wtorek, 29 września 2015

"Rozpalić wspomnienia" Rozdział 7

[Trochę to trwało nawet pomimo napisanej jednej części do przodu, jednak ponownie jest znacznie dłuższe. Przepisywanie to naprawdę żmudna robota... Ale jestem dumna z części teraźniejszej w tym fragmencie, chociaż tyle.
Z następną częścią może być podobnie, a może nawet wystąpi większe opóźnienie. Mam teraz na głowie bardzo duży projekt z forum, którym muszę się zająć i chcę mu poświęcić jak najwięcej, ale tego ficka też nie chcę porzucać, tego się nie musicie bać. Ponownie zaznaczam, że inspiruję się tylko filmami, a większość to i tak moje wymysły. Dużą inspirację czerpię też z pewnej serii gier o assassynach, bo czemu nie?
Z góry przepraszam za wszystkie błędy, nie chciałam już przedłużać publikacji. Zapraszam do czytania i komentowania, jak zawsze ^^]

Rozpalić wspomnienia 

Rozdział 7 




        Rok 1966, Misja V
    Biały, luksusowy mercedes wyjechał przez otwarte wrota z kutej w fantazyjne wzory, metalowej bramy, która potem ociężale wróciła na swoje miejsce, z cichym kliknięciem zawiadamiając o nałożonych zabezpieczeniach, a kilku ochroniarzy w garniturach przekazało odpowiednie komunikaty dalej. Ze swojego miejsca na niewielkim wzgórzu przyglądała się temu uważnie, wyszukując słabych punktów ogrodzenia i luk w poruszaniu się straży już drugi raz w ciągu tego dnia. Nie widziała szans przedarcia się bez pozostawiania trupów, jednak to nigdy nie był problem. Czasami miała wrażenie, że dowództwo nawet cieszyło się, gdy powiadamiała o ilości uśmierconych przeciwników. Skrzywiła się, chowając lornetkę do torby. Wedle podanych danych, właściciel posesji musiał niespodzianie wyjechać wcześniej – co też nastąpiło – pozostawiając cenne dla nich informacje, które ktoś miał odebrać następnego dnia. Ta noc była dla niej, idealna, podłożona, musiała tylko niczego nie spieprzyć. Nic prostszego.
   
    Przylgnęła do grubego, kamiennego muru, w myślach odliczając fazy przemieszczania się kamer i ochrony, po czym podskoczyła lekko, łapiąc się krawędzi. Zawisła tak na chwilę, cyfry przesuwały się bezszelestnie w umyśle, zza pleców słyszała tylko śpiew świerszczy. Mięśnie napięły się, świsnęło, i w jednym, porządnym susie wylądowała po drugiej stronie, by od razu zanurkować za krzak róży. Facet miał takie zniewalająco piękne i wielkie ogrody wokół posiadłości, że aż nie mogła się temu nadziwić. Bogacze zdecydowanie byli zbyt pewni siebie.
    Spokojnie, nieruchomiejąc i kryjąc się w odpowiednich momentach, zaczęła poruszać się po wcześniej obranej trasie. Świeżo po zmianie warty mogła mieć pewność, że ma wystarczająco dużo czasu, jednak mimo to musiała utrzymywać sprawne tępo.
     Po kilku minutach w końcu znalazła się obok jednego z wejść – do niewielkiego domku za posiadłością, z którego prowadziła ukryta droga do serca tego miejsca. Wokół było ich trzech – dwóch z tyłu, w pewnej odległości chodzących pozornie swobodnie wzdłuż określonych linii, i jeden od frontu. Nie widzieli mężczyzny stojącego na przedzie budynku, jednak tamten teren był dobrze oświetlony, toteż włamywanie się tą drogą spowodowałoby spore ryzyko, od tyłu zaś musiała jakoś przedrzeć się przez pancerne szkło. To jednak mogło okazać się najprostszym zadaniem.
    Odetchnęła, zbliżając się do najbardziej wysuniętego w jej stronę mężczyzny. Przez chwilę nawet szła zaraz za nim, oczywiście póki się nie zorientował, że coś jest dziwnie nie w porządku. Odwróciła się powoli, ostrożnie i nie mogła wiedzieć, czy jakimś cudem ją usłyszał, czy po prostu poszedł za tym niewytłumaczalnym przeczuciem czyjejś obecności, ale to nie miało najmniejszego znaczenia. Uważny wzrok opadł na przykucniętą sylwetkę akurat, by spotkać złoto-brązowe spojrzenie lśniące w mroku i dojrzeć tylko błysk w ciemnościach. Na krótko zakrztusił się własną krwią, po czym zwalił na ziemię, w ostatniej chwili przytrzymany przez zabójczynię. Nie tracąc więcej czasu, popędziła przed siebie i w biegu posłała nóż w gardło drugiego mężczyzny. Zesztywniał, sapnął i wyzionął ducha. W ostatnich sekundach zdołała chwycić bezładne ciało, nim uderzyło z całym impetem o ziemię. Z mocno bijącym sercem znieruchomiała, nasłuchując, czy ochroniarz od frontu zorientował się w sytuacji. Powoli sięgnęła po słuchawkę podłączoną do radia martwego mężczyzny i przypięła jedno do ucha, a drugie do pasa, by być na bieżąco. Nikt jeszcze nie wiedział.
    Zostawiła ciała, które aktualnie znajdowały się poza zasięgiem kamer i widoku ochroniarzy z drugiej strony budynku, po czym zajęła się sforsowaniem szkła. Przypięte przy pasie, mocno żrące substancje poradziły sobie z tą przeszkodą w rekordowym tempie, pozostawiając zabójczyni wolną drogę. Wewnątrz znajdowało się kilka pomieszczeń i przypominało mniejszy domek dla gości, jednak kryło też pewną tajemnicę. Pokój, w którym roiło się od monitorów – jedno z centrów monitoringu tego kompleksu. Samotny technik wpatrywał się ze zmarszczonymi brwiami w lśniące ekrany, długą chwilę nieświadom czyjejś obecności. Trochę drwiący, trochę zadowolony uśmiech rozciągnął wargi Eny pod maską. Jedno z głowy.

