Więcej póki co nie zdradzam i zapraszam serdecznie do czytania! Opinie również bardzo mile widziane ^^]
Rozpalić wspomnienia
Rozdział 3
Obecnie, rok 2014
Nowa baza TARCZY była dość
specyficzna w swej zwyczajności i jakkolwiek dziwnie to brzmi, tylko tak mogła
to określić. Całkiem spory budynek, przypominający raczej kamienicę niż tajną
siedzibę, z wieloma mieszkaniami dla agentów na górnych piętrach, salami
treningowymi na parterze i oczywiście częścią podziemną, czyli centrum
dowodzenia tej jednostki. Na pewno nie była to główna baza, raczej tylko służąca do mniejszych celów - miejsce przejściowe, szkoleniowo-informacyjne, pełniące mniej ważne funkcje, zaakceptowane przez rząd. Musiała przyznać, że było to całkiem niezłe rozwiązanie, zwłaszcza
widząc, jak sprawnie wszystko odbywało się wewnątrz. Kiedy tylko przybyli, została
powitana przez jednego z agentów i odprowadzona do całkiem przytulnie
urządzonego mieszkanka. Oczywiście wpierw chciała widzieć się z Furym, jednak
odprowadzający ją mężczyzna przekazał, że dyrektora nie było w budynku i miała
stawić się u niego następnego dnia o świcie. Trochę zdziwiła się faktem, jak cicho i potajemnie przekazał jej tę informację, ale dopiero potem uświadomił sobie, że oficjalnie Nick był martwy a dyrektorem został inny agent, którego niestety nie miała okazji poznać.
Westchnęła, wkładając
ostatnie rzeczy do drewnianej, zasuwanej szafy. Na cyfrowym wyświetlaczu
budzika widniała godzina jedenasta w nocy. Sporo czasu zajęło im dotarcie od
jej domu do bazy, tak samo jak znalezienie odpowiedniego schronienia w
mieszkaniu, w którym mogła umieścić swoją broń. Wiedziała, że nie ma czego
obawiać się w miejscu tak dobrze strzeżonym, jednak, cóż, przyzwyczajenie wygrało.
Gdy już zrobiła wszystko, co zamierzała, a ostre przedmioty schowała, ciekawość
zawładnęła umysłem Eny. Powinna właściwie kłaść się do łóżka, ale za bardzo
chciała zobaczyć, jak wygląda reszta piętra.
Zostało
ono przeznaczone dla agentów najwyższej rangi, w tym również członków Avengers,
którzy nie rzadko zostawali tutaj, gdy nie mieli gdzie się podziać. Większość
agentów znajdowało się na misjach, więc aktualnie było dość puste, ale też nie
zawierało wielu mieszkań. Gdy została poprowadzona do jej własnego na czas
przebywania w bazie, po drodze przeszli przez pomieszczenie służące za pokój
dzienny połączony przejściem z kuchnią.
Właśnie tam postanowiła się udać.
Wymknęła się na korytarz,
zamykając drzwi z lekkim szmerem, automatycznie zachowując całkowitą ciszę.
Lubiła spokój nocy, ciemność chowającą się w zakamarkach pomieszczeń; choć zdecydowanie
mniej, gdy ktoś się w niej ukrywał. Tym razem jednak kroczyła przez jedno z
prawdopodobnie najbezpieczniejszych miejsc w tym mieście, a nawet jeśli takim
nie było, szanse na spotkanie ukrytych szpiegów spadały na tyle znacząco, by
nie musiała sprawdzać każdego zakątka korytarza. Co i tak to robiła. Instynktów
trenowanych latami nie powinno się wyłączać – lekcja życia, którą otrzymała już
dawno.
Nie zaszła za daleko, kiedy
wyostrzone zmysły wychwyciły nieprawidłowość we wszechobecnej ciszy. Delikatny,
właściwie rezonujący na granicy słuchu szmer, który sprawił, że znieruchomiała
zaraz przy drzwiach prowadzących do mieszkania umiejscowionego obok jej
własnego. W pierwszym momencie nie była pewna, czy aby na pewno dobrze
usłyszała, jednak już po chwili dźwięk się powtórzył, nieco głośniejszy.
