sobota, 10 października 2015

"Bal" [tekst konkursowy]

[Tekst napisany na forumowy konkurs (button forum po prawej stronie bloga), utrzymany w klimacie fantasy. Temat jak w tytule, głównymi wymogami były opisy otoczenia, kreacji, jedzenia i muzyki oraz głównej atrakcji. Niestety za wiele nie zdziałał, może jednak komuś tutaj się spodoba. Chętnie poznam wszystkie opinie i słowa krytyki. Zapraszam do czytania ^^]


Bal


    Tego dnia największa sala w pałacu Władców zmieniła się nie do poznania.  Już wcześniej przytłaczająca swym ogromem i wysokimi ścianami z litego, białego marmuru, ożyła w barwach rządzącej czwórki, a każda z podpierających sklepienie kolumn prezentowała na sobie inny z ich żywiołów. Potężne i zachwycające zazwyczaj nieskazitelnymi, złotymi zdobieniami otaczały owalne pomieszczenie, przeplatając się w odpowiedniej kolejności. Pierwsze od otwartego wejścia ubrane w malunki zwierząt, roślin i przyozdobione żywymi pnączami o białych pąkach, za nimi kolejne jakoby wznosząca się ku górze fala, mieniąca na brzegach białymi chmurami uwięziona wewnątrz filaru, później wir wzburzonego powietrza, nieustannie kotłujący się pod powierzchnią podpory i na samym końcu biały marmur trawiony przez złocisto-pomarańczowe płomienie, osmalony dymem i przyozdobiony iskrami znad ognia. Ich wygląd zachwycał i przytłaczał równocześnie, a jakby tego było mało, nad głowami, gdzie niegdyś widniało sklepienie, świeciły srebrzyste oczy gwiazd na nocnym nieboskłonie. Zdawało się, że sufit zniknął, oderwany czyimiś mocnymi rękoma, a wznoszące się ściany znikały w samym firmamencie niebieskim.
    Dokładnie naprzeciw wejścia, po drugiej stronie sali, stało podwyższenie, a na nim cztery trony Władców Żywiołów. Były niemal jak odbicia odpowiadających poszczególnym siłom natury filarów i prezentowały się równie majestatycznie. Tylko tron Władcy Ognia się wyróżniał, cały wykonany z czarnego marmuru i poprzecinany złocistymi, czerwonymi i pomarańczowymi żyłkami; wyglądał, jakby to pod samą jego powierzchnią żarzył się płomień, a nikt niepowołany nie byłby w stanie na nim zasiąść.
    „W tym roku przeszli sami siebie” – stwierdził w duchu Laedan, przekraczając rozwarte wrota ogromnej sali i zatapiając się w barwnym tłumie. Każdy tutaj wyglądał inaczej. Damy dworu w ciężkich, długich sukniach z jedwabiu i mnóstwa warstw materiału przechadzały się w maskach wysadzanych klejnotami, gwardia strażników w śnieżnobiałych, paradnych strojach o złotych zdobieniach pilnowała porządku, skrywając twarze pod prostymi okryciami tej samej barwy, a reszta gości dała się ponieść wyobraźni. Wszechobecny przepych kreacji sprawiał, że można było zgubić się we własnych myślach, nie wiedząc, gdzie zwrócić wzrok. Spoglądające spod wszelkiej maści masek oczy również nie stanowiły wskazówki, często zwodząc na manowce, jednak Laedan znał ich sztuczki.
    Zgrabnie wyminął grupkę chichoczących nimf w zwiewnych sukienkach i kwiatach wplecionych we włosy, by w końcu dojrzeć znajomą sylwetkę. Nawet pośród morza kolorowych kreacji zawsze był w stanie rozpoznać starego druha, jak zawsze odzianego w głęboką czerń. Strój godny najbogatszego szlachcica leżał na nim niczym druga skóra. Tunika ze srebrnymi zdobieniami, wyszywana w niezwykłe, kwieciste wzory opinała smukły, umięśniony tors, w pasie przewiązana szeroką, czerwoną szarfą, a z nad lewego ramienia spływała krótka, ozdobna peleryna. Całości dopełniały wysokie, skórzane buty na niewielkim obcasie i kapelusz o szerokim rondzie, przyozdobiony długimi, puszystymi piórami. Kogoś takiego nie dało się przeoczyć.
    - Nie znudziło ci się przypadkiem przebieranie za samego siebie?  – zwrócił się do mężczyzny Laedan, uśmiechając kpiąco spod prostej, białej maski zasłaniającej górną połowę twarzy.