    Nie potrzebowała wiele czasu, by ukrytym korytarzem bez problemu dotrzeć do celu swej podróży. Rozejrzała się uważnie, lustrując wzrokiem wypełnione regałami, drogimi księgami i boazerią pomieszczenie. Skoro właściciel posiadłości tak lubował się w tajnych przejściach, to zapewne musiała znaleźć ukryty schowek lub sejf, ale potrzebowała chwili, by wyszukać idealnie na niego miejsce. Westchnęła cicho.
    - Czas zacząć zabawę – mruknęła do siebie kwaśno z ironicznym uśmiechem pod maską, kiedy podeszła do pierwszego obrazu, by zbadać jego ramę.
    Kilka dzieł sztuki i regałów później miała ochotę prychać z frustracji. W akcie zrezygnowania postanowiła sprawdzić ogromne biurko z ciemnego drewna, na którego blacie panował niepasujący do niemal pedantycznie utrzymanego wnętrza nieład. Przejrzała pobieżnie wszystkie papiery, jednak nie znalazłszy tam pożądanych dokumentów, zostawiła niczym nietknięte i zajrzała do pierwszej z góry szuflady – i oto były. Cały plik skrzętnie szukanych informacji zawarty w schludnym folderze. Nie wierzyła własnym oczom, to byłoby za łatwe, lecz dokumenty zdecydowanie zgadzały się z tymi, które miała zdobyć. Zajrzała do środka, szybko studiując najważniejsze nazwy, zdjęcia i pojęcia. Tak, to był jej cel.
    Wyjęła plik, zasunęła szufladę i schowała do przymocowanej w połowie pleców, płaskiej kieszeni, która specjalnie zaprojektowana nie krępowała ruchów. Wtedy usłyszała poruszenie za drzwiami, szmer zaledwie na granicy słuchu. W biurku znajdował się czujnik.
    Akurat, gdy gałka w drzwiach przesunęła się z cichym kliknięciem, zanurkowała za brzeg najbliższego regału, chwytając za rękojeści sztyletów. Delikatne szuranie butów o drewnianą podłogę wypełniło ciche pomieszczenie. Czterech, każdy uzbrojony po zęby. Wysunęła klingi, niesłyszalny dla nich syk rozbrzmiał rozkoszną nutą. Oddech wyrównał się i ustabilizował, umysł oczyścił ze wszystkich niepotrzebnych myśli. Gdy ujęła sztylety rękojeściami do siebie, oczy spod maski zalśniły złotem.
    Wyskoczyła zza rogu, zyskując milisekundę przewagi. Kiedy padły pierwsze strzały, była już przygotowana. Uczyła się podobnych manewrów, ale dopiero ta chwila miało okazać się decydującym testem. Zgrzyt i metaliczny brzęk wypełnił pokój kakofonią dźwięków przemieszanych z wystrzałami, gdy niebywale wytrzymałe ostrza odbijały kule. Kilka z nich trafiło w bok, rękę i nogę jednego strażnika, na chwilę wyłączając ze strzelaniny. Kliknęły puste magazynki i zanim zdołali choćby sięgnąć po kolejną broń lub zapas pocisków, doskoczyła do najbliższego mężczyzny.
    Krzyk rozdarł powietrze, trysnęła krew z poziomej rany rozcinającej brzuch niemal do wnętrzności, i urwał się wraz ze zgrabnym obrotem zabójczyni, gdy wbiła sztylet w serce. Nim ciało zsunęło się na podłogę, czubek drugiej klingi poderżnął gardło następnemu.  Krew zachlapała ciemne karwasze, ciepła i lepka na palcach. Trzeci ochroniarz zdążył naładować broń, wystrzelając kilka pocisków. Syknęła, gdy poczuła rozdzierający ból w boku. Kolejne nie zdołały przebić się przez zasłonę ostrzy i zamarły całkowicie, kiedy jedna klinga odcięła nadgarstek, a druga zatopiła się w piersi, przez serce i aż na zewnątrz pod karkiem. Zabulgotało, kolejna plama krwi ozdobiła podłogę, a Ena w końcu usłyszała oddech i desperackie starania zmiany magazynka pistoletu.
    - Zostaw to – zarządziła zimno, niczym do psa. Mocno zniekształcony głos i sam obraz zabójczyni zmusiły słabo doświadczonego mężczyznę do znieruchomienia. Rany postrzałowe od własnych kul paliły go niemiłosiernie, a wizja przyszłości malowała się w najczarniejszych barwach.
    Głosy w słuchawkach krzyczały jak szalone, gdy odwróciła się spokojnie. Zmieniła uchwyt na sztylecie i równocześnie wysunęła zatrute ostrze. Strażnik dalej półsiedział niczym sparaliżowany i dobrze robił. Widok wyzierających zza niemal całkiem czarnej i idealnie dopasowanej maski, lśniące czystym złotem oczy i cała prezencja zabójczyni sprawiła, że pożałował wybrania tej roboty. Wytrąciła mu broń z dłoni daleko poza zasięg i przygniotła butem zranioną rękę.
    - Nie zabiję cię – powiedziała spokojnie, unieruchamiając przerażoną ofiarę bez problemu – ale musisz coś dla mnie zrobić.
    Zobaczywszy upiorną maskę i oczy z bliska, w końcu jakiś pierwotny instynkt kazał mu spróbować wyrwania się. Wierzgnął, kwicząc z bólu, ale nogi i ręka zabójczyni trzymały go w miejscu bez problemu. Nim się zorientował, cienkie ostrze zahaczyło o skórę na ramieniu. Szczypanie nie wydawało się mocne, uczucie zaledwie jak po ukąszeniu pająka, lecz skutecznie zatrzymało protesty. Dopiero, gdy poderwała go na równe nogi i wypchnęła za drzwi, niezdolnego do jakiegokolwiek protestu, poczuł ogień w żyłach, a w umyśle zaczęło mu się mieszać.
    Zamknęła gabinet, dając sobie jeszcze trochę więcej czasu. Za twardym drewnem rozległ się krzyk – znak, że trucizna zaczęła działać. Miała wprowadzić strażnika w stan, w którym zacznie wściekle rzucać się i atakować, więc wpierw będą musieli unieszkodliwić jego. Dlatego też na koniec wsadziła mu w dłoń naładowany pistolet, chociaż pewnie nawet tego nie zarejestrował.
     Wbiegła do przejścia, zasuwając za sobą ukryte drzwi. Rana na boku paliła, zadraśnięcie na ręce niemal równie mocno rozchodziło się bólem wokół rozerwanej skóry, jednak zaczynały już się goić, a ona nie mogła sobie pozwolić na rozproszenie. Zdołała już nauczyć się ignorowania takich drobnostek. Teraz musiała tylko się wymknąć.

