,
przerywając mu jakąś mało ważną kwestię – wiesz może, co w tym roku ma być
główną atrakcją?
Wampir pokręcił głową, upijając łyk
krwistoczerwonego wina.
- Nie mam pojęcia. Ktoś wspominał, że
nieźle się natrudzili, by ją zdobyć, ale nic więcej mi nie wiadomo.
Laedan nie zdążył się nawet nad tym
zastanowić, kiedy nastąpiło ogromne poruszenie. Herold ogłosił, że sprowadzili
w tym roku niezwykłego gościa i poprosił o zwolnienie środka parkietu oraz
drogi od wejścia. Goście niezwłocznie spełnili prośbę, a starzy druhowie nawet
nie musieli wymieniać spojrzeń. Zgodnie ruszyli do samego przodu, by mieć lepszy
widok na środek sali, gdzie stał już mężczyzna zdecydowanie niecodziennie
wyglądający.
- Druid? – mruknął pod nosem mag ze
szczerym zaskoczeniem i pewną dozą sceptycyzmu.
- Pewnie pokaże kilka sztuczek i tyle z
tego będzie – stwierdził kwaśno Aneas, wzruszając ramionami. – Chodź, nic
ciekawego nie zobaczymy.
- Nie, czekaj… W tym musi być coś więcej…
Wampir uniósł brew, ale z cichym
westchnieniem pozostał na miejscu, dalej sącząc wino z pucharu. Wydawał się
zupełnie niezainteresowany nadchodzącą atrakcją wieczoru i Laedan wcale mu się
nie dziwił – w końcu widzieli już w swym długim życiu nie jedno – sam jednak z
zainteresowaniem przyglądał się odzianemu w zieleń i pelerynę ze skóry jelenia
mężczyźnie. W dłoni dzierżył ogromny kostur z ciemnego, poskręcanego umiejętnie
drewna, na którego szczycie widniał potężny, owalnie oszlifowany szmaragd w
oplocie z cienkich gałązek. Druid uderzył końcówką o ziemię, po sali rozniósł
się huk, a kryształ zalśnił wewnętrznym, zielonym blaskiem.
- Szlachetni panowie, piękne damy! –
zaczął melodyjnym, jakby szeleszczącym głosem, który nosił wyraźne ślady języka
lasu, a na jego ciemnej twarzy pojawił się niewielki, znaczący uśmiech. –
Zostałem niedawno poproszony, bym pokazał wam coś, czego nigdy nie
widzieliście. Coś, co zostanie wam w pamięci na długo i nigdy nie zblednie.
Jednak cóż mógłby wam zaoferować prosty druid? – Aenas parsknął cicho przy boku
maga. Nie dziwił mu się, przybyły gość zaczął emanować magią silniejszą niż
niejeden krewny Laedana. – Moją dziedziną są rośliny i dzikie zwierzęta, nie
pokazowa magia. Nie przywykłem do panowania nad żywiołami, jak nasi wspaniali
Władcy – ukłonił się w ich stronę – ani do rzucania uroków, zaledwie oswoiłem
naturę i kaprysy przyrody. Zdobyłem jej łaskę, by móc cieszyć się wspaniałymi
darami. A jednak … jestem pewien, że to zadziwi was nie mniej niż wspaniałe
sztuczki. – Szeroki, znaczący uśmiech rozjaśnił oblicze druida, w zielonych
niczym gaj wiosną oczach zalśniły iskry magii i kostur po raz kolejny uderzył o
marmur.
Krótka, rażąca niczym piorun cisza
rozeszła się po sali, wżerając się w podekscytowane serca widzów, a potem
rozległo się dudnienie. Ciche, miarowe, rosnące z każdą chwilą, jakby gdzieś
pod murami maszerowała potężna armia, aż jego źródłem okazało się coś, co zaraz
potem wyłoniło się zza wejścia. Jęki
przerażenia poniosły się po tłumie, goście cofnęli się trwożnie, choć zrobili
dostatecznie duże przejście dla niezwykłej istoty już wcześniej, a Aenas i
Laedan ze zdumieniem spoglądali na to widowisko.
Potężne cielsko na grubych, sękatych
łapach w pierwszej chwili przypominało bardziej mieszaninę powalonych drzew i
krzewów, która magicznie ożyła, niż prawdziwą istotę. Trudno było rozróżnić,
czy posiada skrzydła, jak długie ma kończyny i czy posiada jakikolwiek inny
pancerz niż pokrywające go pnie, gałęzie i liście, ale to wystarczyło, by
wyglądał bardziej przerażająco niż większość bestii z legend i bajek. Jego grube, lśniące pazury darły o biały
marmur, jakby mogły w każdej chwili rozpłatać posadzkę bez problemu, długi ogon
ciągnął się spokojnie po podłodze, a z trójkątnego, ogromnego pyska patrzyły na
wszystkich dwa przejrzyste, szmaragdowe ślepia o pionowej źrenicy, w których
widniała jedynie przytłumiona dzikość. Odmiennie dla większości smoków szyję
posiadał krótką, zaś pysk szeroki, mocny i zdecydowanie zdolny kruszyć czaszki
przeciwników. Cały wyglądał jak góra mięśni silnych niczym stal, z pancerzem
tak grubym, że zdawał się nie do przebicia, i szczęką stworzoną do zabijania. „Jakież
mamy szczęście, że ponoć nie wyściubiają nosa poza swój teren” – pomyślał
ironicznie Laedan, chociaż serce w piersi dudniło mu tak mocno, jakby chciało
wyrwać się na zewnątrz i uciec samo, skoro właściciel tkwił dalej jak kołek w
miejscu.
