poniedziałek, 31 sierpnia 2015

"Rozpalić wspomnienia" Rozdział 6

[Długo to trwało, ale w końcu po wielu próbach udało się napisać. Jest znacznie dłużej i tak już zapewne zostanie; ten rozdział będzie bardzo obszerny. Więcej wspomnień, w nich więcej akcji i bohaterów, a także zmierzanie do akcji głównej. Tak też zaczyna się druga część opowiadania! Ponownie - bazuję tylko na filmach i własnej wyobraźni.
Od tego dnia postaram się wstawiać notki raz na 2/3 tygodnie lub chociaż raz w miesiącu, jednak nie wiem, jak to będzie, bo szkoła - ale postaram się! Można mnie poganiać, śmiało ;p Mam trochę napisane do przodu, więc nie powinno być źle. I planuję jakiegoś "muzycznego" shota bardziej z perspektywy Bucky'ego, bo znalazłam do niego wiele inspiracji, może nawet złożę jakąś składankę do tego ficka. Kiedy będzie, nie mam pojęcia, póki co plan się tworzy.
Anyway, koniec przynudzania. Zapraszam do czytania i komentowania!]

Rozpalić wspomnienia 

Rozdział 6 



    Rok 1965, Baza Hydry
    Dobrze oświetlone, niemal klaustrofobicznie jasne pomieszczenie zawsze wywoływało dreszcz na jej skórze. Leżąca w gablotach broń była piękna, ale wydawała się niezwykle odległa, jakby nierzeczywista, a wiszący na ścianie kostium straszył swą upiornością nawet, gdy widniał tylko jako kawałek mocnego materiału bez życia. Już raz miała go na sobie; nagrodę za pierwsze, zaliczone zadanie. Musiało jednak minąć znacznie więcej czasu, nim przyzwyczai się do widoku w lustrze.
    Agenci zniknęli za drzwiami, zostawiając Enę, by mogła w spokoju przygotować się do misji. Od tej chwili radziła sobie sama, całkiem sama.
    Z westchnieniem zrzuciła ubrania i chwyciła kombinezon z ciemnoszarego materiału w delikatnie brązowawy wzór, który pozwalał wtapiać się w różnego rodzaju krajobrazy. Gruby, wytrzymały materiał przylegał idealnie do ciała, odpowiednio wzmocniony. Zamek kończył się ponad piersiami, gdzie potem nakładała na siebie i spinała klamrami dwa płaty materiału, jeden węższy i jeden szerszy, sięgające połowy szyi. Brzuch chroniła gorseto-podobna część kostiumu, wzmocniona stalowymi wstawkami, ale nieutrudniająca ruchów, a na niej od talii niemal do bioder znajdował się szeroki pas, pełen wąskich, ostrych jak brzytwa noży do rzucania oraz zabezpieczonych odpowiednio fiolek z truciznami i kilka innych, przydatnych gadżetów. W wysokich do kolan, wzmocnionych podobnie jak gorset butach o miękkiej podeszwie znajdowały się podobne sztylety, nieco tylko dłuższe i starannie ukryte. Do kabur na udach włożyła po samotnym pistolecie, bo chociaż nie używała ich i póki co nigdy nie musiała, różne rzeczy mogły się wydarzyć. Na niemal samym końcu zapięła klamry szelek ze sztyletami pod i nad biustem, odpowiednio regulując ramiona, by nie przekręcały się i znajdowały w odpowiedniej pozycji do wyciągnięcia niezależnie od sytuacji. Później zostały karwasze z wysuwanymi ostrzami, wykonane ze skóry i metalu – świetna ochrona kryjąca zabójczą broń – rękawiczki oraz ostatnia część garderoby. Maska.
     Niemal całkiem czarna, z jaśniejszymi i ciemniejszymi pasmami szarości, które tworzyły na niej obraz jak wyjęty z demonicznej opowieści, miała zarysowane kocio otwory na oczy oraz do oddychania przy nozdrzach i ustach. Była tak wykonana, że wyzierały zza niej tylko dwubarwne tęczówki zabójczyni, a okalający ją materiał o wzorze jak cały kostium zasłaniał niemal całą głowę, pozostawiając miejsce tylko na uszy i długi, gruby warkocz. Przebranie zabójcy, które wypalało się ofierze pod powiekami, zanim wyzionęła ducha. Piękny i zarazem przerażający projekt. Miał wzbudzić postrach, zanim przerażony zorientuje się, kto lub co zadało mu śmierć. Musiała przyznać, że działało zatrważająco dobrze.