~*~

    Przez niewielkie, otworzone do połowy okno wpływało ciepłe powietrze letniej nocy, opływając wnętrze motelowego pokoiku. Po uważnym zatrzaśnięciu drzwi z ulgą zdjęła płaszcz, pod którym ukryła większość stroju i maskę przywieszoną przy pasie.
    - Nie umiesz się trzymać z dala od kłopotów, Sinatri.
    Na chwilę zmroziło Enę w miejscu, póki nie zorientowała się, do kogo należał niski głos i wtedy delikatny dreszcz przebiegł po jej kręgosłupie. Uśmiechnęła się, starając nie skrzywić przy odrzucaniu płaszcza.
    - Ale tym razem sobie z nimi poradziłam.
    Odwróciła się, by zobaczyć spokojnie siedzącego na brzegu łóżka Wisa. Zmierzył jej sylwetkę uważnym spojrzeniem, gdy blokowała mechanizmy i potem zaczęła rozpinać klamry trzymające na przedramionach karwasze w miejscu.
    - Chyba nie do końca. – Zmarszczył brwi, przyglądając się wyrwom w kostiumie, pod którymi skóra zdołała już się zrosnąć.
    - Nic wielkiego…
    Wstał i w kilku krokach był przy niej. Chciała zaprotestować, ale głos uwiązł w gardle, niezdolny do wyrażenia myśli. Ukląkł i delikatnym uchwytem na biodrze obrócił, by mieć lepszy pogląd na ledwie zagojoną, lekko wybrzuszoną ranę.
    - Trzeba wyjąć kulę – zgadł, unosząc błękitne spojrzenie na Enę. Skinęła z cichym westchnieniem.
    - Mogłyby tak same wypadać przed zrośnięciem się skóry, byłoby łatwiej.
    Nie skomentował, tylko sięgnął po krótki, niesamowicie ostry nożyk i uniósł brwi w niemym zapytaniu. Sięgnęła do szafki i wyjęła z niewielkiego pakunku małą fiolkę z silną, odkażającą substancją, która przyśpieszała krzepnięcie krwi, a potem pozwoliła, by Wis przyglądał się, jak odpina klamry kostiumu i ściąga górę, by miał lepsze pole manewru. 
    Mogłaby zrobić to sama. Szybko, bez pozbywania się warstw ubioru, ale nie chciała. Widząc determinację w jego oczach, nie potrafiła mu odmówić. Zrobi to szybciej, znacznie sprawniej, dzięki czemu rana zasklepi się błyskawicznie, a ona nic na tym nie straci.
    Góra kostiumu zawisła wokół bioder zabójczyni. Żołnierz podwinął zwykłą, bawełnianą koszulkę spod kombinezonu i obejrzał dokładnie zasklepienie. Kula nie była bardzo głęboko, jednak krzywo i dostatecznie mocno się wbiła, by sprawić nieco zachodu. Naciął, ostrożnie rozchylając skórę, a Ena poczuła, jak włoski na jej ciele podnoszą się sztywno. Ból niemal dorównywał temu postrzałowemu, jednak nie śmiała choćby drgnąć. Nauczyła się kiedyś, choć tak naprawdę nie miała pojęcia, kiedy dokładnie, jak oddalać umysł od cielesnego cierpienia, więc korzystała z tego, ile mogła. Wis pracował jak doświadczony chirurg po latach stażu, skupiony i całkowicie niewrażliwy. W mig pozbył się kuli i odebrał buteleczkę, dezynfekując ranę. Potem nie wiadomo skąd wyciągnął czystą gazę i kazał jej uciskać rozcięcie, póki się nie wygoi.
    - Po co wysłali cię tym razem? – zapytał po chwili przyglądania się nieruchomej Enie, przerywając ciszę.
    - Kradzież dokumentacji – wzruszyła ramionami – standard.
    Nie pytał, czy wybiła wszystkich po drodze. Odpowiedź i tak zawsze była ta sama. Taką mieli robotę, nie dopuszczano świadków.
    - Oni coś planują – dodała bezbarwnie, nawet na niego nie patrząc.
    - Jak zawsze.
    Pokręciła głową.
    - To coś innego. Te dokumenty są dziwne. Pełne nazwisk, które brzmią dla mnie dziwnie znajomo, planów i niedokończonych recept na różne substancje.
    - Zajrzałaś do nich? – Uniósł brwi w niedowierzaniu.
    - Musiałam sprawdzić, czy to o nie chodzi. Dowództwo raczej nie ucieszyłoby się ze złych informacji. – Uśmiechnęła się krzywo, krzyżując spojrzenie z Wisem. Wzdrygnął się niezauważalnie i całkowicie porzucił swoje obiekcje, powodzenie misji zawsze był najwyższym priorytetem.
    Ena przyjrzała się Żołnierzowi uważnie. Więc co tu robił?
    - Wracasz z misji?
    - Nie, wyruszam o świcie.
    Uniosła brew, ale nie spytała o nic więcej, a Wis widocznie nie miał zamiaru niczym się dzielić. Może chciał dopracować plan, sprawdzić inne opcje, może potrzebował kwatery na odludziu na jakiś czas. Nie musiała posiadać tej wiedzy.
    - Ruszam do dowództwa za kilka godzin. Możesz tu zostać, jeśli potrzebujesz miejsca…
    Skinął, ale nic nie powiedział. To było całkowicie dla niego naturalne, a jednak tym razem coś jej nie pasowało. Wydawał się bardziej spięty niż zwykle, jakby czymś spłoszony lub zaaferowany, choć próbował to skryć pod maską chłodnego opanowania.
    Zmierzyła go uważnym spojrzeniem, choć wiedziała, że i tak nic więcej z niego nie wyczyta. W takich chwilach był jak najlepiej zabezpieczony sejf świata, który nawet dla niej stanowił wyzwanie. Westchnęła. Skoro już się zjawił, równie dobrze mogła go trochę wykorzystać.
    - Muszę się przespać. Jeśli możesz, obejmij wartę, hm?
    - Nie nazbyt swobodnie się czujesz?
    - Nie – odpowiedziała prosto – ufam ci.
    Zamilkł i tylko wodził później za zabójczynią wzrokiem. Nie spodziewał się takiego wyznania i nie wiedział, czy chciał je kiedykolwiek usłyszeć. Grał w niebezpieczną grę, a po misji mógł stracić wszystko, co próbował osiągnąć. Podświadomie przeczuwał, że taki scenariusz kiedyś się spełni, że jego obawy się urzeczywistnią. Gdzieś w głębi niego siedział strach, tak silny i prawdziwy, jakby już przeżył coś podobnego, a na samą myśl o powrocie wzdrygał się z trwogą. Najbardziej pierwotne instynkty walczyły w nim o dowodzenie i choć miał nad nimi władzę, nie potrafił z niej skorzystać.
    Ena wsunęła sztylety pod poduszkę i ułożyła się na boku, całkowicie wystawiając odsłoniętą szyję i ramiona na widok Wisa. Oddech zabójczyni szybko ucichł, wyrównał się, a potem stał ledwie słyszalny. Uspokoiła się natychmiast, jakby sam Morfeusz porwał ją w objęcia z utęsknieniem. Mimo to spała niespokojnie. Dziwne urywki zdarzeń, wyglądu miejsc czy ludzi przewijały się przez umysł, a krew znaczyła ich drogę. Nie trwało to jednak długo i gdy otworzyła oczy, czuła się znacznie gorzej niż przed snem.
    Cień ludzkiej sylwetki, a raczej samych ramion i głowy, zamajaczył na pościeli, wysyłając przez ciało impuls do sięgnięcia po sztylety. Zanim jednak zdołała pochwycić rękojeści, rozpoznała splątane włosy Wisa. Siedział spokojnie oparty plecami o łóżko i zdawał się znajdować całkowicie we własnym świecie. Z profilu wyglądał na niemal zrelaksowanego, ale Ena wiedziała, że pod tym wyrazem twarzy kryła się gonitwa myśli. Nie mogąc się powstrzymać, wyciągnęła dłoń i odgarnęła samotny kosmyk z jego czoła.
    Drgnął, nagle wyrwany z dziwnego stanu otępienia. Jasne oczy zwróciły się naprzeciw złoto-brązowym. Powietrze w motelowym pokoju zdawał się gęstnieć z każdą mijającą chwilą tego intymnego kontaktu. Skulona na boku, z dłonią wyciągniętą w jego stronę, wyglądała bezbronnie i wrażliwie tak, jak jeszcze nigdy. Czuł się za nią odpowiedzialny, choć nie powinien. Czuł, jakby musiał ją za wszelką cenę chronić, chociaż wcale tego nie potrzebowała. Nagle widział i czuł znacznie więcej niż kiedykolwiek – i nie chciał, by to się skończyło.
    Decyzja zapadła, zobaczyła to wyraźnie w chłodnym spojrzeniu. Obserwowała uważnie każdą zmianę na kamiennej twarzy, kiedy powoli podniósł się, podpierając prawą ręką o materac. Nie umiała ani nie chciała oderwać wzroku. Podążyła jego śladami instynktownie, podciągając się do pozycji siedzącej. Cisza dźwięczała im w uszach głośniej od serii z karabinu, a oddechy zlały się w zgodnym rytmie. Mogła tylko domyślać się, co wirowało w jego głowie, mimo to czuła, jak coś zaciska się na jej wnętrznościach nieznanym napięciem. Gdy w końcu szorstkie, ciepłe palce znalazły drogę do policzka zabójczyni, coś w nich pękło. Czy były to chowane od dawna pragnienia, czy może zwykłe żądze, którym nigdy nie pozwalali wyjść na zewnątrz, tym razem dali się ponieść, wyłączając trzeźwe myślenie. Wargi spotkały się w pocałunku tylko z początku nieśmiałym, palce wplotły w kosmyki, przyciągając bliżej, ciała nie mogły się nasycić. Belki łóżka skrzypnęły cicho, przyjmując ich ciężar, pościel zmięła się i podarła, po skórze spłynął pot. W tej jednej chwili pierwszy raz poczuli się prawdziwie wolni.

~***~

    Trucizna. Znów, niczym ogień wypalający żyły, kwas krążący w całym układzie krwionośnym, wyżerała od środka wnętrzności i spalała wszelkie myśli. Wypruwała z płuc krzyk, któremu z całych sił nie pozwalała się wydostać z gardła. Nie mogła się temu poddać, nie ponownie. Gdyby pozwoliła wydrzeć z siebie jakikolwiek dźwięk cierpienia, nigdy więcej nie potrafiłaby go powstrzymać. Walczyła nieustannie. Broniła umysł, jak najlepiej tylko potrafiła, ale obrazy atakowały zewsząd. Twarze ludzi w lekarskich fartuchach, ogorzałe oblicze ojca, plac pełen mnichów, lecące w jej stronę ostrza, krew płynącą z ran, łamane kości, elektrowstrząsy, tortury. Tak żywe, a równocześnie wyblakłe, że już nawet nie była pewna, gdzie się znajduje.
    Zwykle silne, całkowicie opanowane ciało drżało w bolesnych konwulsjach na zimnym parkiecie. Paznokcie darły skórę nagich ramion, włosy przylepiły się do spoconego czoła i karku, spod zaciśniętych powiek gorące łzy spływały po policzkach. A wewnątrz, pośród kłębiącego się i wirującego cierpienia, rosło coś równie przerażającego, niczym mały pasożyt rozrastający się w niewyobrażalnym tempie, żywiący bólem i gotów do przejęcia kontroli nad ciałem przy byle iskrze. Rozrastało się, zaogniało, wżerało w umysł i ciało, nie dając chwili wytchnienia. Pierwotna, oszałamiająca siła, całkowicie nie do powstrzymania, gdy uwolniona. Furia. Czysta, piękna i przerażająca niczym uderzająca błyskawica. Buzowała pod powierzchnią cierpienia i czekała. Na swój moment. Na iskrę.