Rozpoznała go. Zupełnie, jakby ktoś mający koszmary tłumił krzyk. Głos wahający
się na granicy jęku i warkotu, wściekły, ale rozpaczliwy.
Na ułamek sekundy straciła
panowanie nad własnymi reakcjami, wspomnienia poczęły zalewać jej szalejący
umysł, serce przyśpieszyło w niekontrolowanym biegu, pompując adrenalinę do
żył, a oddech uwiązł w gardle. Zaraz potem lodowaty spokój spłynął na
rozedrgane ciało i Ena w całkowitej ciszy nacisnęła klamkę, wślizgując się do
środka mieszkania niemal bezdźwięcznie. Skradając się, zmuszając do zachowania
nerwów z żelaza, rozglądała się wokół i zmierzała do sypialni, skąd ponownie
rozpaczliwy dźwięk uderzył w najczulszy punkt. Wypuściła powietrze z płuc, po
czym przyśpieszyła, w jednej chwili przekraczając próg pokoju, by w świetle
padającym z okna dostrzec sylwetkę mężczyzny leżącego na boku i zaplątanego w
prześcieradła. Metal błysnął srebrzyście, gdy się poruszył, ściskając dłonie w
pięści i dygocząc na całym ciele. Kolejny tłumiony jęk opuścił jego wargi,
kiedy Ena podbiegła do posłania.
Kucnęła przy brzegu łóżka za
plecami śpiącego i już chciała wyciągać dłoń, kiedy zorientowała się, że nie
wie, jak Żołnierz zareaguje. Możliwe, iż wcale nie będzie jej pamiętał, a
możliwe też, że zwłoka tylko pogorszy sytuację. Przygryzła wargę, postanawiając
zaryzykować, jednak zanim sięgnęła do spiętej sylwetki, w ostatnim przebłysku
zdrowego rozsądku zablokowała mechanizmy na przedramionach. Nadal ich nie
zdjęła, odkąd przybyli do bazy.
- Wis – szepnęła, czując
dziwną suchość w gardle, gdy pierwszy raz od kilku lat wymówiła na głos stare
przezwisko. Żołnierz poruszył się, ale kolejny zduszony dźwięk dobiegł jej
uszu. Przezwyciężywszy obawy, wyciągnęła dłoń i przesunęła palcami po
umięśnionych barkach mężczyzny, który drgnął pod delikatnym dotykiem. – Bucky –
mruknęła cicho, ostrożnie, by nie ocknął się zbyt gwałtowanie. – Bucky, obudź
się. Bucky! – podniosła nieco głos, przesuwając dłoń wyżej i wtedy poczuła, jak
jego ciało tężeje.
Nie miała czasu na
zareagowanie, kiedy w jednej chwili klęczała przy brzegu łóżka, a w drugiej leżała
na ziemi, przygwożdżona przez chłodne, metalowe ramię ułożone na linii
obojczyków. Musiała siłą powstrzymać swoje instynkty, zmuszając się do
pozostania całkowicie bierną. Właściwie cieszyła się, że nie dał jej możliwości
na zablokowanie nagłego ataku. Gdyby próbowała się bronić, sytuacja mogłaby
przybrać jeszcze gorszy obrót, a w tym momencie wszystko, czego chciała, to by
dostrzegł, że nie przyszła go w jakikolwiek sposób zranić. Zauważyła również,
że nie użył całej swojej siły – jakby w ostatnim odruchu się przed tym powstrzymał.
Zrobiła o tym mentalną notatkę w umyśle, po czym rozluźniła mięśnie i czekała.
Przez chwilę nic się nie
działo. Brunet oddychał ciężko, oparty na prawym ramieniu i kolanach, ze
wzrokiem utkwionym w spokojnej twarzy kobiety. Ciemne, zwichrzone włosy prawie
muskały policzki Eny, okalając męską szczękę pokrytą lekkim zarostem.
Jeszcze moment wcześniej
znajdował się wewnątrz koszmaru, a teraz nie mógł oderwać spojrzenia od oczu
nieznajomej. Jego umysł przeszyło dziwne uczucie, że skądś znał tę twarz, głos,
którym wyrwała go ze snu, delikatny dotyk; nawet sposób, w jaki całkowicie
rozluźniona pozwoliła mu, by sam wrócił do rzeczywistości. Cała sytuacja
wydawała się znajoma.