     Przeszywające, błękitne tęczówki spojrzały na niego bystro, a już po chwili w odpowiedzi dostał bardzo podobne, drwiące wykrzywienie ust ku górze.
     - Sprawdzonych metod się nie zmienia, stary druhu, powinieneś o tym dobrze wiedzieć – odpowiedział, unosząc puchar z winem, a spod górnej wargi zalśniły perliście nieco przydługie niż naturalnie kły.
    - Czasami dobrze jest spróbować nowych rozwiązań – odparł, ale wiedział, że Aenas nie da sobie niczego powiedzieć.
    - Tak jak ty, próbując przebrać się za moje dziwaczne przeciwieństwo? Chociaż, muszę przyznać, ten kaptur to całkiem niezły dodatek. Może dzisiaj i ty wyjdziesz stąd z jakąś zdesperowaną damą – w głosie wampira wyraźnie zabrzmiało rozbawienie i kpina, ale Laedan nie miał zamiaru się tym przejmować. Przyzwyczaił się do zgryźliwości towarzysza i faktycznie przypinał dziś swoistą odwrotność ubranego w czerń mężczyzny.
     Miał na sobie bogato zdobiony czerwienią kostium składający się z opinającej tuniki o nieco bufiastych rękawach, na przedramionach ściągniętych przez wytłaczane w srebrne wzory karwasze, i w pasie przewiązanej szerokim, brązowym pasem, spod którego do kolan spływały warstwy zdobionego materiału, układając się w literę V. Na nogach miał proste, skórzane buty o wysokiej cholewie, a znad lewego ramienia, podobnie jak u Aenasa, zwisała biała, długa do pasa peleryna. Całości dopełniał wspomniany kaptur, obszerny, rzucający spory cień na twarz, ujawniając tylko jasną maskę i tajemniczy uśmiech.
    - Nie zależy mi na towarzystwie dam tak jak tobie, Aenasie – odpowiedział Laedan, wznosząc błękitne tęczówki ku sklepieniu teatralnie, po czym przyjrzał się wyłożonym w wykwintne potrawy i trunki stołom,  przy których stali.
    - A szkoda, może w końcu ożywiłbyś się nieco w towarzystwie jakiejś ślicznej panny.
    - Powiedział, nie żyjąc od dwóch stuleci – skwitował ze znaczącym uśmiechem mag w bieli.
    - Hej, to nie ja sobie wybrałem ten los! – odwarknął oburzony.
    - Oczywiście, ale raczej nie słyszałem, byś narzekał.
    - Bo i nie mam na co, przyjacielu, nieśmiertelność to całkiem przyjemna sprawa, pomijając kilka niedogodności… - Powiódł wzrokiem za brunetką  w czerwieni, a Laedan na chwilę przestał go słuchać.
     Na stołach piętrzyły się specjały najznamienitszych kucharzy w ich stolicy. Pieczone ptactwo, dziczyzna, wszystko sowicie obłożone w owoce i warzywa tak soczystych barw, że niemal wydawały się nierealne, i oblane sosami, od których zapachu kręciło w nosie, aż ciekła ślinka. Bufet ciągnął się wzdłuż niemal całej, prawej strony sali, między kolumnami i ścianą, gdzie było wystarczająco miejsca, by pomieścić tę wystawę i chodzących pomiędzy gości.
     Po drugiej stronie, obok wzniesienia z tronami, gdzie zasiadali właśnie Władcy w strojach i maskach odpowiadających ich żywiołowi, znajdowało się inne podwyższenie z orkiestrą. Słodkie dźwięki muzyki były delikatne, miłe dla ucha i niemal kojące – stanowiły równocześnie świetne tło dla rozmów, jak i podkład dla wirujących po środku parkietu par. Wszystko było tak niesamowicie i w szczegółach obmyślone, że Laedan nie mógł powstrzymać się od zastanawiania, co jeszcze przygotowali tym razem Władcy. Sami zresztą wyglądali równie olśniewająco, zasiadłszy na tronach.
    Wtedy pojął, że skoro pozostali na swoich miejscach, zamiast krążyć wśród gości i różnych oficjeli, coś nieuchronnie miało się wydarzyć.
     - Aenasie – zwrócił się do druha, przerywając mu jakąś mało ważną kwestię – wiesz może, co w tym roku ma być główną atrakcją?
    Wampir pokręcił głową, upijając łyk krwistoczerwonego wina.
    - Nie mam pojęcia. Ktoś wspominał, że nieźle się natrudzili, by ją zdobyć, ale nic więcej mi nie wiadomo.