~***~

     Obecnie, baza Shield
     Blady świt wszechobecną szarością miasta wdarł się do ledwie rozwartych powiek, atakując pastelami nieba o wschodzie słońca, jedynym barwnym elementem w miejskim krajobrazie. Skostniałe ciało nie miało sił, by się ruszyć, a przy każdym oddechu zdawało się palić klatkę piersiową znanym bólem. Czuła się, jakby przez noc żerował na niej jakiś wampir energetyczny, z lubością spijający cierpienie i bezradność nieświadomej ofiary. Znów trafiła jej się jedna z tych nocy. Pełna koszmarów, odbierająca siły, wręcz wysysająca życie. Mimo to z cichym jękiem podniosła się na materacu, zwieszając zimne stopy z krawędzi łóżka, aż dotknęły nagich paneli.
    Drżała. Tak mocno i wyraźnie, że pewnie nie utrzymałaby w dłoni kubka z jakąkolwiek cieczą, nie oblewając przy okazji wszystkiego dookoła. Czuła się jak staruszka, przygięta piętnem czasu. Gdyby mogła, nie ruszyłaby się z miejsca, ale wiedziała, że to równało się z całkowitą i bezwzględną porażką. Dlatego wstała, zagryzając zęby, i jak zawsze postanowiła, że się nie da. Musiała zwyciężyć. Pokonać swoje blokady, pokonać zmęczenie i powracające koszmary. Wystawić wampirowi środkowy palec, warcząc pod nosem „Pieprz się!”.
    Na tę myśl  krzywy, szyderczy uśmiech rozciągnął oblicze Eny. W aktualnej sytuacji to wcale nie wydawało się taką złą czy śmieszną opcją.
    Opanowując jakoś drżenie całego ciała, zajęła się zmyciem z siebie nocnych przeżyć i przygotowaniem do treningu. W końcu musiała stawić się na ringu, obiecała komuś odpowiedzi. Ciche westchnienie zarówno ulgi, jak i zrezygnowania wyrwało się spomiędzy warg, gdy poczuła ciepłe strugi wody. Uderzające o ciało krople wody zdołały wyciągnąć z niej nieco napięcia, pozwoliły rozluźnić mięśnie i chwilowo uciec myślami od nieprzyjemnych spraw, jednak czas poganiał Enę nieubłaganie. Kiedy w końcu nałożyła na siebie strój treningowy i znacznie mniej żwawo niż zazwyczaj dotarła do sali treningowej, Wis już tam czekał.
     Chłodne, niebieskie spojrzenie zmierzyło uważnie dziwnie emanującą zmęczeniem i napięciem sylwetkę zabójczyni, a ciemne brwi zmarszczyły się pod luźno spuszczonymi kosmykami. Doskonale rozszyfrowała pytanie w jego oczach, co nie było trudne, gdy wpatrywał się w nią tak oczekująco.
    - Nie tylko ty masz koszmary – odparła nonszalancko, chwytając taśmy i obwiązując wokół dłoni. Nie odpowiedział, ale z ruchu głowy i wyrazu niebieskich tęczówek jasno wynikało, że zrozumiał. Stanęła na macie, strzepując z nóg i dłoni napięcie, po czym zmierzyła się z chłodnym błękitem. – Zaczynamy?
    