Druid bez wahania utrzymywał wzrok smoka,
prowadząc go do wnętrza pustej przestrzeni na środku sali, krążąc wokół niczym
hipnotyzer, by utrzymać dzikie zwierze w spokoju. Wydawał się zupełnie
niewzruszony, że właśnie tańczył z jedną z najniebezpieczniejszych istot, jakie
widział ich świat. Na koniec zaś, gdy stwór stanął już po środku kręgu,
odwrócił się od niego jak gdyby nigdy nic.
- Oto Smok Leśny, moi mili goście! Jedyny,
żyjący w okolicy tego zamku, chociaż jestem pewien, że nie mieliście o tym pojęcia.
– Poruszenie wśród tłumu samo w sobie stanowiło odpowiedź. – Nie musicie się
jednak bać, to gatunek nieagresywny, o ile nie posiada potomstwa i nie zakłóci
się jego spokoju. Robi wrażenie, nieprawdaż?
Aenas zagwizdał cicho pod nosem, co na
szczęście utonęło w powodzi słów Druida i niezwykle głośnym oddechu smoka.
- Dobra, przyznaję, tego się nie
spodziewałem.
- Chyba postradali zmysły, że zdecydowali
się go tutaj ściągnąć… - Pokręcił głową Laedan, ze szczerym podziwem lustrując
silną sylwetkę monstrum, jego pozornie kanciastą, a jednak przy bliższych
oględzinach wyraźnie smukłą sylwetkę, i dziwny, lśniący zielenią błysk na
jednym, widocznym z ich strony boku. Zmarszczył brwi, próbując wypatrzyć coś
więcej, ale nagle zapanowało ogromne poruszenie.
Smok poderwał się, utkwiwszy wzrok w czymś
idealnie naprzeciw nich. Druid próbował uspokoić tłum, równocześnie uważnie
obserwując bestię, aż ta ruszyła niespodziewanie przed siebie. Wszystkich
zmroziło. Niemal dało się usłyszeć, jak wstrzymują oddech, a smok w paru
krokach dociera do granicy utworzonego przez gapiów okręgu, zatrzymując się na
parę metrów przed niepozorną figurą. Głośne dudnienie kroków ucichło, druid
zamilkł niczym porażony błyskawicą, zaś zielone, zwierzęce ślepia wpatrywały się
w oczy o tej samej barwie i tej samej źrenicy. Kobieta nawet nie śmiała
odwrócić wzroku.
Wpatrywała się w niezachwianą, spokojną
dzikość i czuła, jak coś dziwnego budzi się w jej sercu, jak to niezwykłe
spojrzenie wwierca się w nią, wżera w skórę, tkanki i kości, paląc wszystko na
swej drodze. Patrzyła i miała wrażenie, jakby spadała w samą ich głębię, z
której nie było już powrotu. Pochyliła się nieświadomie, a wtedy rozpętało się
piekło.
Głęboki głos druida zaśpiewał coś w
nieznanym języku, ale smok nie zareagował, jak powinien. Cofnął się,
rozwierając potężne szczęki, z których potem dobył się głęboki, dudniący w sali
niczym grzmot ryk, po czym poderwał się na tylnie łapy i rozpostarł skrzydła,
niemal zmiatając nimi osłupiałych gości. Gładkie, lśniące łuski prawie oślepiły
widzów, gdy odbiło się od nich światło pochodni, zaś druid ciągle śpiewał, a
poświata z jego kostura potężniała. Ciemnowłosa kobieta, przed chwilą jeszcze
będąca obiektem zainteresowania smoka, wpatrywała się w to widowisko, nie mogąc
oderwać wzroku.
Czuła
jego zniewolenie. Czuła, jak mocno próbuje wyrwać się spod rzucanego czaru, jak
dzielnie walczy z mentalnymi blokadami, ale przegrywa. Siły słabną, ryk urywa
się i łapy znów uderzają z grzmotem o posadzkę. Potężny, niesamowity stwór
zostaje sprowadzony do porządku, zaś w sercu czarodziejki pojawia się wielka
wyrwa. Potem, jakby ktoś nagle zgasił światło, wszystko zniknęło i znów
patrzyła na wyprowadzanego smoka tylko z podziwem. Zdezorientowana, wręcz
zrozpaczona, nie rozumiejąc, co się właśnie wydarzyło, wiodła wzorkiem za
ogromną, wspaniałą istotą. Druid ukłonił się, pożegnał gości i osobiście
odprowadził bestię, która z nisko spuszczonym łbem, dudniąc uderzeniami łap o
posadzkę, powoli schowała się za wyjściem, aż zniknęła całkowicie.