     Laedan nie zdążył się nawet nad tym zastanowić, kiedy nastąpiło ogromne poruszenie. Herold ogłosił, że sprowadzili w tym roku niezwykłego gościa i poprosił o zwolnienie środka parkietu oraz drogi od wejścia. Goście niezwłocznie spełnili prośbę, a starzy druhowie nawet nie musieli wymieniać spojrzeń. Zgodnie ruszyli do samego przodu, by mieć lepszy widok na środek sali, gdzie stał już mężczyzna zdecydowanie niecodziennie wyglądający.
    - Druid? – mruknął pod nosem mag ze szczerym zaskoczeniem i pewną dozą sceptycyzmu.
    - Pewnie pokaże kilka sztuczek i tyle z tego będzie – stwierdził kwaśno Aneas, wzruszając ramionami. – Chodź, nic ciekawego nie zobaczymy.
     - Nie, czekaj…  W tym musi być coś więcej…
     Wampir uniósł brew, ale z cichym westchnieniem pozostał na miejscu, dalej sącząc wino z pucharu. Wydawał się zupełnie niezainteresowany nadchodzącą atrakcją wieczoru i Laedan wcale mu się nie dziwił – w końcu widzieli już w swym długim życiu nie jedno – sam jednak z zainteresowaniem przyglądał się odzianemu w zieleń i pelerynę ze skóry jelenia mężczyźnie. W dłoni dzierżył ogromny kostur z ciemnego, poskręcanego umiejętnie drewna, na którego szczycie widniał potężny, owalnie oszlifowany szmaragd w oplocie z cienkich gałązek. Druid uderzył końcówką o ziemię, po sali rozniósł się huk, a kryształ zalśnił wewnętrznym, zielonym blaskiem.
     - Szlachetni panowie, piękne damy! – zaczął melodyjnym, jakby szeleszczącym głosem, który nosił wyraźne ślady języka lasu, a na jego ciemnej twarzy pojawił się niewielki, znaczący uśmiech. – Zostałem niedawno poproszony, bym pokazał wam coś, czego nigdy nie widzieliście. Coś, co zostanie wam w pamięci na długo i nigdy nie zblednie. Jednak cóż mógłby wam zaoferować prosty druid? – Aenas parsknął cicho przy boku maga. Nie dziwił mu się, przybyły gość zaczął emanować magią silniejszą niż niejeden krewny Laedana. – Moją dziedziną są rośliny i dzikie zwierzęta, nie pokazowa magia. Nie przywykłem do panowania nad żywiołami, jak nasi wspaniali Władcy – ukłonił się w ich stronę – ani do rzucania uroków, zaledwie oswoiłem naturę i kaprysy przyrody. Zdobyłem jej łaskę, by móc cieszyć się wspaniałymi darami. A jednak … jestem pewien, że to zadziwi was nie mniej niż wspaniałe sztuczki. – Szeroki, znaczący uśmiech rozjaśnił oblicze druida, w zielonych niczym gaj wiosną oczach zalśniły iskry magii i kostur po raz kolejny uderzył o marmur.
     Krótka, rażąca niczym piorun cisza rozeszła się po sali, wżerając się w podekscytowane serca widzów, a potem rozległo się dudnienie. Ciche, miarowe, rosnące z każdą chwilą, jakby gdzieś pod murami maszerowała potężna armia, aż jego źródłem okazało się coś, co zaraz potem wyłoniło się zza wejścia.  Jęki przerażenia poniosły się po tłumie, goście cofnęli się trwożnie, choć zrobili dostatecznie duże przejście dla niezwykłej istoty już wcześniej, a Aenas i Laedan ze zdumieniem spoglądali na to widowisko.
     Potężne cielsko na grubych, sękatych łapach w pierwszej chwili przypominało bardziej mieszaninę powalonych drzew i krzewów, która magicznie ożyła, niż prawdziwą istotę. Trudno było rozróżnić, czy posiada skrzydła, jak długie ma kończyny i czy posiada jakikolwiek inny pancerz niż pokrywające go pnie, gałęzie i liście, ale to wystarczyło, by wyglądał bardziej przerażająco niż większość bestii z legend i bajek.  Jego grube, lśniące pazury darły o biały marmur, jakby mogły w każdej chwili rozpłatać posadzkę bez problemu, długi ogon ciągnął się spokojnie po podłodze, a z trójkątnego, ogromnego pyska patrzyły na wszystkich dwa przejrzyste, szmaragdowe ślepia o pionowej źrenicy, w których widniała jedynie przytłumiona dzikość. Odmiennie dla większości smoków szyję posiadał krótką, zaś pysk szeroki, mocny i zdecydowanie zdolny kruszyć czaszki przeciwników. Cały wyglądał jak góra mięśni silnych niczym stal, z pancerzem tak grubym, że zdawał się nie do przebicia, i szczęką stworzoną do zabijania. „Jakież mamy szczęście, że ponoć nie wyściubiają nosa poza swój teren” – pomyślał ironicznie Laedan, chociaż serce w piersi dudniło mu tak mocno, jakby chciało wyrwać się na zewnątrz i uciec samo, skoro właściciel tkwił dalej jak kołek w miejscu.