~*~

    Po dwóch godzinach miała dość. Równomierne ciosy, uniki i zwody wymęczyły całkowicie jej już wcześniej wycieńczony organizm. Mięśnie zgrabnych nóg drgały lekko, po czole spływał perlisty pot, a stawy powoli zaczynał ognić ból, kiedy w końcu stwierdziła, że na dziś wystarczy. Wis również odczuwał zmęczenie, jednak gdyby chciał, bez problemu wytrzymałby znacznie dłużej, tym bardziej że tego dnia wydawał się w pełni sił. Co mogłoby wydawać się dziwne, zważywszy na wydarzenia tej nocy, jednak dla ich organizmów nawet niewielka dawka mocnego snu mogła dać porządnego kopa energii.
     Ena oklapła ciężko na maty i trzęsącymi się rękami zaczęła odwiązywać taśmy. To było do niej niepodobne, pokazywać tak wyraźne oznaki wyczerpania. Aktualnie jednak miała to głęboko gdzieś, zwłaszcza przy Jamesie i zwłaszcza po nocnej schadzce. Wis poszedł w jej ślady, odwiązując taśmy, ale pozostał na swoim miejscu i tylko zerkał spod splątanych kosmyków.
     - Nie wydajesz się dzisiaj sobą – oznajmił po chwili bez większych emocji w głosie, a jedynie czymś podobnym do podejrzliwej ciekawości.
     - Brawo za spostrzegawczość – mruknęła, darując sobie komentarz o tym, że wcale jeszcze nie wiedział, jaka była naprawdę.
    - I to wszystko po zwykłym koszmarze? – głos miał sceptyczny, a jednak gdy podniosła na niego spojrzenie, w oczach widziała, że rozumiał, w pewnym sensie. Był tylko ciekaw, w jaki sposób to mogło rzeczywiście tak zadziałać.
    Nie odpowiedziała. Przynajmniej nie od razu.
    - Moje koszmary wcale nie są takie zwyczajne. – Rzuciła zwinięte taśmy poza matę, po czym oparła się  z tyłu na dłoniach i zmierzyła z chłodem lodowatych tęczówek. – Podobno chciałeś odpowiedzi. Proszę, masz okazję takie uzyskać…
     Odwrócił wzrok. Tak naprawdę nie miał pojęcia, co chciał odkryć, o co mógł zapytać. Wiedział, że będzie to wiedza wysoce nieprzyjemna – możliwe że dlatego nie potrafił przemóc się do zapytania o swoją przeszłość. Za to zabójczyni… jej osoba fascynowała go znacznie bardziej. Tajemnicza figura, w pewnym sensie znana, którą jednak musiał i chciał poznać na nowo. Wystarczyła chwila, gdy stracił nad sobą panowanie, a ona zdołała przywrócić jego umysł do teraźniejszości, oraz zdjęcie z folderu, który wciąż majaczył w myślach. Dawała okazję choć przez chwilę nie myśleć tylko o własnej przeszłości, choć tak ściśle łączyła się z jego.
    - Jak trafiłaś do Hydry? – rzucił bez namysłu, poważnie patrząc w dwubarwne tęczówki.
    Spodziewała się tego pytania. Nie zdołał zbyt wiele wyczytać z jej akt, więc tym bardziej musiała dręczyć go ciekawość – a raczej gorące pragnienie, by okazało się, że nie był jedynym. Tak naprawdę to pragnienie przeplatało się ze szczerą nadzieją, że jednak był jedynym, który przeszedł coś podobnego. Pomijając rzeszę pachołków i żołnierzy, których sami potem wytrenowali w bardzo podobnie okrutny sposób.
     - Po wojnie udało im się zaciągnąć mnie w pułapkę i pojmać – odpowiedziała powoli, bez cienia emocji w głosie, ale nie mogła powstrzymać lekkiego skrzywienia się. – Próbowali wyciągnąć ze mnie informacje torturami i wszelkimi możliwymi sposobami, ale w końcu chyba zorientowali się, że nic nie wskórają, więc wsadzili mnie w lód. Odłożyli na później.
    - Nie złamałaś się? – Uniósł brwi z pewnym zaskoczeniem, chociaż nie powinien. Na pewno była trenowana, by przetrwać tortury bez piśnięcia słówka, jednak doskonale wiedział, jak brutalna potrafiła być Hydra. Kpiący uśmiech na twarzy Eny mógłby posłużyć za odpowiedź samą w sobie.
    - Twoje zwątpienie mi uwłacza, ale rozumiem wątpliwości. Czego wam nie powiedziałam przy Rogersie i Romanowej to tego, że moi twórcy – kwaśny uśmiech sięgnął oczu, wybrzmiewając prześmiewczo przy określeniu naukowców – zadbali, bym nie była fizycznie w stanie zdradzić niczego. 
    - Co masz na myśli? – Zmarszczył brwi nieco zaskoczony. Parsknęła niewesołym śmiechem.
    - To, na co brzmi. Przy pomocy serum, przemocy psychicznej i fizycznej oraz szeregu tortur zdołali stworzyć w moim umyśle blokady, które nie pozwalają mi się złamać i zdradzić, a nawet choćby krzyknąć z bólu. Dzięki temu mieli niezawodne zabezpieczenie i pewność, że nie sypnę.
    Patrzył na zabójczynię ze szczerym niedowierzaniem. Nie wiedział, czy bardziej zadziwiło go, że polscy naukowcy zdołali opracować tak działające serum, czy że kazali własnemu żołnierzowi przejść przez coś takiego i że się na to dobrowolnie zgodziła.
    - Pozwoliłaś im na to? – Dziwna nutka gniewu zabrzmiała w szorstkim głosie, na co Ena skrzywiła się nieco.
   - Wtedy jeszcze byłam dość oddana sprawie – odpowiedziała chłodno i poprawiła się, pochylając, by oprzeć splecione ręce na kolanie. Przez chwilę coś nieznajomego zabłysło w jej spojrzeniu, jednak zgasło na tyle szybko, by nie zdołał rozszyfrować. Nie odezwała się więcej, ale uniosła brew, patrząc na Wisa wyczekująco.
    - Dlatego postanowili cię zatrzymać?
    - Prawdopodobnie to był jeden z powodów. – Skinęła, znów przybierając maskę obojętności. – Ale raczej chcieli sprawdzić, czy uda mi się stworzyć kolejnego, wiernego zabójcę.
    - Więc wyciągnęli cię z lodu i dali mi do wyszkolenia – zrozumiał, a silna szczęka zacisnęła się nieznacznie. Rozluźnił pięści, które nieświadomie zacisnął, i zwrócił spojrzenie na zabójczynię. – Usunęli ci pamięć? – zabrzmiało to bardziej niczym oświadczenie niż pytanie, ale i tak potwierdziła.
    - Byłam jedną z pierwszych ofiar ich eksperymentów z usuwaniem pamięci i to na mnie po raz pierwszy udało im się osiągnąć sukces. Wcześniej wyciągali mnie z lodu i próbowali wiele razy, używali wielu metod, ale narkotyki, środki uspakajające czy trucizny na mnie nie działają. Dopiero krzesło przyniosło efekt. – Oboje wzdrygnęli się w idealnej synchronizacji, choć wcale na siebie nie patrzyli. Wspomnienie krzesła wzbudzało w nich dokładnie ten sam zestaw emocji za każdym razem – odrazę, furię i wściekłą bezsilność. – Niestety w trakcie moje umiejętności znacząco spadły, część zapewne przez uszkodzenia wywołane pierwszym użyciem krzesła, dlatego potrzebowali, by ktoś ponownie mnie przeszkolił. Resztę możesz już trochę kojarzyć.
    Przyjrzała mu się uważnie, więc skinął lekko. Kilka wspomnień majaczyło głęboko w umyśle, jednak nie miał jeszcze pełnego obrazu. Słowa zabójczyni rozjaśniły wiele kwestii, choć ponownie stworzyły więcej pytań. Również o jej niezwykłą odporność, ale to mogło poczekać, zapewne będąc po prostu kolejnym efektem serum. Musiał kopać głębiej.
    - Ale w końcu zaczęłaś sobie przypominać – zgadł, obserwując uważnie, jak zimny dreszcz przebiegł po kręgosłupie Eny. Skinęła, zagryzając dolną wargę. Ta oznaka zdenerwowania lub niepewności, nie był pewien, rozjarzyła się czerwoną lampką alarmu w jego umyśle. – Czy… - nie dokończył, jednak to było jasne; „czy przypominałaś sobie i kasowali ci pamięć jak mi?”
    Po raz pierwszy pokręciła głową, a ciche westchnienie uciekło spomiędzy jej warg. To jeszcze bardziej zaalarmowało Żołnierza, zwłaszcza, gdy dostrzegł kolejny dreszcz przebiegający po sylwetce Eny.
    - Próbowali – odparła, nie patrząc mu w oczy. Uniósł brwi, ale i bez tego dopowiedziała: - To długa historia. Na początku naszych lat w Hydrze jeszcze starali się zapewnić nam warunki jak w zwykłej jednostce specjalnej, faszerowali ideałami i zapewniali, że czynimy dobro, bo wiedzieli, że zadziała to na dłuższą metę albo nie chcieli ryzykować, że niedoskonałe jeszcze usuwanie pamięci pozbawi nas umiejętności. W każdym razie, gdy wspomnienia zaczęły wracać, próbowaliśmy uciec. – Smutny, gorzki półuśmiech jakby bezwiednie uniósł kąciki jej warg, gdy podniosła na niego twarde, zimne spojrzenie. – Wtedy pierwszy raz cię wyczyścili. Mnie też próbowali i dałam im wierzyć, że się udało, ale tak naprawdę przyprawiło mnie to tylko o okropną migrenę i czasowe zdezorientowanie.
    - Co? Ale… jak?
    - Nie mam pojęcia. – Wzruszyła ramionami, bezradnie patrząc, jak burza szaleje w stalowych oczach. – Widocznie serum okazało się znacznie silniejsze, niż myślałam, i wyrządziło w moim umyśle więcej zmian, niż ktokolwiek mógłby podejrzewać. Gdy mózg się zregenerował i odzyskałam wspomnienia, maszyna nie była w stanie go uszkodzić ponownie. A przynajmniej nie w takim stopniu, bym straciła wspomnienia, czasem jedynie udało im się jakieś mi wcisnąć, stworzyć pozory programowania, ale to było chwilowe. Po prostu…
     - Jakby był za silny – dokończył cicho, tak że ledwie zrozumiała zachrypnięty głos, błękitne tęczówki wydały się zimne i nieruchome, jednak wiedziała, że za nimi kryje się szybko przetwarzający niedorzeczne informacje umysł.
    Mimo to potrafił uwierzyć w rewelacje zabójczyni, a gdzieś głęboko zablokowane wspomnienia podpowiadały, że mówiła prawdę. Równocześnie poczuł dziwną, bolesną igłę, kującą w emocje, których nie chciałby odczuwać. Zazdrość… i coś na kształt współczucia dla wszystkich lat, które musiała przeżyć ze świadomością przeszłości, nie mogąc nic z nią uczynić. Nie mogąc albo nie chcąc.
    - Brzmi śmiesznie, no nie? – Kwaśny uśmiech rozciągnął lekko pełne wargi, ale wydawał się na wskroś fałszywy.
    - Nie, raczej niebezpiecznie – stwierdził i przez chwilę miała wrażenie, że jakaś ostrożność zabrzmiała w jego głosie.
    - Umysł to od zawsze niebezpieczna broń – odparła nieco ciszej, patrząc w czubki swoich palców. Nic więcej nie powiedziała, a Wis też nie mógł znaleźć żadnego bliskiego temu pytania. Tyle chciałby się jeszcze dowiedzieć, lecz nagle poczuł, że nie dowie się tego przez zwykłą rozmowę. Musiał zacząć pytać o własne sprawy.
    - Wspomnienia… Przyjdą na raz? Czy stopniowo?
    - I tak, i tak, najprawdopodobniej. Część już pewnie do ciebie wróciła – zerknęła na nieruchomą figurę, więc skinął na potwierdzenie – część jeszcze też zapewne wróci w podobny sposób, ale podejrzewam, że gdyby pojawił się odpowiedni impuls, mogłyby wrócić wszystkie. W jednej, niepowstrzymanej fali.
    - Było już tak? – Kolejne skinienie, w dwubarwnych tęczówkach zalśniła feeria emocji. Wis odetchnął cicho, przetrawiając jej słowa. Nie wiedział, która z opcji wydawała się gorsza. – A ty? W jaki sposób… odzyskałaś pamięć?
    Wzdrygnęła się. Zamknęła oczy, próbując nie wpaść w spiralę wspomnień ze snu, odgonić rosnące w skroniach echo bólu. Wis od razu zauważył tę charakterystyczną zmianę. Zaraz potem zaczęła drżeć i oddychać płytko, szybko, jakby w umyśle znalazła się głęboko pod wodą. Bez chwili zawahania w dwóch, długich krokach znalazł się przy Enie, tak jak ona tej nocy przy nim. Uklęknąwszy, nie spuszczał wzroku z zamkniętych powiek, ale wtedy nagle nie wiedział już, co chciał zrobić.
    - Sinatri? – zaczął niepewnie, starając się wnieść w swój szorstki i chropowaty głos jakąkolwiek łagodność. Oczywiście, nie uspokoiła się, ale nagle całkowicie przestała drżeć.
    - Wszystko na raz – odpowiedziała zatrważająco lodowato i poderwała się na nogi. Bezwiednie podążył za jej ruchami, ale w tym czasie zdążyła już się odwrócić i zrobić krok w stronę wyjścia.
    - Sinatri, czekaj! – zawołał, łapiąc za odkryte ramię.
    Szarpnęła się, mimo to nie puścił. Czuł chłód gładkiej skóry pod palcami, gdy odwróciła się do niego z burzą szalejącą w tęczówkach, które zdawały się lśnić wewnętrznym, złotym blaskiem. Na ułamek sekundy zamarł, zdziwiony ich niesamowitym, dzikim i pełnym emocji spojrzeniem. Wtedy zrozumienie spłynęło na niego niczym grom.
    - To twój koszmar…
    - Nie, nie koszmar – odpowiedziała cicho, chłodno, ledwie wydobywając z zaciśniętego gardła złość rosnącą w piersi. – Pełnowymiarowy horror wysysający życie i siły z ciała.
    - Jak?
    - Nie wiem, to się po prostu dzieje. Raz na jakiś czas, wypełniając całą noc… Dzień później jest już normalnie.
    Pokręciła głową, błysk bezsilności przebiegł po kobiecej twarzy.
    Nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Nie potrafił zareagować w żaden konkretny i skuteczny sposób, więc po prostu stał, nie mogąc się ruszyć. Zdołał tylko rozluźnić uchwyt dłoni, by nie sprawić Enie zbędnego bólu. Spuścił wzrok na swoje palce, obejmujące smukłe, silne przedramię, i bez większego myślenia, wręcz z dziecinną ciekawością, przesunął nimi delikatnie po jasnej skórze.
   Wtedy ją ujrzał.  Zza mgły niepamięci wyłonił się obraz – widok, którego wolałby nie pamiętać. Oddech uwiązł mu w gardle, nie mogąc wyrwać się ze wspomnienia.