Najpierw nieśmiało, wręcz bojaźliwie
rozległy się oklaski, ale już po chwili rozbrzmiały hucznie, a gdy minął
chwilowy szok, wszyscy goście z podziwem i ekscytacją zaczęli trajkotać o tym,
co się dopiero wydarzyło. Tylko na samotną kobietę o brązowych niczym kora
drzew włosach spoglądali zza masek z pogardą, strachem i wieloma innymi
emocjami, których wolałaby nie widzieć. Laedan zaś patrzył i nie mógł się
nadziwić.
Gęste loki opływały zgrabną, kobiecą
sylwetkę niczym kurtyna, lśniąc barwami natury w ciepłym blasku pochodni. Przy
skroni wplecione w kosmyki miała cienkie, ledwie zakwitnięte gałązki z białymi
i zielonymi pąkami, które spływały wraz z włosami aż do bioder, które okryte
były jedynie przez cienki, intensywnie fiołkowy materiał sukni, opinającej jej
sylwetkę ściśle aż do połowy uda, gdzie rozchodziła się niczym kielich kwiatu.
Nie miała na sobie żadnych ozdób. Żadnych klejnotów, srebra, złota czy innej
biżuterii, i tylko maska przystrajała twarz w kształcie serca, ukrywając górną
połowę pod korą i kwiatami. Gdy zaś pochwyciła jego spojrzenie, poczuł, jakby
usunęła mu grunt spod stóp.
- Całkiem niezła – usłyszał przy boku.
- Że co? – oderwał wzrok od piękności,
spoglądając na Aenasa ze zniecierpliwieniem.
- Ów wybranka twego serca, Laedanie, mówię,
że całkiem niezła. – Przewrócił oczami i klepnął go w ramię, nawet nie dając
okazji do odpowiedzi. – Leć, zdobądź ją i tak dalej, dasz sobie radę. Tylko mi
tego nie zepsuj! – Po czym odszedł jak gdyby nigdy nic.
-
Bezczelny wampir – wymruczał pod nosem szatyn, ale wziął radę do serca.
Ruszył przez salę, wypatrując intensywnego
fioletu sukni i wplecionych we włosy kwiatów, nagle gubiąc się w tłumie barw,
głosów i spojrzeń. Lawirował między kobietami i stołami, szukał, gdzie ostatnim
razem dostrzegł jej sylwetkę, ale nigdzie nie pozostał nawet ślad po niezwykłej
czarodziejce.
Muzyka znów popłynęła znajomą, rytmiczną
melodią, a ludzie na parkiecie rozstąpili się, ustawiając w pary. Wtedy ją
dostrzegł. Przyglądała mu się, odległa zaledwie o kilka kroków, które
niespiesznie pokonała, przybierając na różowe wargi delikatny niczym muśnięcie
płatka uśmiech.
- Czyżbyś to mnie tak usilnie szukał,
szlachetny panie? – zapytała melodyjnym, nieco niższym niż klasycznie, ale
gładkim i przyjemnym głosem. W zielonych oczach lśniło szczere rozbawienie.
Drgnął, nagle odzyskując zmysły.
- Mógłbym rzecz, że już od dawna, piękna
pani – odparł, kłaniając się dwornie, po czym przybrał na wargi niewielki,
nonszalancki uśmiech, który ponoć bardzo podobał się kobietom. Wyciągnął dłoń,
nadal lekko pochylony. – Pozwoli pani dostąpić mi tego zaszczytu i zatańczy ze
mną?
- To zależy, czy uczyni go pan godnym
mojego czasu, złotousty.
- Smokowi może nie dorównuję – odparł z
rozbawieniem, na co kąciki jej warg drgnęły ku górze – mogę jednak
zagwarantować, że nie będzie to czas stracony.
Przyglądała mu się długą chwilę, a zielone
tęczówki zdawały się sięgać w głąb duszy Laedana, wyrywając na wierzch
wszystkie sekrety, aż w końcu przyjęła jego dłoń.
- Nie wątpię – odpowiedziała tylko i
poczuł, jak przyjemne ciepło rozlewa się od ich złączonych palców, po samą
pierś.
Może ten stuknięty wampir faktycznie miał
rację i nie wyjdzie tej nocy sam, jak każdego poprzedniego razu odkąd pamiętał?
Patrząc w dwa lśniące szmaragdy i słysząc cudowny śmiech, nie miał nic
przeciwko temu scenariuszowi.