- Co tu robisz? – zapytał głosem
noszącym jeszcze ślady wcześniejszego koszmaru, zachrypniętym i szorstkim,
który wysłał dreszcz po ciele ciemnowłosej.
- Ena Sinatri, miło poznać –
odpowiedziała beztrosko, zupełnie jakby wcale nie leżała uwięziona przez
metalową rękę. – Usłyszałam, jak się rzucasz, więc postanowiłam cię obudzić. –
Wzruszyła ramionami na tyle, na ile było to możliwe. – Mógłbyś…?
Zawahał się. Nie, żeby
specjalnie mu się dziwiła. Widziała, jak w jasnych oczach toczą bitwę dwie
różne osobowości, każda podpowiadająca inaczej. Przez cały ten czas nie spuścił
wzroku z jej twarzy, co wytrzymała ze stoickim spokojem. Pozwalając sobie na
powolne zbadanie ostrych rysów, zauważyła, jak niewiele się zmienił. Fakt ten
zabolał znacznie bardziej, niż się spodziewała, choć przyniósł równocześnie
pewną ulgę.
Trwało to chwilę, zanim
cofnął ramię i odsunął się na bok, by mogła swobodnie wstać. Usiadł na
podłodze, przyglądając się zabójczyni z uwagą, kiedy podążyła w jego ślady.
- Wybacz – mruknął cicho –
to było odruchowe.
Skinęła ze zrozumieniem,
krzyżując nogi. Miała przeczucie, że gdyby chciał pozbyć się jej jak najszybciej,
wtedy po prostu by wstał, a nie pozostał na miejscu obok. Musiał trzymać w
umyśle pytania, które zaczęły wypełniać również badawcze spojrzenie.
- Nic się nie stało –
odpowiedziała. – Rozumiem, też czasem miewam koszmary… - zawiesiła głos,
mierząc zaciekawionym wzrokiem spiętą sylwetkę Żołnierza. Cisza wypełniła
powietrze, kiedy Ena cierpliwie czekała na następne słowa bruneta:
- Trenowałem cię – bardziej
stwierdził, niż zapytał, odwzajemniając spojrzenie zabójczyni, w którym
odmalowało się zaskoczenie, jak też pewne zadowolenie. Takiego obrotu sytuacji
się nie spodziewała i choć broniła się, jak mogła, nie potrafiła zdławić
nadziei ledwie zasianej w sercu.
- Czyli jednak mnie
pamiętasz. – Lekki półuśmiech zagościł na jej twarzy, kiedy ponownie zamilkli,
jakby fakt ten oboje przyprawił o nowe, a równocześnie znane poczucie ciepła w
piersi. – Jak bardzo? – zapytała w końcu.
W chwili, w której dojrzała
konsternacje w jasnych oczach, znała już odpowiedź.
- Tylko przebłyski, kilka
treningów – przerwał, zbierając myśli, przy czym na jego wysokim czole pojawiła
się niewielka, pionowa zmarszczka – urywki misji, jeden ze sparingów, kiedy…
-… skopałam ci tyłek?
- Zbyt mocno ujęte. –
Rozbawione iskierki zatańczyły w dotąd twardym spojrzeniu i Ena poczuła, jak
coś ściska ją od wewnątrz na ten ulotny widok. Zdystansowany wyraz szybko
wrócił na twarz Żołnierza. – Jak dobrze się znaliśmy?
Powaga tego pytania zawisła
między nimi, zagęszczając atmosferę tak, aż wydawało się, jakby mogli kroić
powietrze w kostki.
- Byliśmy… dość blisko. – W
ostatniej chwili ugryzła się w język, zanim powiedziałaby za dużo, decydując,
by nie zrzucać na głowę Jamesa zbyt wielu nowych informacji w jednym momencie. W
jej sercu zdążyła zakiełkować nadzieja, że może z czasem sam odzyska
wspomnienia, choć wiedziała, jak złudną i bolesną mogła się okazać.
Żołnierz poruszył się
nieznacznie, ze zmarszczonymi brwiami analizując słowa zabójczyni. Nie potrafił
powiedzieć dlaczego, ale był niemal pewny, że nie mówiła mu wszystkiego.
- Jak blisko? – zapytał,
podejrzliwa nuta pobrzmiała w męskim, zachrypniętym głosie.