    Krople krwi rozsiane wokół zwiniętej w pozycji embrionalnej zabójczyni, drącej paznokciami w skórze głębokie szramy. Drżącej i duszącej agonalne jęki, jakby coś uwięziło ją wewnątrz niewyobrażalnych tortur, a wewnętrzne blokady nie pozwalały tego wyrazić.
    - Sinatri! – wołał wewnątrz głowy, podbiegając do bezsilnej postaci. Próbował oderwać jej dłonie od ramion, ale nagle zdawała się znacznie silniejsza niż zazwyczaj. Próbował do niej przemówić, ale nie reagowała. – Sinatri! Cholera jasna, ocknij się, spójrz na mnie!
     Jakimś sposobem w końcu udało mu się unieruchomić ręce zabójczyni na jej własnej piersi i usiąść na biodrach, by nie uszkodziła sama siebie, mimo to dalej rzucała się pod nim jak ranny, dziki kot w pułapce. Nie wiedział, co robić. Czuł się tak bezsilny, jak jeszcze nigdy w życiu i to przygniatało go bardziej niż widok łez na jej policzkach.
    Cokolwiek widzisz, nie jesteś tam. Ocknij się. Wyrwij z tego. Eno, cholera, spójrz na mnie! – Ledwie zdołał uwięzić obie ręce w metalowych uchwycie, od razu chwycił zabójczynię za podbródek i próbował zmusić, by spojrzała na niego. – Otwórz oczy. Eno, wiem, że mnie słyszysz. Otwórz oczy – powtarzał z naciskiem, ostatnie słowa niemal warcząc przez zęby, gdy próbował utrzymać ją na miejscu ciężarem własnego ciała. Wydawało mu się, jakby trwało to wieki, ale w końcu uspokoiła się nieco i dwubarwne oczy zwróciły się przeciw błękitnym, tak pełne bólu, smutku i cierpienia, że prawie go zrzuciła, kiedy w tym samym momencie szarpnęła się rozpaczliwie. – Hej, hej, spokojnie, nie jesteś tam – zaczął, nadając głosowi tyle łagodności, na ile umiał się zdobyć, i powoli odgarnął z zaczerwienionej twarzy mokre od potu kosmyki. Wtedy po raz pierwszy i ostatni widział, jak rozpłakała się niczym dziecko.