    Nałożyła maskę, póki co tylko przeciągając przez nią gruby warkocz i zostawiając na czubku głowy. Chwyciła rękojeści pięknych, długich sztyletów, delikatnie zakrzywionych na końcach, i niewielki dreszcz przebiegł po jej rękach, docierając aż do kręgosłupa. Coś niezrozumiałego zaczęło szarpać od wewnątrz, torować sobie drogę do umysłu, ostre niczym klingi trzymanej właśnie broni. Ucięła te starania, biorąc głęboki, powolny oddech i wsunęła sztylety do pochew. Wyszła z pomieszczenia, nawet nie oglądając się za siebie. Chciała już naciągnąć maskę na twarz, jednak dokładnie w tej chwili zobaczyła jak Zimowy Żołnierza zmierza w jej stronę z drugiego końca korytarza. Szybko wrócił. Jak zawsze.
    W ręce trzymał karabin, jakby to była nic nieważąca zabawka, a przydługie włosy opadały mu wokół twarzy mocno zmierzwione, niemal nakrywając błyszczące ponad maską, błękitne oczy. Miała wrażenie, że dostrzegła w nich jakiś inny, nieznany błysk, gdy dostrzegł Enę wyłaniającą się z jej pomieszczenia przygotowawczego.
   Widok Wisa w mundurze i z maską zawsze wzbudzał zimny dreszcz wzdłuż kręgosłupa zabójczyni. Wyglądał równie przerażająco, a zarazem w pewien sposób pięknie, w dość chłodnym ostrym znaczeniu. Błyszczące w jasnym świetle korytarza ramię naturalnie wzbudzało grozę, dopełniając obrazka, mimo to jak zawsze miała ochotę dotknąć gładkiego metalu.
    - Zadziwiasz mnie – stwierdziła, przechodząc w jego stronę kilka kroków. – Jak zwykle niedraśnięty.
    - To się nazywa bycie profesjonalistą, Sinatri – skomentował nieco złośliwie, co uwydatniło się całkiem nieźle w stalowo-niebieskim spojrzeniu.
    - Albo snajperem – odcięła się z uśmiechem.
    Kąciki wokół oczu Wisa zmarszczyły się nieco, świadcząc, że pod maską odwzajemnił gest. Nie zdjął jej tylko przez fakt, że wszędzie wokół znajdowały się kamery, do których Sinatri przezornie ustawiła się tyłem, by nie mogli dojrzeć twarzy.
    - Masz wrócić w takim samym stanie – zakomenderował, tym razem patrząc na zabójczynię poważnie.
    - To słodkie, Wis. Ale chyba zapominasz, że uczyłam się od najlepszych – mruknęła, a lodowate spojrzenie nieco stopniało.
    Wiedziała, że nie będzie się mógł o tym przekonać na własne oczy, chyba że trafi im się niezwykle szczęśliwy przypadek lub zrządzenie losu, iż znów spotkają się w tym samym miejscu. Los jednak rzadko był po ich stronie.
    Uśmiech po raz ostatni zabarwił wargi Eny, zanim naciągnęła na twarz maskę i tylko dwubarwne spojrzenie pozostało jasne za zasłoną mroku. Nie lubił tego widoku. Nie znosił patrzeć na ten bezduszny wyraz zasłony, pod którą kryła się tak ciepła twarz. Ale nic nie mógł zrobić. Musiał pozwolić jej odejść na misję. Pierwszą, przy której nie będzie obecny.
    Ruszyła w stronę wyjścia, mając zamiar minąć go bez słowa, jednak tym razem on nie mógł się powstrzymać.
    - Uważaj na siebie – zachrypiał cicho pod maską. Ledwie to usłyszała.
    - Wrócę, moja w tym głowa. Spotkamy się, zanim zdążysz się obejrzeć  – odpowiedziała zniekształconym przez maskę głosem i zasłoniwszy sobą widok, po raz ostatni musnęła palcami metalową dłoń, gdy mijała go w przejściu.
    Całą swoją siłą woli powstrzymał się, by nie podążyć za nią wzrokiem. Nie mógł, nie teraz.
    Zanim zdołał zrobić cokolwiek innego wszedł do swojego pomieszczenia przygotowawczego, z którego wyruszył dzień wcześniej. Zaraz po niego przyjdą, teraz nie było czasu na sentymenty.