- To już musisz sam odkryć,
Wis.
Delikatny uśmiech ponownie
rozciągnął pełne wargi Eny, a w jasnych oczach zaiskrzyło zaskoczenie, ale
także rozpoznanie. Kolejne kawałki układanki poczęły wskakiwać na swoje miejsca
wraz z nowymi urywkami wspomnień zalewającymi jego umysł. Ciemnowłosa od razu
rozpoznała ten wzrok i podniosła się z podłogi, wiedząc, że teraz musiała
zostawić go samego. Taki natłok nowych informacji powinien przetrawić samotnie,
a przynajmniej zawsze tak robił.
Brunet wpierw podążył
uważnym spojrzeniem za jej ruchami, po czym sam również wstał, na końcu języka
mając prośbę, której nie odważył się wypowiedzieć. Rozumiejące, dwubarwne
tęczówki zabójczyni zmierzyły go z jeszcze inną pobłyskującą w nich, bliżej
niezidentyfikowaną emocją, zanim zwróciła się do wyjścia z sypialni.
- Bądź jutro na sali
treningowej, punkt ósma – wygięła usta ku górze nieco złośliwie – zobaczymy,
czy wciąż jesteś tak dobry jak kiedyś.
Przez chwilę nie wiedział,
jak zareagować, wpatrując się w miękki chód i plecy okryte czarnym materiałem
bokserki. W końcu jednak zdołał zebrać myśli i na pożegnanie odpowiedzieć:
- Raczej czy wciąż mi
dorównujesz.
Parsknąwszy tylko śmiechem
na tę uwagę, opuściła pomieszczenie, a po chwili również mieszkanie, zamykając
za sobą drzwi z cichym kliknięciem. Słowa na jego języku wydawały się nowe, a
równocześnie dziwnie znajome, jak zresztą większość rzeczy, które dotyczyły
tajemniczej ciemnowłosej. Wciąż musiał sobie wiele przypomnieć, w dodatku z
każdym dniem odkrywając kolejne luki, ślady wielokrotnego prania mózgu, jakiemu
poddawała go HYDRA. Gdy o tym pomyślał, zawsze odczuwał palącą wnętrze
wściekłość; złość na swoją bezsilność, na to, że się nie sprzeciwił, na to, co
zrobił przez te wszystkie lata.
Westchnął bezgłośnie,
przeczesując palcami przydługie kosmyki. Powrócił do iskrzących się złośliwie dwubarwnych
tęczówek i delikatnego uśmiechu. Sposób, w jaki całkiem kontrastowe emocje
malowały się w tych dwóch kręgach, poruszył coś głęboko w nim ukrytego, gdzieś
na dnie samej duszy. Zamazane, niewyraźne, ale odczuwalne. Przetrwało, pomimo
starań dawnych pracodawców, by całkiem je usunąć. Czym było – nie wiedział.
Jeszcze nie.
Kątem oka zerknął na
zmierzwioną pościel, sceny z koszmaru przewinęły się przez umysł. Nie miał
ochoty znów zasypiać, jednak potrzebował sił na następny dzień. W końcu doczekał
się wyzwania.
Z niezadowolonym grymasem
sięgnął po małe, białe pudełeczko schowane w szufladzie szafki nocnej i wysypał
kilka tabletek, by połknąć wszystkie naraz. Zwykle zapewniały mocny sen bez
snów. Zwykle, bo czasem wspomnienia okazywały się zbyt silne. Mały prezent od
TARCZY, który przyjął z wdzięcznością, choć początkowo nieufnie.
Tym razem położył się z
cichą nadzieją, że jeśli wrócą do niego jakiekolwiek obrazy, będą dotyczyć
raczej znajomej zabójczyni, niż kolejnej walki na śmierć i życie.