    Wspomnienie okazało się tak prawdziwe, że niemal cofnął się o krok. Obrazy, dźwięki, szumiało mu w głowie, jakby ktoś nadawał z kilku stacji równocześnie i to wszystko zbiło się w niezrozumiałą kakofonię, ale wewnątrz jego własnej głowy. Niektóre nie miały sensu, inne w  zatrważający sposób udowadniały wcześniej usłyszane słowa, jednak prym wiódł ten jeden obraz…
    Poderwał wzrok, jakby obawiając się, że nawet w teraźniejszości Sinatri upadnie i zegnie się z bólu, zrywając skórę z ramion. Nic takiego się nie stało, ale na jego twarzy odbiło się to, co zobaczył umysł. Był tego pewien, gdy skrzyżował wzrok z jej.
    Iskra niepewności rozświetliła spojrzenie Eny i wtedy coś w nim pękło. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, uniósł metalową dłoń do szyi zabójczyni i pochylił się, chwytając rozchylone delikatnie wargi w pocałunku niemal brutalnie desperackim, jakby stracił panowanie nad własnym ciałem. Pierwszy raz, odkąd pamiętał, czuł coś podobnego. Naglącą, wręcz namacalną potrzebę i niezrozumiałą tęsknotę, która ściskała boleśnie w torsie. Kiedy po chwilowym szoku odpowiedziała na niecierpliwą pieszczotę, myślał, że coś rozerwie go od środka – i wtedy się zorientował. Nie czuł ciepła gładkiej skóry pod palcami, chociaż niemal wplótł dłoń w włosy u nasady głowy Sinatri.
    Zimna świadomość zmroziła Wisa od wewnątrz i oderwała od przyjemnego ciepła warg. Z niedowierzaniem zmierzył zaskoczoną i zaniepokojoną twarz, ozdobioną cudnymi rumieńcami, irracjonalnie szukając jakichkolwiek oznak strachu. Nie znalazł nic choćby bliskiego temu, ale nadal nie potrafił uwierzyć w to, co właśnie nastąpiło. Na twarzy Eny odnalazł tylko rosnący niepokój, ale nie strach – i zranienie, widoczne w oczach, choć próbowała tego nie pokazać. Cofnął się i spuścił wzrok, od razu odnajdując błysk lamp w metalu.
    - Wis – zaczęła cicho, ciepła dłoń ponownie odnalazła gładki policzek. Próbowała zmusić go do podniesienia wzroku, ale był nieugięty. Westchnęła. – Nie myśl o tym, nie ma potrzeby. Mówiłam już, że się nie boję.
    - Ta? Więc czego takiego się boisz? – warknął, nieświadom jak mocno i agresywnie zabrzmiał.
    Odetchnęła, opuszczając bezsilnie rękę. Nie potrafił spojrzeć w dwubarwne tęczówki, póki nie przemówiła:
    - Siebie…
    Ani w głosie, ani w spojrzeniu nie dojrzał fałszu i choć miał ochotę się wykłócać, zaprzeczyć, cokolwiek, nie potrafił. Niewielki, smutny uśmiech uniósł kąciki tych niezwykłych w dotyku warg, jakby doskonale wiedziała, gdzie powędrował myślami. Odwrócił wzrok, pozwalając jej odejść, a potem opadł na maty, zaciskając zwykłą dłoń w kosmykach.
    Bywały takie momenty, krótkie i ulotne niczym mgnienie, kiedy wolałby jednak nie pamiętać. Nie musieć zastanawiać się, co jest dobre, a co złe, jak się zachować, co powiedzieć. Mieć tylko jeden cel i prostą, jednoznacznie obrana drogę do niego. Tylko wtedy zdawał sobie sprawę, jak puste, bezduszne i okrutne to było, a wściekłość na nowo zaczynała palić go od wewnątrz. Nie miał zamiaru zostać marionetką. Chciał mieć pełną świadomość siebie, swoich czynów i przeszłości, by móc obrać własny cel, wykreować własną przyszłość. Teraz posiadał wybór. Nie mógł go zaprzepaścić.
    - Rany, człowieku, to bolało od samego patrzenia – dobiegł głos z innego przejścia, a oczom Wisa ukazała się twarz czarnoskórego pomocnika Rogersa.
    Zmarszczył brwi, wyprostowując się nieco. Nie za bardzo uśmiechało mu się zostać przyłapanym w takiej, bądź co bądź, chwili słabości.
    - Dużo widziałeś?
    - Wystarczająco – odpowiedział, podchodząc bliżej – ale spokojnie, wycofałem się, zanim mnie zobaczyła. I nic nie słyszałem. – Uniósł dłonie niby w geście obronnym, delikatnie unosząc kąciki warg.
    Wilson szczerze starał się być przyjaznym, ale Barnes czuł, że jeszcze się do niego nie przekonał. Nie, żeby specjalnie się temu dziwił. Czemu niby miałby zaufać maszynie, która dwukrotnie próbowała go zabić. Wstał, w żaden sposób nie komentując słów Sama. Ten zmierzył go dość ciekawym spojrzeniem i znów obejrzał się przez ramię, jakby chcąc jeszcze dostrzec zabójczynię, która już dawno opuściła pomieszczenie.
    - Muszę przyznać, że to wyglądało imponująco. Nieźle się dobraliście.
    - Ta, pewnie, dzięki – mruknął i już miał zamiar odejść, kiedy Wilson znów zwrócił jego uwagę.
    - Nie chcesz dokończyć? Raczej nie wyglądasz na zmęczonego, a ja mam czas – zaproponował z uśmiechem. Wis zmierzył go uważnym spojrzeniem. Coś mu tu wyraźnie nie pasowało. Lub po prostu nie był przyzwyczajony do takiego traktowania.
    - Jesteś tego pewny? – Uniósł brew sceptycznie, a uśmiech Sama tylko się powiększył.
    - Jasne, nie miałem okazji oddać ci za zniszczenie skrzydeł – naprawdę je lubiłem.
    To zdołało wywołać niewielki, właściwie niezauważalny, i szybki jak mgnienie uśmiech Jamesa. Ponownie chwycił taśmy, rzucając dodatkową parę Sokołowi – który nagle ciut spoważniał.
    - Tylko, wiesz, byłbym wdzięczny, gdybyś trochę z tym uważał. – Wskazał na metalową protezę. – Mimo wszystko cenię sobie swoje zdrowie i nie jestem zabójczo przystojną laską na super-sterydach.
    Zapewne próbował tym nieco rozluźnić Barnesa, ten jednak zignorował jego ostatnią uwagę i skinął na zgodę. Sam nie był pewien, czy dobrze robi. Tym bardziej, gdy widział złowrogi błysk metalu, a w głowie dzwonił dźwięk zaciskających się płytek protezy. Mimo to nie potrafił się odwrócić i odejść po tym, co zaobserwował. Taki był. I nie żałował tego nawet po następnych paru godzinach. 
    Oparł ręce o kolana, kręcąc głową z niedowierzaniem.
    - Rany, chętnie bym się dowiedział, jak to jest się nie męczyć. Ty w ogóle coś czujesz? – Spojrzał na Barnesa, którego zdradzić mogły jedynie krople potu na czole. Wzruszył ramionami, odgarniając z twarzy przydługie kosmyki.
    - Przeżyłem gorsze rzeczy.
    - Och, nie wątpię – mruknął Sam, wyprostowując się i krzywiąc lekko. Wszystko go bolało, chociaż musiał przyznać, że James faktycznie się postarał, by nie przykładać mu zbyt mocno. Odetchnął i wtedy poczuł na sobie uważne spojrzenie. – No, co jest?
    - Co tutaj robisz? – zapytał bez ogródek. – Nie należysz do Tarczy.
    Skinął, uspakajając oddech.
    - Chciałem się dowiedzieć, kiedy Rogers wraca. Ponoć ma nam coś do przekazania.
    - Nam? – Uniósł brwi z pewną dozą zaskoczenia, na co Sam pokiwał głową w potwierdzeniu.
    - Tobie, mnie i Sinatri. Nie pytaj, o co chodzi, nie mam pojęcia.
    Wzruszył ramionami. Też był ciekaw, co takiego Steve mógł chcieć im przekazać, jednak nie miał zamiaru dopytywać. James przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, po czym skinął i chciał odejść, ale zawahał się na krótką chwilę.
    - Dzięki – powiedział powoli, jakby smakując brzmienie tego słowa. Sam machnął ręką, zbywając to.
    - Nie ma sprawy, przyjemność po mojej stronie, wiadomo. A teraz muszę znaleźć prysznic…
    I z tymi słowami oddalił się, rzucając Barnesowi jeszcze krótkie pożegnanie, którego już nie odwzajemnił. To był dziwne przeżycie. Prócz Sinatri nikt nie zachował się wobec niego tak swobodnie, nawet Steve wydawał się nieco sztywny, choć mogło mu się tak po prostu wydawać przez jego specyficzny sposób bycia, ale Sam potraktował go… normalnie.
    Westchnął bezgłośnie nad swoimi myślami. Zdecydowanie zaczynał zbyt wiele się zastanawiać.

4 komentarze:

  1. Bezużytecznych ciekawostek N ciąg dalszy: Człowiek po uduszeniu czy poderżnięciu gardła nie umiera tak szybko jak mogłoby się wydawać. W pierwszym przypadku, po zatrzymaniu dopływu tlenu do mózgu, człowiek może stracić przytomność już po dziesięciu sekundach. Czynności życiowe zostaną osłabione, ale śmierć nastąpić może dopiero po kilku (czasem nawet kilkunastu!) minutach, a może nawet odzyskać świadomość. W drugim przypadku wszystko zależy tak naprawdę od kilkunastu-kilkudziesięciu milimetrów. Jeśli podcięta zostanie aorta, śmierć nastąpić może nastąpić już po kilkunastu sekundach, ale wystarczy draśnięcie zamiast nacięcia i zmienić się może to w minuty. A jeśli zamiast aorty będzie to tętnica- nawet w godziny. Dlaczego o tym mówię? Bo teraz nadszedł czas na bezpodstawne doczepienie się, które jest moim znakiem rozpoznawczym :P! Tak, Ena (ciągle mylę jej imię z Etną :/) jest super-hiper-extra-zabójcą, ale jak sama mówiła- liczył się tu przede wszystkim czas, a ona nie miała go w nadmiarze. Musiała załatwić kilku rosłych goryli i przeciągnąć (oraz w ogóle znaleźć) miejsca, w których ciała nie zostałyby dostrzeżone. A gdyby tak jeden z jegomości zdążył nie tyle się skontaktować, co raczej dać jakikolwiek znak swoim towarzyszą, które by ich zaalarmował? W tej robocie liczy się każdy drobiazg, a zniszczenie wszelkiej maści komunikatorów bywa bardzo pomocne. Niech Ena spyta Pandę. Koniec czepiania się. Dobra, żart, ja nie umiem się nie czepiać :P

    „gdy blokowała mechanizmy i potem zaczęła rozpinać.” Zaczęła rozpinać co?

    „Nie pytał, czy wybiła wszystkich po drodze. Odpowiedź i tak zawsze była ta sama. Taką mieli robotę, nie dopuszczano świadków.” Nie chcę się czepiać, ale czy ta robota nie polega właśnie na czymś zupełnie innym, panie Duch? To czasem nie tak, że szkolono was do tego, by załatwiać tego typu sprawy sprawnie i po cichu? Fakt, nie mieliście dopuszczać do świadków, ale nie chodziło o to, że macie ich wszystkich powyrzynać, bo do tego typu roboty mogliby wysłać zwykłych agentów, ba! kandydatów na Departamentu, a nie legendarnych zabójców. Ci powinni zrobić to tak, by żaden z tych ochroniarzy nawet nie zauważył ich obecności. Dlatego szkolono Czarne Wdowy, dlatego stworzono Projekt Zimowego Żołnierza i Projekt Zephyr.