~*~

    Rok 1966, Misja IV
    Mały motel po środku opuszczonej przez Boga krainie, gdzie kilka kilometrów dzieliło od siebie wszelkie osady ludzkie i w nocy towarzyszyło tylko wycie wilków, zdawał się zapadać sam w sobie. Obskurny, z odłażąca płatami farbą tak z zewnątrz, jak w środku, spory i przysadzisty budek, który posiadał tylko parter oraz migający wściekle neon z hasłem „słodki wypoczynek”. Kilka liter już dawno wygasło zapewne na zawsze, dopełniając groteskowego obrazu. O dziwo nawet w takim miejscu czasem brakowało pokoi.
    Odwiedzający motel mężczyzna niczym się nie wyróżniał. Przeciętnego wzrostu, wychudzony, z zaniedbaną brodą i twarzą schowaną pod kapeluszem o szerokim rondzie, przywodził nieco na myśl szeryfa z dzikiego zachodu. Wykłócał się jakiś czas o cenę, a potem niezadowolony odszedł w stronę pokoju z numerem siódmym, równie obskurnego co cała reszta. Tutaj nie powinni go znaleźć. Odludzie tak dalekie od miejsca jego ostatniego pobytu, że nikt nie wpadłby, żeby tu szukać. Tak się pocieszał, myśląc o zawszonej zapewne pościeli i zimnej wodzie.
    Ledwie zatrzasnął za sobą drzwi, gdy poczuł zimny dreszcz na kręgosłupie. Wyszedł zza załomu krótkiego korytarza i odwrócił się w stronę łóżka, a wtedy go dojrzał. Barczystego mężczyznę o zimnym spojrzeniu, siedzącego na materacu. Blask z okna padał na jego ramię i odbijał się od gładkiej powierzchni. Czy tak wyglądała śmierć?
    Bez namysłu sięgnął w stronę schowanego pod prochowcem pistoletu, lecz poczuł coś chłodnego i ostrego na gardle.
    - Nie radziłabym, panie Fisher – zamruczał zniekształcony, brzmiący jak kobiecy głos z mocnym, wschodnim  akcentem. Paradoksalnie dopiero wtedy poczuł obecność za plecami, ledwie słyszalny oddech na karku i grozę całej sytuacji.
    - Nic wam nie powiem – warknął, choć strach zacisnął mu się żelazną pięścią wokół serca.
    Nagłym zrywem pchnął się do przodu, prosto na ostrze, ale nie przewidział, że tego oczekiwała. Broń ledwie zadrasnęła skórę, gdy od razu cofnęła je i z cichym sykiem wskoczyło z powrotem do mechanizmu, lecz tyle wystarczyło. Fisher opadł na kolana, dysząc ciężko. Trucizna w kilka sekund zdołała objąć spory obszar, wywołując paraliżujący ból, ale utrzymując ofiarę w stanie świadomości. Nie była to śmiertelna dawka.
    Odsunęła się i wtedy jej miejsce zajął Zimowy Żołnierz, wpakowując w szczękę naukowca kilka mocnych sierpowych, rozcinając wargę i miażdżąc nos, z którego żywo popłynę struga krwi. Nie miał sobie równych w tym temacie. Zadawał ciosy starannie, z wyważoną odpowiednio siłą, by bolało jak diabli, ale ofiara nie traciła przytomności. Pomiędzy jękami bólu mężczyzny zadawał pytania, na które potrzebował odpowiedzi. Krótko, zwięźle i tak chłodno, że ton ten zdawał się przenikać do szpiku kości.
    Fisher nigdy nie czuł takiego przerażenia. Kiedy Żołnierz bez problemu złamał jego rękę w kilku miejscach, a ból spotęgował się przez jeszcze płynącą w krwi truciznę, równocześnie nie pozwalając odpłynąć, był prawie na skraju złamania się. Prawie, bo poprzysiągł sobie, że nie zdradzi swoich tajemnic. Nie mógł. Wolał nawet nie myśleć, co jego eksperymenty mogłyby zdziałać w niepowołanych rękach, tylko że to tak bolało…
    - Gdzie przechowujesz dane? – zapytał po raz kolejny zimny i pozbawiony emocji ton. Przesłuchiwany tylko splunął krwią, chociaż nie miał sił się ruszyć. Oberwał za to wyrwaniem paznokcia, a jego krzyk poniósł się pokoiku. Nikt nie mógł go usłyszeć, zadbali o to.
    Kobra – bo takie dostała "imię" po pierwszej, wykonanej robocie – powoli miała dość. Przyglądała się temu bez mrugnięcie okiem, jednak w środku zgrzytała zębami. Rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby jakoś przechylić szalę na ich stronę, ale niczego takiego nie znalazła – póki wzrokiem nie natrafiła na teczkę, upuszczoną przez naukowca po dostaniu się trucizny do jego krwiobiegu.
    Podeszła do niej i zamykając się na jęki mężczyzny, zaczęła przeglądać zawartość. Większość stanowiła nic nieznacząca dokumentacja, jednak to w portfelu znalazła cenne informacje. Zdjęcia dwóch córek i żony.