~***~
Krótkie, cienkie ostrze
zalśniło w sztucznym świetle lamp, kiedy z niebywałą precyzją przecięło
powietrze i utknęło w samym środku drewnianej tarczy. Głuchy odgłos uderzenia
rozszedł się po pustej sali, zaraz po nim kolejny i następny. Niewielkie noże
raz za razem trafiały idealnie w każdy z celów, nieważne - ustawiony bliżej,
dalej, na poziomie sufitu czy podłogi. Niezmiennie, bez najmniejszego
uchybienia. Nie minęło nawet pół minuty, kiedy wszystkie tarcze ozdobione
zostały ostrzami zagłębionymi w czerwonych punktach na samym środku. Niewielki
pokaz dobiegł końca, a Żołnierz nadal milcząco wpatrywał się w wyniki. Potrafił
celnie rzucać, jednak nigdy w takim tempie i na tak wielkie odległości. Musiał
przyznać, że był pod wrażeniem umiejętności zadowolonej z siebie ciemnowłosej.
- Jak długo się tego
uczyłaś? – zapytał, w końcu zerkając na dziewczynę, która zaledwie kilka dni
wcześniej zdała ostateczny test. Teraz ich role się odwróciły.
Ena zacisnęła wargi i
zmarszczyła brwi, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Kilka miesięcy, może mniej
– powiedziała, wzruszając lekko ramionami. – Tylko że ja uczę się i poruszam
szybciej, więc każdemu zwykłemu człowiekowi osiągnięcie takiej celności
zajęłoby znacznie więcej czasu. Jeśli w ogóle byłby w stanie dotrzeć do tego
poziomu.
- Próbujesz mi zaimponować?
- Przecież już to zrobiłam.
Uśmiechnęła się do niego
szelmowsko, a kiedy dostrzegł iskry w tych niezwykłych oczach, nie potrafił nie
odpowiedzieć lekkim uniesieniem kącików własnych warg.
- Nauczę cię tak rzucać. – Wskazała
głową na odległe cele, po czym z nieco tajemniczym, cwanym wyrazem twarzy
wyciągnęła kolejny, nieco dłuższy nożyk. – Oraz jak używać ich w zwarciu, jako
broń i rozproszenie.
Kilkukrotnie przekręciła
broń w palcach jakby była pałeczką do perkusji, tak lekko i szybko, że zdawała
się rozmazywać, potem z równą łatwością przerzuciła nóż do drugiej
dłoni, by nią powtórzyć mały popis. Wis, całkowicie skupiony na ruchu jej
nadgarstka, nie zawrócił uwagi, kiedy wyciągnęła następne ostrze. Wtedy w
jednym, płynnym ruchu postąpiła krok do przodu, jeden nóż umiejscawiając na
tyle jego szyi, drugi, jeszcze przed chwilą lawirujący między palcami, idealnie
pod żebrami. Zaskoczenie błysnęło w jasnych oczach. Nawet gdyby zorientował się
w intencjach zabójczyni, wiedział, że dzięki broni zyskała ogromną odwagę.
Skubana umiała się nimi posługiwać. Mógłby oczywiście umknąć spod ostrzy, jeśli
tylko by zechciał, jednak jego umysł szybko odnotował, jak blisko ich ciała się
znalazły. Ena zdała sobie z tego sprawę dokładnie w tym samym momencie,
przeklinając w głowie, że nie przemyślała dostatecznie swojego ruchu.
Cofnęła się dokładnie w
chwili, w której Żołnierz pochylił się, jakby przyciągany siłą nieznaną im obojgu.
Serce zaczęło dudnić w jej piersi, kiedy słaba wizja przemknęła przez umysł.
Odrzuciła niedorzeczne myśli, wracając do swojej typowej, nieco nonszalanckiej
pozy. Wis również wyprostował się, maska ponownie przykrywająca przystojną
twarz.
- Czyli teraz odpłacisz mi
się za te wszystkie siniaki, co? – westchnienie pobrzmiało w jego niskim
głosie, chociaż zdawał się żartować.
Dwubarwne tęczówki spojrzały
na mężczyznę wpierw z zaskoczeniem, zaraz zastąpionym przez rozbawienie. Tylko
przy niej pozwalał sobie na żarty. Dziwne, nieznane uczucie podobne do łaskotania
motylich skrzydeł w żołądku przesunęło się wewnątrz jej ciała, a uśmiech
odmalował się na pełnych wargach.
- Ależ skąd – zaprzeczyła,
diabelskie błyski zaiskrzyły w figlarnym spojrzeniu – po prostu odbiorę swoją
nagrodę.