     Druid bez wahania utrzymywał wzrok smoka, prowadząc go do wnętrza pustej przestrzeni na środku sali, krążąc wokół niczym hipnotyzer, by utrzymać dzikie zwierze w spokoju. Wydawał się zupełnie niewzruszony, że właśnie tańczył z jedną z najniebezpieczniejszych istot, jakie widział ich świat. Na koniec zaś, gdy stwór stanął już po środku kręgu, odwrócił się od niego jak gdyby nigdy nic.
     - Oto Smok Leśny, moi mili goście! Jedyny, żyjący w okolicy tego zamku, chociaż jestem pewien, że nie mieliście o tym pojęcia. – Poruszenie wśród tłumu samo w sobie stanowiło odpowiedź. – Nie musicie się jednak bać, to gatunek nieagresywny, o ile nie posiada potomstwa i nie zakłóci się jego spokoju. Robi wrażenie, nieprawdaż?
    Aenas zagwizdał cicho pod nosem, co na szczęście utonęło w powodzi słów Druida i niezwykle głośnym oddechu smoka.
    - Dobra, przyznaję, tego się nie spodziewałem.
    - Chyba postradali zmysły, że zdecydowali się go tutaj ściągnąć… - Pokręcił głową Laedan, ze szczerym podziwem lustrując silną sylwetkę monstrum, jego pozornie kanciastą, a jednak przy bliższych oględzinach wyraźnie smukłą sylwetkę, i dziwny, lśniący zielenią błysk na jednym, widocznym z ich strony boku. Zmarszczył brwi, próbując wypatrzyć coś więcej, ale nagle zapanowało ogromne poruszenie.
    Smok poderwał się, utkwiwszy wzrok w czymś idealnie naprzeciw nich. Druid próbował uspokoić tłum, równocześnie uważnie obserwując bestię, aż ta ruszyła niespodziewanie przed siebie. Wszystkich zmroziło. Niemal dało się usłyszeć, jak wstrzymują oddech, a smok w paru krokach dociera do granicy utworzonego przez gapiów okręgu, zatrzymując się na parę metrów przed niepozorną figurą. Głośne dudnienie kroków ucichło, druid zamilkł niczym porażony błyskawicą, zaś zielone, zwierzęce ślepia wpatrywały się w oczy o tej samej barwie i tej samej źrenicy. Kobieta nawet nie śmiała odwrócić wzroku.
    Wpatrywała się w niezachwianą, spokojną dzikość i czuła, jak coś dziwnego budzi się w jej sercu, jak to niezwykłe spojrzenie wwierca się w nią, wżera w skórę, tkanki i kości, paląc wszystko na swej drodze. Patrzyła i miała wrażenie, jakby spadała w samą ich głębię, z której nie było już powrotu. Pochyliła się nieświadomie, a wtedy rozpętało się piekło.
    Głęboki głos druida zaśpiewał coś w nieznanym języku, ale smok nie zareagował, jak powinien. Cofnął się, rozwierając potężne szczęki, z których potem dobył się głęboki, dudniący w sali niczym grzmot ryk, po czym poderwał się na tylnie łapy i rozpostarł skrzydła, niemal zmiatając nimi osłupiałych gości. Gładkie, lśniące łuski prawie oślepiły widzów, gdy odbiło się od nich światło pochodni, zaś druid ciągle śpiewał, a poświata z jego kostura potężniała. Ciemnowłosa kobieta, przed chwilą jeszcze będąca obiektem zainteresowania smoka, wpatrywała się w to widowisko, nie mogąc oderwać wzroku.
    Czuła jego zniewolenie. Czuła, jak mocno próbuje wyrwać się spod rzucanego czaru, jak dzielnie walczy z mentalnymi blokadami, ale przegrywa. Siły słabną, ryk urywa się i łapy znów uderzają z grzmotem o posadzkę. Potężny, niesamowity stwór zostaje sprowadzony do porządku, zaś w sercu czarodziejki pojawia się wielka wyrwa. Potem, jakby ktoś nagle zgasił światło, wszystko zniknęło i znów patrzyła na wyprowadzanego smoka tylko z podziwem. Zdezorientowana, wręcz zrozpaczona, nie rozumiejąc, co się właśnie wydarzyło, wiodła wzorkiem za ogromną, wspaniałą istotą. Druid ukłonił się, pożegnał gości i osobiście odprowadził bestię, która z nisko spuszczonym łbem, dudniąc uderzeniami łap o posadzkę, powoli schowała się za wyjściem, aż zniknęła całkowicie.