   Uderzenia Żołnierza na chwilę umilkły.
    - Masz piękną rodzinę, doktorze Fisher.
    Wis zwrócił na nią pytająco uniesioną brew, ale nie ruszył się znad kulącego się pod nim naukowca. Pokazała mu fotografie, lecz na początku zdawał się nie zrozumieć. Chciała ich porwać na zakładników? Torturować na jego oczach? To by zajęło zbyt wiele czasu. Same coraz drastyczniejsze myśli przychodziły mu do głowy, kiedy w końcu zmrużyła powieki, pokręciła głową i sama ruszyła w stronę naukowca.
    Uklękła obok drżącej masy mięsa, którą pozostała ich ofiara. Dzikie, pełne bólu tęczówki zwróciły się na jej dwubarwne spojrzenie i wzdrygnął się jeszcze mocniej. Patrzył właśnie w ślepia demona i nie miał co do tego żadnych wątpliwości.
    - Nie mieszaj ich do tego – spróbował warknąć, ale wyszedł z tego tylko cichy, błagalny jęk.
    Przyglądała mu się przez chwilę, rozważając wszystkie za i przeciw. Torturami mogli nie zdziałać więcej, był oddany swojej sprawie i uparty, odpowiednio przeszkolony – pewnie ciągnęłoby się to wieki, a oni nie mieli dużo czasu. Wystarczająco zmarnowali, próbując go namierzyć. Przymrużyła powieki, obie tęczówki zalśniły złotem.
    - Nie ma takiej potrzeby, doktorze Fisher – powiedziała cicho, niemal kojąco, jednak maska sprawiła, że i tak brzmiała upiornie. – Jednak mamy swoje warunki.
    Tacy ludzie jak on nie powinni mieć rodziny. Dobrze o tym wiedział, mimo to udało mu się żyć wiele lat szczęśliwie, póki nie zapragnął większych zarobków. Głupia chciwość zapędziła go w straszne miejsca.
    Wzdrygnął się, czując, jak serce ściska mu się ze zgrozy, a w myślach rośnie panika. Nie mógł pozwolić, by ich skrzywdzili.
    - Nie uwierzę w ani jedno słowo – wycharczał jednak i czuł, jak skazuje siebie i swoją rodzinę na wyrok. Mimo to kobieta przekręciła głowę jakby nierozumiejąco, choć oczy miała ostre i zimne pomimo pięknej, złotej poświaty.
    - Proszę jednak przemyśleć moją ofertę, może ona zaoszczędzić kłopotu nam wszystkim.
    Nie odpowiedział, kiedy wyjęła zdjęcia, przyglądając się im z ciekawością. Stojący nadal Żołnierz nie poczynił też żadnego ruchu, obserwując Enę uważnie. Wtedy zrobiła coś, czego się nie spodziewali. Zdjęła maskę, nasuwając ją tylko na czubek głowy, by całkowicie odsłonić twarz. Nadal przyglądała się zdjęciom.
     - Widzi pan, doktorze Fisher, nie mamy zbyt wiele czasu. Nasi pracodawcy nie lubią kłopotów, ale też wolą działać po cichu. Mimo to nie mieliby problemu z porwaniem pańskiej rodziny i torturowaniem na pana oczach, doktorze. Nawet po pańskiej śmierci, jeśli nie uzyskaliby odpowiednich informacji – mówiła spokojnie, a Fisher z każdym słowem podupadał na duchu, widziała to. – Możemy to jednak załatwić inaczej. Pan umrze tak czy siak, tu nie ma złudzeń, ale może też ocalić swą rodzinę, jeśli poda nam informacje, których potrzebujemy. To chyba niezły układ, nie sądzisz, doktorze?
    Dwubarwne, lśniące złotem oczy zwróciły się na przerażone mężczyzny, a on miał ochotę się popłakać, niczym mały chłopczyk. Nie mógł. Nie mógł tego zrobić, ale ona nie dawała mu wyboru.
    - I ostrzegam, jeśli poda nam pan złe informacje, wtedy… Cóż, będziemy zmuszeni oddać pałeczkę naszym pracodawcom. Byłoby szkoda, mają takie piękne twarze…
    - Dobra, dobra! Wygrałaś – zapłakał, ale czuł, jakby mu jakiś ciężar spadł z serca.
    Wyśpiewał im wszystko. W końcu i tak eksperymenty nie były nawet skończone, nie miał żadnych konkretnych wniosków, a co z tego, że ktoś nieznany mu mógł potem przez nie cierpieć w bólach? Nieważne, nieważne. Ważne, że umrze, broniąc rodziny, tak, jak powinien.
     Zaraz po ostatnim słowie Ena naciągnęła maskę, podcięła mu gardło i nie minęło wiele czasu, kiedy w końcu wyzionął ducha. Patrzyła na to zimno, bez emocji, jakby coś wypaliło ją od środka. Wis przyglądał się jej uważnie, jednak nie mogła nic z tego wyczytać, nawet nie próbowała. Wiele słów zostało wtedy niedopowiedzianych, ale nie tak właśnie miało wyglądać ich życie.
   