~***~
Budząc się, miał wrażenie,
jakby wcale nie zmrużył oczu, chociaż w istocie czuł się znacznie lepiej niż
poprzedniego poranka. Tej nocy nie nawiedziły go już żadne sny. Spojrzał na
swoje dłonie, oparte teraz o kolana, metalowa w skórzanej rękawiczce bez
palców, której prawie nigdy nie zdejmował, ewentualnie zmieniając na inną.
Zacisnął pięść, przyglądając się, jak ciepły blask tańczy na stalowej
powierzchni. Wspomnienie nocy powróciło do jego umysłu. Sposób, w jaki
dziewczyna nawet nie drgnęła pod chłodnym ramieniem, całkiem rozluźniła się i
pozwoliła mu dojść do siebie, kiedy sama leżała przygwożdżona do podłogi.
Dlaczego? Bo kiedyś się znali? Jak dobrze? Pytania kotłowały się pod czaszką,
ale odpowiedzi nie nadchodziły. Niewiedza przeszyła Żołnierza irytującą igłą,
gdy w końcu podniósł się z łóżka, decydując, że musi się dowiedzieć.
Dwubarwne tęczówki nie
dawały spokoju szybko płynącym myślom, nawet kiedy narzucił na siebie koszulkę
i wyszedł z mieszkania, gdzie wpadł na dawnego przyjaciela. Widok Steve’a
zawsze budził w Jamesie mieszane uczucia – z jednej strony radość, z drugiej
zmieszanie i ból, przypomnienie, że kiedyś był zupełnie innym człowiekiem.
- Szybko wróciliście –
powitał blondyna, który uśmiechał się lekko, jak zawsze, gdy spotkał kumpla.
- To nie była bardzo
skomplikowana misja – odpowiedział Kapitan.
- Idziesz złożyć raport
Fury’emu? – zapytał, na co Rogers skinął głową. Oboje przeszli razem przez
korytarze górnego piętra, a potem skierowali się na parter. – Właściwie to na
czym polegała ta wasza misja? – Żołnierz spojrzał z ukosa na rozmówcę.
Kapitan wahał się przez
chwilę, nie wiedząc, czy powinien od razu wyjawiać szczegóły. Kiedy odwzajemnił
spojrzenie jasnych, uważnych oczu, stwierdził, że był mu winny chociaż
szczerość.
- Mieliśmy sprowadzić do
bazy tajną agentkę, która kiedyś pracowała dla HYDRY, ale przeszła na naszą
stronę. Najzabawniejsze, że wcześniej nikt nie miał pojęcia o jej istnieniu, a
teraz ma do nas dołączyć na stałe. – Nieco gorzki uśmiech zabarwił wargi
jasnowłosego.
- Sinatri – mruknął pod
nosem James, kiedy brakujące elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce. Nie
wiedział, czemu od razu nie zastanowił się, co robiła w bazie TARCZY, jednak podświadomie
czuł, że dawno przeszła na ich stronę. Ta wiedza, jak wszystko, czego wciąż nie
pamiętał, zdawała się ukrywać gdzieś na granicy umysłu, czasem tylko dając
wskazówki.
Kapitan posłał mu zaskoczone
spojrzenie. Zeszli już na poziom parteru, kierując się korytarzem, gdzie obaj
musieli się rozdzielić. Przystanął przy odnodze prowadzącej do podziemnych
gabinetów i zanim brunet zdołał się oddalić w stronę sali treningowej, zapytał
z konsternacją:
- Skąd wiesz?
James, zerkając przez ramię
na przyjaciela, wygiął wargi w nikłym, ale rozbawionym i trochę kpiącym uśmiechu.
- Idę sprawdzić, czy wciąż
jest w stanie skopać mi tyłek – stwierdził, po czym zniknął za zakrętem korytarza.
Steve zamarł, wpatrując się
w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą zobaczył na twarzy Barnesa ten rzadki
grymas. To był jeden z naprawdę nielicznych momentów, kiedy osobowość
Bucky’ego, jego najlepszego przyjaciela, wracała na swoje miejsce i wychylała
się zza chłodu Żołnierza.
Poczuł, jak nadzieja
przeszywa przyjemnym ciepłem serce, gdy skierował się do gabinetu dyrektora, by
złożyć raport. Zaczął myśleć, że ich misja rzeczywiście miała większy sens i
mógł jeszcze odzyskać kumpla.