    Najpierw nieśmiało, wręcz bojaźliwie rozległy się oklaski, ale już po chwili rozbrzmiały hucznie, a gdy minął chwilowy szok, wszyscy goście z podziwem i ekscytacją zaczęli trajkotać o tym, co się dopiero wydarzyło. Tylko na samotną kobietę o brązowych niczym kora drzew włosach spoglądali zza masek z pogardą, strachem i wieloma innymi emocjami, których wolałaby nie widzieć. Laedan zaś patrzył i nie mógł się nadziwić.
    Gęste loki opływały zgrabną, kobiecą sylwetkę niczym kurtyna, lśniąc barwami natury w ciepłym blasku pochodni. Przy skroni wplecione w kosmyki miała cienkie, ledwie zakwitnięte gałązki z białymi i zielonymi pąkami, które spływały wraz z włosami aż do bioder, które okryte były jedynie przez cienki, intensywnie fiołkowy materiał sukni, opinającej jej sylwetkę ściśle aż do połowy uda, gdzie rozchodziła się niczym kielich kwiatu. Nie miała na sobie żadnych ozdób. Żadnych klejnotów, srebra, złota czy innej biżuterii, i tylko maska przystrajała twarz w kształcie serca, ukrywając górną połowę pod korą i kwiatami. Gdy zaś pochwyciła jego spojrzenie, poczuł, jakby usunęła mu grunt spod stóp.
    - Całkiem niezła – usłyszał przy boku.
    - Że co? – oderwał wzrok od piękności, spoglądając na Aenasa ze zniecierpliwieniem.
    - Ów wybranka twego serca, Laedanie, mówię, że całkiem niezła. – Przewrócił oczami i klepnął go w ramię, nawet nie dając okazji do odpowiedzi. – Leć, zdobądź ją i tak dalej, dasz sobie radę. Tylko mi tego nie zepsuj! – Po czym odszedł jak gdyby nigdy nic.
    - Bezczelny wampir – wymruczał pod nosem szatyn, ale wziął radę do serca.
    Ruszył przez salę, wypatrując intensywnego fioletu sukni i wplecionych we włosy kwiatów, nagle gubiąc się w tłumie barw, głosów i spojrzeń. Lawirował między kobietami i stołami, szukał, gdzie ostatnim razem dostrzegł jej sylwetkę, ale nigdzie nie pozostał nawet ślad po niezwykłej czarodziejce.
    Muzyka znów popłynęła znajomą, rytmiczną melodią, a ludzie na parkiecie rozstąpili się, ustawiając w pary. Wtedy ją dostrzegł. Przyglądała mu się, odległa zaledwie o kilka kroków, które niespiesznie pokonała, przybierając na różowe wargi delikatny niczym muśnięcie płatka uśmiech.
    - Czyżbyś to mnie tak usilnie szukał, szlachetny panie? – zapytała melodyjnym, nieco niższym niż klasycznie, ale gładkim i przyjemnym głosem. W zielonych oczach lśniło szczere rozbawienie.
    Drgnął, nagle odzyskując zmysły.
    - Mógłbym rzecz, że już od dawna, piękna pani – odparł, kłaniając się dwornie, po czym przybrał na wargi niewielki, nonszalancki uśmiech, który ponoć bardzo podobał się kobietom. Wyciągnął dłoń, nadal lekko pochylony. – Pozwoli pani dostąpić mi tego zaszczytu i zatańczy ze mną?
    - To zależy, czy uczyni go pan godnym mojego czasu, złotousty.
    - Smokowi może nie dorównuję – odparł z rozbawieniem, na co kąciki jej warg drgnęły ku górze – mogę jednak zagwarantować, że nie będzie to czas stracony.
    Przyglądała mu się długą chwilę, a zielone tęczówki zdawały się sięgać w głąb duszy Laedana, wyrywając na wierzch wszystkie sekrety, aż w końcu przyjęła jego dłoń.
    - Nie wątpię – odpowiedziała tylko i poczuł, jak przyjemne ciepło rozlewa się od ich złączonych palców, po samą pierś.
    Może ten stuknięty wampir faktycznie miał rację i nie wyjdzie tej nocy sam, jak każdego poprzedniego razu odkąd pamiętał? Patrząc w dwa lśniące szmaragdy i słysząc cudowny śmiech, nie miał nic przeciwko temu scenariuszowi.