~***~

    Obecnie, baza Shield
    W budynku takim jak ten, gdzie mieściło się i powoli odbudowywało centrum nowych sił wywiadowczych, rzadko panował spokój. Wszędzie krzątali się agenci, w laboratoriach przeprowadzano testy, wydawano rozkazy, składano raporty i trenowano. Baza tętniła życiem  i jedynie na najwyższym piętrze z kwaterami dla niezwykłych gości można było od tego na chwilę odpocząć. Aktualnie zamieszkane przez dwie jednostki wydawało się niemal martwe, stanowiąc miły, choć nieco przerażający kontrast dla niższych kondygnacji.
    Tej nocy oboje nie mogli spać.
    Ena siedziała właśnie w wygodnym, brązowym fotelu, przeglądając folder z ważną dokumentacją, kiedy poczuła czyjąś obecność. Wystarczyłoby podnieść wzrok, by sprawdzić tożsamość przybysza, jednak ona dobrze wiedziała, kto zawitał w progi niewielkiego saloniku. Ze swojego miejsca mogła zobaczyć wszystko – otwarte wejście do kuchni i jej zacienione wnętrze po prawej, rozsuwane drzwi do windy naprzeciw oraz korytarz z obu stron salonu, który to przecinał hol i piętro idealnie w połowie. Przerzuciła stronę, która zaszeleściła przy tym lekko.
    - Problemy ze snem? – zapytała, nawet nie podnosząc przy tym wzroku. Pewnie ledwie dostrzegłaby zarys sylwetki, siedząc przy jedynym źródle światła w całym pomieszczeniu, ale też wolała w ten sposób zapewnić mu nieco więcej swobody.
    Wychwyciła delikatne poruszenie na granicy słuchu, a potem nadeszła cicha, ochrypła odpowiedź:
    - Można tak powiedzieć.
    Skinęła ze zrozumieniem i dopiero wtedy zerknęła, unosząc kąciki warg w niewielkim uśmiechu. Miał na sobie jedynie spodnie od dresu, stare blizny wokół lśniącego, niemal opalizującego ramienia odcinały się bladością nawet na jego torsie od dawna niemuśniętego słońcem, a splątane, niemal czarne kosmyki okalały w nieładzie zaciśniętą szczękę. Gdy dostrzegła jego gładko ogolone policzki, dwubarwne spojrzenie mimowolnie ociepliło się na ten widok. Musiał to zrobić parę godzin wcześniej po treningu, wyraźnie czuła na nim przyjemny zapach wody kolońskiej, i nie mogła powstrzymać się od rozmyślań, czy dalej robił to tylko brzytwą.
    Zamknęła folder, nie przejmując się, że zgubiła ostatnie przeczytane zdanie, i wstała, cały czas pod uważną obserwacją Wisa. Zimne tęczówki śledziły ruchy Eny z taką szczegółowością, że każdy inny pewnie zdążyłby się już speszyć, ona jednak zdołała się do tego już dawno przyzwyczaić.
    - Chodź, zrobię nam kakao – zaproponowała i podążyła do kuchni, pstrykając włącznik światła. Nagła jasność zmusiła Wisa do chwilowego przerwania obserwacji, lecz zabójczyni wcale się tym nie przejęła. – Ponoć pomaga szybko zasnąć. Możemy przetestować tę teorię, co ty na to? – kontynuowała, po porzuceniu dokumentów na usytuowanym po środku kuchni stole, i w końcu spojrzała z uśmiechem na milczącego towarzysza.
    Przez moment wahał się, mierząc jej sylwetkę z pewną dozą podejrzliwości, i wcale się temu nie dziwiła. Kiedy już niemal była pewna, że znajdzie wymówkę i odwróci się, wzruszył ramionami.
    - Pewnie jest równie skuteczna co wszystkie jej podobne – mruknął bezbarwnie, przekroczywszy próg kuchni. Drgnęła, a w dwubarwnych tęczówkach zalśniło rozbawienie.
    - Wezmę to za zgodę.
    Nie odpowiedział, lecz Ena tylko zaczęła szukać po półkach odpowiednich ingrediencji – przecież nawet w bazie wojskowej powinni mieć porządne kakao! Bucky w tym czasie podszedł do stołu i przyjrzał się uważnie zamkniętemu folderowi, po czym zerknął na kobiecą postać z niewielkim zaciekawieniem.
    - Dali ci dostęp do swoich informacji już pierwszego dnia?
    - Trochę z nimi pracuję, choć w ukryciu, to fakt. Ale i tak większość jest już w Internecie – odpowiedziała, wzruszając ramionami. – Wolę po prostu papierową wersję, łatwiej wszystko zapamiętać. – Skinął ze zrozumieniem, sam musiał być dobrze obeznany z technologią, jednak w tych aspektach też wolał klasykę. Ena uśmiechnęła się do niego lekko, stawiając na blacie wyciągnięte z jednej półki pudełko z ciemnym proszkiem w środku. – Śmiało, zajrzyj, jeśli chcesz. Tylko ostrzegam, że może ci się nie spodobać.