    „Belki łóżka skrzypnęły cicho, przyjmując ich ciężar” Łóżko, łóżkiem, ale ja tam współczuje biednej Enie, bo te 120 kg Buckysia to jednak nie waga piórkowa.
    I czy w ogóle określenie „wyglądać wrażliwie” jest poprawne?

    Trochę się pogubiłam. Znaczy, że krzesło zbudowane zostało nie dla Winter Soldiera (jak pokazane zostało w CA:WS#2), a dla Eny? I to jej czyszczono pamięć, a Winterowi zaczęto dopiero po ich ucieczce? Ja wiem, że ta jego amnezja i te sprawy, ale buntował się tak bardzo, że krzesło (lub komora) do programowania immersyjnego (jak brzmi pełna nazwa) było w jego przypadku koniecznością. Jestem tak przyzwyczajona do wersji 616, że mam teraz mały problem i byłabym wdzięczna za rozjaśnienie mi tego :P

    I nie wiem czy tylko ja tak mam, ale po tylu rozdziałach kilkukrotne podkreślanie w każdym z nich „złotych oczu” i „dwukolorowych tęczówek” Eny zrobiło się trochę irytujące.
    I chyba trochę zbyt często określasz ją mianem „zabójczyni”, bo jeśli ja zauważam powtórzenia, to coś w tym musi być. Wiem, że chodziło tu zapewne o podkreślenie różnicy między tym kim była, a tym kim jest teraz, ale jednak można by się od czasu do czasu pokusić o jakiś synonim.

    PS. I jest Sam <3 Uwielbiam gościa.

    PS2. Niech Buckyś lepiej tej swojej przystojnej główki na super-sterydach nie przeciąża i tyle nie myśli, bo może się to źle skończyć.

    I tak całkiem bajedełejem, bo może ci się przyda- tak wyglądała pierwsza proteza WS- http://41.media.tumblr.com/c5b014c68661261facdd458c467ba46f/tumblr_inline_nvr57sU6GE1rspksh_500.png

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zakładam, że raczej Ena jest na tyle wyćwiczona, by zawsze w aortę trafić ;p Aczkolwiek mogę dodać dodatkowe przebicie drugim ostrzem, z jej szybkością to żaden problem, a może faktycznie będzie realistyczniej. Taak, ten pierwszy fragment napisałam dość dawno temu i zastanawiałam się, czy nie usunąć większej jego części. Jak myślisz, gdyby zostało tylko uśmiercenie dwójki przy budynku, wrażenie by znikło? Chyba wtedy pisząc, chciałam, by było dużo śmierci i w ogóle mrok, mogła jednak przejść całość bez wykrycia, prawda to - może bałam się, że właśnie do tego będzie można się przyczepić xD

      Prawda jest taka, że chciałam, by coś się działo na tych misjach, więc w tej akurat coś poszło niedokładnie po jej myśli - co nie znaczy, że tak zawsze było, nie, nie. Oczywiście, że na tym polega ich robota, chyba nawet taką całkiem cichą misję jedną też opiszę, starając się, by nie zanudzić - w sumie dobre wyzwanie ^^ - tylko muszę dobrą wykminić...

      Oj tam, bo zaraz zwalił się na nią i nie pomyślał, że się na ręce podeprzeć może ;p A ona też taka słaba nie jest! Yup, jest poprawne; wrażliwie, czyli inaczej krucho, podatnie na zranienia, mało odpornie, etc.

      Nie, nie specjalnie dla niej. Na niej testowano po raz pierwszy działanie, więcej jeszcze będzie w następnym rozdziale wyjaśnione, ale skoro masz wątpliwości, tyle zdradzić mogę ;p Kasowano mu pamięć w trakcie, oczywiście, jednak w taki sposób, że nie zdawał sobie sprawy, póki to nie zaczynało wracać - a wtedy znów. Tylko w mej fabule wtedy byli jeszcze ostrożni. Czyli można powiedzieć, że wszystkie te zabiegi miały miejsce, jednak na poaczątku były jeszcze stosunkowo rzadkie i tak prowadzone, by nie były mocno inwazyjne, co się zmieniło potem. Kiedy dokładnie, to w następnym rozdziale ;p Mam nadzieję, że takie zmiany nie będą Cię bardzo razić ^^"

      Możliwe że przy unikaniu powtarzania imienia, tyle tych "zabójczyń się" wkradło - w weekend będę sprawdzać tekst, to postaram się go wytrzebić z niepotrzebnych. Hm, hm, w pierwszej części mogło się tego nagromadzić, też postaram się ograniczyć. Dwubarwne nie pojawiają się (chyba) często, głównie gdy chcę uniknąć powtórzenia, postaram się jednak też ciut ograniczyć. Dziękuję za zwrócenie na to uwagi! I zacytowane wyżej też błędziki ^^

      Yey, spodobał się Sam <3 Postaram się, by było go więcej i mam nadzieję, że się spodoba ^^

      Oj tam, tak długo miał od tego wolne, że powinien się zacząć na nowo przyzwyczajać, nie ma łatwo!

      Na pewno się przyda! Na mailu zapewne wypytam, kiedy się pozmieniała, to też by mi się przydało ;p Dziękuję za obrazek i komentarz bardzo serdecznie!

      P.S. Lubię to Twoje narzekanie ^^

      Usuń
    2. Wiem, że Etna jest wyćwiczona, ale każdemu może omsknąć się ręka, prawda? Nie wpływa to znacząco na odbiór tekstu (i zapewne nikt poza mną nie zwrócił na to uwagi :P), ale już po prostu tak mam, że lubię rozkminiać o tym, co by było gdyby- w tym przypadku, w tym całym rozgardiaszu Ena mogłaby chybić dosłownie o milimetry, a konsekwencje byłby spore.
      A jeśli chodzi o przejście bez wykrycia- tego ich chyba uczyli, nie :P? Winnie często powtarzał, że ich praca polega na niedostrzeżonym działaniu w cieniu (ujął to inaczej i
      dłużej, ale sens ten sam). Gdyby Ena urządziła im coś takiego podczas testu to naprawdę współczucia dla „złotookiej”.
      Znalezienie misji dla Wintera byłoby prościzną, bo facet jest snajperem, ale w przypadku Eny sprawa bardziej się komplikuje.

      Bucky ma te swoje solidne 117 kg. Ena też ma sporo mięśni, więc wagi piórowej to też zdecydowanie nie jest. Och, biedne, biedne łóżko…

      Aaa, więc to takie buty. Zmiany są dość spore i dlatego miałam lekki problem z połapaniem się (i odstawiam kawę, moje wolniejsze myślenie to wina braku kawy!), ale już wszystko jasne. Dzięki za wyjaśnienie!

      Jej, w końcu więcej Sama! I niech Sammy skopie komuś tyłek i pokaże, że ci wszyscy super-żołnierze z teamu mogą się gonić <3
      I czemu nikt nie pisze opek o biednym Samie? Albo Clincie? A Rohdey to już w ogóle zapomniany.

      A jeśli chodzi o łapcię to poszukam daty i napiszę w mailu.
      Hail Hydra

      Usuń
    3. Prawda, byli do tego trenowani, a Ena była też trenowana na idealnego zabójcę, któremu ręka się omsknąć nie może ;p Jednak ma za sobą jeszcze lata, lata treningów przed wpadnięciem w łapy Hydry, ale chętnie dodam ten dodatkowy cios, czemu nie, to byłoby dość rozsądne z jej strony ;p Dzięki za wychwycenie tego! ^^
      Własnie dlatego mam czasem problem z wymyśleniem jej zadania i stwierdziłam, że wysyłaliby ją do takich bardziej w stylu kradzieży, ewentualnie własnie pozbycia się kogoś równocześnie - takie zadanie chyba jeszcze opiszę, bo mam w miarę pomysł.

      Faktycznie, biedne to łóżko...

      Oj, chyba bym nie przeżyła bez kawy, rozumiem całkowicie, zdecydowanie brak tego napoju bogów jest za to odpowiedzialny. Nie ma za co, to była dla mnie przyjemność ;p

      Hah, pewnie, a jak! Cały czas bezczynnie siedział nie będzie na pewno ^^ Prawda, bardzo malutko ich, ale nie traćmy nadziei, na pewno ktoś w końcu odda im sprawiedliwość!

      Usuń