    Zmarszczył brwi, trochę pytająco, jednak ciemnowłosa już zwróciła się w stronę lodówki, wyjmując kolejny karton, tym razem z mlekiem. Nie wiedział, czy bardziej go to zirytowało, czy bardziej był wdzięczny, że traktowała go tak zwyczajnie, swobodnie, wręcz w pewnym sensie ignorując; to pozwalało mu nieco się rozluźnić, nawet poczuć pewniej. Mimo to z wahaniem otworzył folder pełen dokumentów dotyczących lat pięćdziesiątych, jak się okazało już na pierwszej stronie. Przejrzał pobieżnie zapisaną kartę, wychwytując słowa takie jak „niezwykła szybkość”, „obiekt wpada w dziwny szał” i „niezwykle niebezpieczny”, a jego serce na moment stanęło. Czy to…? Odwrócił stronę i zamarł. Spodziewał się własnej twarzy na zdjęciu, ale dostrzegł tylko wykrzywioną w zimnej furii i mocno zmaltretowaną twarz Eny zamkniętej w kriokomorze.
    - To… - zdołał tylko wydusić, zanim zawiódł go własny głos. Wpatrywał się w fotografię, w końcu zdając sobie sprawę z tego, że pozwoliła mu zobaczyć swoje akta, które pewnie przejęli w jednej z misji, i świat zaczął rozmazywać mu się przed oczami.
    Zabójczyni odwróciła się od razu zaalarmowana tonem Wisa i nie zdążyła się nawet odezwać, kiedy zobaczyła, jak cierpienie wykrzywia jego twarz. Potem wszystko wydarzyło się w ułamkach sekund. Zacisnął powieki, unosząc dłonie do głowy, a z otwartych ust zdołał wymknąć się cichy na wpół warkot, na wpół jęk, zanim ból powracających wspomnień nie przygiął dotąd wyprostowanej sylwetki. Ena bez chwili wahania doskoczyła do bruneta, nurkując pod metalową ręką, którą automatycznie wyciągnął i próbował brutalnie odepchnąć. Kolejny, żałośnie bolesny dźwięk opuścił jego gardło, tym razem bardziej przypominając warknięcie, kiedy wyprostowała się odległa zaledwie o centymetry. To było niebezpieczne. Cholernie niebezpiecznie, ale nie miała innego wyjścia.
    - Wis!
    Prawą dłoń umieściła na tyle głowy Żołnierza, lewą od razu blokując jego zdrową, którą dalej ściskał własną skroń, w razie gdyby jednak zdecydował się na dalszy atak. Na szczęście znieruchomiał, kierowany nabytym przez lata odruchem lub może świadom, że wcale nie chce wyrządzić jej krzywy. Nie wiedziała, ale to nie miało znaczenia.
    – Wis, spójrz na mnie. Nie jesteś tam. Jesteś tu, ze mną, to tylko wspomnienia – mówiła pewnie, ale delikatnie, niemal nucąc niczym uspokajającą kołysankę. Oparła czoło o jego, na co szarpnął się wściekle, ale nie odsunął. Poczuła jeszcze tylko zaciskającą się na jej boku, zaraz pod ramieniem, metalową dłoń. – Wis, spójrz na mnie. Wyrwij się z tego. Otwórz oczy i spójrz na mnie – ostatnie słowa zabrzmiały w ustach Eny prawie jak rozkaz, ale podziałały.
    Po raz ostatni szarpnął się, nieświadomie przyciągając zabójczynię do siebie, i otworzył lodowate, dzikie oczy. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że oderwał rękę od własnej głowy i ułożył na tyle szyi Eny, ściskając nieco, jakby próbował zbliżyć ich jeszcze bardziej, choć nie uczynił w tym kierunku nic więcej. Oddychał ciężko i płytko, a w tęczówkach widniało więcej, niż kiedykolwiek mógłby wyrazić słowami. Przypatrywała mu się uważnie przez cały ten czas. To było niebezpieczne, i to cholernie.
     Powoli, bardzo ostrożnie zaczęła gładzić splątane kosmyki palcami. Drgnął na ten niespodziewany ruch i zobaczyła, jak na miejsce bólu oraz furii w stalowe oczy wstępuje zmieszanie. Uniosła wargi niemal w niezauważalnym uśmiechu i tym razem sama przymknęła powieki na krótką chwilę w napływie niewysłowionej ulgi. Odetchnęła cicho, czując, jak zbyt mocny uchwyt metalowej dłoni promieniuje bólem głęboko pod skórę na jej boku, i jakby na zawołanie rozluźnił palce.
    - Ja… - odezwał się łamliwie, tylko by znów głos mógł go zawieść. Chciał się odsunąć, jednak nie pozwoliła mu na to. Nie protestował zbyt mocno.
   - Przeprosiny przyjęte – mruknęła, dalej gładząc delikatnie ciemne kosmyki i czekając na ten jeden, jedyny decydujący moment.
    W bardzo długim, niezdecydowanym i przerywanym ruchu przesunął metalową rękę na plecy zabójczyni, drugą delikatnie umieszczając u nasady szyi, rozluźniwszy wcześniej palce, i z przeciągłym westchnieniem pozwolił swojej głowie oprzeć się na czole zabójczyni. Nie musiała sprawdzać, by wiedzieć, że też przymknął powieki. Trwali tak długą chwilę, pogrążeni we własnych myślach, w znajomej, spokojnej atmosferze.
    - Dziękuję – wyszepnął z dziwnym napięciem, jakby miała zaraz obrócić się przeciw niemu. To jedno słowo wypowiedziane w taki sposób bolało i przynosiła ulgę jednocześnie, uświadamiając równocześnie, jak bardzo musiało mu być trudno przez ostatnie miesiące. 
    - Nie dziękuj – mruknęła z goryczą w głosie. Wis cofnął nieco twarz, wpatrując się w zabójczynię z podejrzliwie zmarszczonymi brwiami. – Po wydarzeniach w D.C. – pokręciła głową, jakby chcąc coś wyrzucić z myśli – wolę nie wyobrażać sobie, jak bardzo to musiało boleć…
    Zacisnął szczękę niby gniewnie, a jednak w lodowatych oczach widziała ślad smutku i bólu, który znała zbyt dobrze. Nie przestała gładzić splątanych, czarnych kosmyków i delikatnie zacieśniła obejmującą go w pasie rękę. Przymknął powieki, odetchnął, a chwilę potem dojrzała, jak opuszcza nieco ramiona, jakby rozluźniając się. Nie zdążył się odezwać, może nawet wcale nie chciał, kiedy sama podjęła wypowiedź z niemal zablokowanym gardłem.
    - Przeszło mi nawet przez myśl, by cię odszukać.
   Podniósł wzrok z zaskoczeniem i… nadzieją? Wolałaby nie widzieć akurat tego w stalowo-błękitnych tęczówkach. Wszystko, byle nie te iskierki, które łamały jej serce.
    - Więc dlaczego…
    -… tego nie zrobiłam? – dokończyła, smutny uśmiech uniósł kąciki warg Eny, w dwubarwnych oczach zalśniło odbicie jego poprzednich przeżyć. – Chyba stchórzyłam. Po naszym… ostatnim spotkaniu nie byłam pewna, czego mogłam się spodziewać. I czy nie sprawiłabym ci jeszcze więcej bólu.
    Wyprostował się, niezrozumienie i zmieszanie zalśniło w błękitnym spojrzeniu, pod zmarszczonymi brwiami. Nie była pewna, czy dobrze zrobiła, przytaczając ten temat.
    - Co masz namyśli, mówiąc „naszym ostatnim spotkaniu”? – zapytał, czując, jak serce w jego piersi niezrozumiale przyśpiesza. Smutek i uśmiech Eny tylko pogłębiło to uczucie.
    - Kilka lat po mojej ucieczce i upozorowanej śmierci udało ci się mnie odszukać – wyznała, niespotykane ciepło zabrzmiało w kobiecym głosie, a Wis miał wrażenie, jakby ktoś usunął mu grunt pod stopami. – Nie mam pojęcia, jak tego dokonałeś. Ukrywałam się wtedy w Polsce, bardzo dobrze wszystko zaplanowałam, właściwie nie było szans, by ktokolwiek mnie odnalazł, a jednak tobie się udało…
    - Miałem cię zlikwidować? – zabrzmiał niezwykle zimno, zdystansowanie, nie chciał dopuścić do siebie tej myśli, ale od razu ją zdemontowała.
    - Tak myślałam i nie byłam gotowa, by znów z tobą walczyć, ale… - zacięła się, kręcąc głową z niedowierzaniem – wyznałeś, że mnie pamiętasz. Nie miałeś wiele czasu. Nie powinieneś tam być, mimo to zostałeś. Po tej nocy już więcej cię nie widziałam.
    Choć bardzo pragnął przypomnieć sobie dzień, o którym mówiła, umysł nie chciał z nim współpracować. Próbował szukać w głębi zapomnienia, ale odnajdywał tylko pustkę. Kojącą zazwyczaj nicość, która tym razem przesyłała przez serce igły irytacji. Nie potrafił znaleźć słów na odpowiedź. Jedynym, co kłębiło się teraz w nim niczym wielka, burzowa chmura, były kolejne pytania. Ile więcej przeżyli takich nocy? Ile razy zapominali i odzyskiwali pamięć? Ile stracili? Chciał umieć złożyć słowa w pocieszającym zdaniu, ukoić nie tylko swoją wzburzoną duszę, lecz i szalejący w dwubarwnych oczach sztorm. Tylko że to leżało daleko poza jego zdolnościami.
    Widziała to, więc po raz ostatni przesunęła pieszczotliwie dłonią przez ciemne kosmyki, aż na gładki policzek, i rozluźniła objęcia. To jeszcze nie był ten moment. Jeszcze nie przyszedł ich czas.
    - Jutro – powiedziała cicho, kojącym głosem składając niepisaną obietnicę. Czego? Tego jeszcze oboje nie wiedzieli.
    Skinął i cofnął ręce z ociąganiem, a wcześniej grzany ciałem zabójczyni tors owionęło chłodne powietrze. Czuł się, jakby coś mu umknęło, ale zignorował to całkowicie. Jutro.
    Przyjrzała mu się uważnie, podejrzliwość z nutą smutku przez sekundę błysnęła w dwubarwnym spojrzeniu, mimo to powstrzymała się od zadawania kolejnych pytań. Zwróciła się w stronę blatu i dziękowała sobie w duchu, że jeszcze nie postawiła mleka na gorącym palniku.
    - To co, wracamy do poprzedniego planu?
    - Możemy spróbować…
    Usłyszała jeszcze szelest zamykanego folderu i zaraz potem oboje wzięli się do robienia cudnego, słodkiego płynu. Nie była zaskoczona tym, że został i nawet chciał, by pokazała mu, jak wygląda tak trywialny proces robienia kakao. W takim momencie, po chwilowym nawrocie wspomnień, każda aktywność wydawała się dobra, byle tylko czymś zająć myśli. Rozumiała to. Przechodzili przez ten proces już nie raz, a jednak zawsze czuła wtedy, jak żal i zimna furia zaczynają wiercić sobie drogę do jej serca i umysłu, niczym robak przeżerający się przez słodki miąższ jabłka. Dlatego równie chętnie dotrzymała mu towarzystwa, pokazała i odpowiadała na pytania. Byle tylko nie myśleć o tym, nie czuć. Znów na chwilę zapomnieć…
 

2 komentarze:

  1. Skoro „wszędzie wokół znajdowały się kamery” to odwrócenie się tyłem niewiele da. I tak udałoby im się bez problemu wyłapać, że rozmawiają, uśmiechają się, a właściwie, że ona się uśmiecha, a do tego, że dotyka jego dłoni. Jeśli ktoś zobaczyłby ten gest, zaczęłyby się podejrzenia o niesubordynację albo przekazywanie czegoś- liściku, tabletki, małego ostrza.

    „Broń ledwie zadrasnęła skórę, gdy od razu cofnęła je i z cichym sykiem wskoczyło z powrotem”
    Wiem, że słowo „ostrze” pojawiło się w poprzednim zdaniu, ale czy zamiast „cofnęła je” i „wskoczyło” nie powinno być „cofnęła ją” i „wskoczyła” w odniesieniu
    do „broń”?

    Aż zdziwiłam się, że Fisher uwierzył w te bzdury, które wygadywała Ena. Skoro choć trochę znał zasady panujące w Departamencie, musiał wiedzieć, że jego rodzina i tak zostanie odstrzelona. Ale tak, wiem, nadzieja umiera ostatnia.

    „Czy dalej robił to tylko brzytwą.” Chcesz mi powiedzieć, że tamci kretyni dawali Zimowmu brzytwę i sami pozwalali mu się golić? Dawali mu w rękę brzytwę- czyli takie ostrne narzędzie? Brawo :P!

    Jak już mówiłam, nie potrafię pisać składnych komentarzy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fakt, dojrzałam to z kamerami i nawet chciałam zmienić na jedną, ale jednak tego nie zrobiłam - zatem trzeba ;p O, dziękuję za wychwycenie tego, sama nie zauważyłam, że zmieniłam sobie osobę podmiotu, no nieźle.
    Zdesperowani i zastraszenie ludzie nie działają logicznie, no i ta nadzieja...
    Powiedzmy, że założyłam w swoim ficku, iż przez pierwsze lata, póki był posłuszny, traktowali ich dość "normalnie", co się dopiero z czasem zmieniło. Mam to już wyjaśnione trochę w następnym fragmencie, będzie ciut więcej wyjaśnień też potem, ale warto napisać, coby wątpliwości rozwiać ;p No, Przyznaję, że całkowicie wykreowałam to pod siebie ;p A potem też zdarzały się okazje, gdy nie był pod ich kontrolą. Rzadko bardzo, ale jednak taka myśl mogła jej się nasunąć po tych paru przypadkach.
    Oj tam, za to bardzo mi miło, że komentujesz mimo to ^^ Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń