Rozpalić wspomnienia
Rozdział 2
Siedziała na swym miejscu
niezmiennie od paru godzin, z jednym kolanem przyciągniętym do piersi,
obserwując krajobraz za szybą samochodu. Wewnątrz panowała cisza, urozmaicona
tylko przez muzykę sączącą się z głośników i jednorazowe próby wciągnięcia Eny
do rozmowy przez któregoś z kompanów podróży. Nie miała ochoty na pogaduszki,
czy zwierzanie się ze swojej przeszłości, jednak nie umknęło jej, jak Kapitanowi
zdarzało się zerkać na nieruchomą postać tym pełnym pytań spojrzeniem.
Podejrzewała, jakie myśli musiały kotłować się w jego umyśle, ale nie
zamierzała wszystkiego ułatwiać. Nigdy nie była tą pierwszą, która robiła krok
na drodze do zaufania. W życiu spotkała tylko parę osób naprawdę godnych, by
zrobić wyjątek, i nie zapowiadało się, aby grono to miało się kiedykolwiek powiększyć.
Zwłaszcza, gdy wciąż pamiętała, ile bólu mogło to kosztować.
Mimo tego Kapitan i Sokół zdołali
już zyskać sobie jej sympatię. Nie wiedziała, co takiego mieli w sobie
umięśniony blondyn o błękitnych oczach czy jego ciemnoskóry przyjaciel, ale
jednego była pewna – Fury im zaufał. Na tym gruncie wierzyła Nickowi, który
znał się na ludziach nawet lepiej od niej, toteż cierpliwie czekała, aż któryś zacznie
nurtujący ich umysły temat. Nie wątpiła, że stanie się to już niedługo.
Steve Rogers jednak uparcie
milczał. Po kilku nieudanych próbach z jego i Sama strony postanowił więcej nie
wciągać Eny na siłę do rozmowy, czasem tylko wymieniając jakieś luźne uwagi z
kumplem. Mimo to bywały momenty, że musiał gryźć się w język, by powstrzymać
pytania. Jej tajemnicze słowa wypowiedziane w salonie ciągle mąciły mu w
umyśle; nie mógł rozgryźć, co tak naprawdę łączyło Bucky’ego z ciemnowłosą
zabójczynią. Podejrzewał, ale podejrzenia te wydawały się dziwnie niedorzeczne.
Może przez fakt, że widział, jak bezdusznym zabójcą był Zimowy Żołnierz.
Czasami też inna sprawa
przejmowała prym w gonitwie myśli. Mianowicie dość specyficznie wyglądająca
część garderoby Eny, wykonane z ciemnej, utwardzanej skóry, z wszytą dodatkową
warstwą metalu zarękawia – do złudzenia przypominały część zbroi. Zapewne musiały
pełnić również ważniejszą funkcję prócz tej ochronnej, ponieważ w którymś
momencie Steve dojrzał, jak światło odbija się od mechanizmu umieszczonego na
spodzie przedramienia. Właściwie zauważył te niesamowicie wyglądające zarękawia
dopiero, gdy zdjęła swoją skórzaną kurtkę – w samochodzie mimo klimatyzacji
było dość ciepło, a grzejące przez szyby słońce tylko wzmacniało ten efekt.
Prócz nich w jej wyglądzie nie zauważył żadnych większych zmian, nadal miała na
sobie ciemne, dopasowane dżinsy i czarną bokserkę, tylko założyła jeszcze
wysokie do kolan, wiązane buty na niewielkim obcasie.
Nie przebierała się na
podróż w swój specjalny strój – który na pewno posiadała jako zabójczyni – co
dało mu niewielką nadzieję, że rzeczywiście mogą być na dobrej drodze do
zapoznania się. Albo po prostu stwierdziła, iż nie będzie się wyróżniać, skoro
oni także byli w cywilnym ubiorze. Cóż, tylko ten tajemniczy element psuł
wrażenie zwyczajności ich pasażerki.
W końcu nie wytrzymał i z
kiepsko skrywaną ciekawością zapytał:
- Co masz na rękach?
Pierwszy raz widzę, by ktoś nosił coś podobnego.
Nie koniecznie chciał, by
tak to zabrzmiało, jednak wyrwana z zamyślenia Ena wcale nie wyglądała na
urażoną. Wręcz przeciwnie, nawet uśmiechnęła się do niego lekko. Trochę kpiąco,
ale uniosła kąciki warg i to się liczyło. Wilson, rezydujący teraz na tylnim
siedzeniu, pochylił się nieznacznie w ich stronę, wyczuwając, że może w końcu
Steve’owi udało się zadać odpowiednie pytanie, by rozmowa nie umarła po
pierwszych słowach.
Ciemnowłosa wyprostowała się
na siedzeniu.
- Bo też nigdy nie spotkałeś
kogoś takiego jak ja, Kapitanie – odpowiedziała lekkim tonem, prawie jakby
żartowała, po czym z ledwie wyczuwalnym zadowoleniem dodała: – Spójrz.
Uniosła lewę rękę między
ich ciałami spodem do góry na wysokość odpowiednią, by prowadzący Steve mógł
mieć na oku równocześnie drogę, i w jednym, płynnym ruchu odchyliła nadgarstek,
napinając mięśnie przedramienia. Z metalowego mechanizmu w ułamku sekundy
wyśliznęło się długie prawie na dwadzieścia centymetrów, wąskie ostrze,
błyszcząc drobnymi zdobieniami w świetle słońca padającego przez przednią
szybę. Cichy gwizd z tylniego siedzenia dobiegł do uszu Sinatri, a Kapitan
wymownie uniósł brwi w zaskoczeniu, choć, jak później sądził, powinien był się
spodziewać czegoś podobnego.
- Prawdziwa broń prawdziwego
zabójcy – podsumował, spojrzenie błękitnych oczu krzyżując ze wzrokiem
dwubarwnych tęczówek.
- Otóż to – potwierdziła.
Rozluźniła mięśnie, a ostrze ponownie schowało się wewnątrz mechanizmu. – Są
poręczniejsze w podróży niż moje sztylety – dodała z uśmiechem, wskazując
podbródkiem zawiniątko leżące u jej stóp od początku podróży – niestety mają
też swoje wady.
- Na przykład? – zapytał z
zaciekawieniem Wilson, podczas gdy Kapitan ponownie skupił się na drodze przed
nimi, w dalszym ciągu jednak zerkając na ich dwójkę.
- Nabawiłam się sporej
ilości blizn, gdy uczyłam się nimi posługiwać. Czasami nadal bywa, że wysunę je
w mało korzystnym momencie i nieco się uszkodzę – pokazała im wnętrze dłoni
poznaczonej jasnymi, podłużnymi liniami starych ran – dlatego zwykle noszę
jeszcze rękawiczki. Zawsze to jakaś ochrona. – Wzruszyła ramionami, ponownie
kładąc rękę na nodze, którą opierała o siedzenie. Niewielki uśmiech rozciągnął
jej wargi. – Najbardziej muszę uważać, gdy zamontuję ostrze z trucizną.
Paskudnie byłoby zginąć od własnej broni.
- Używasz trucizny? – Nie
ukrył zdziwienia Rogers.
Skinęła głową, odgarniając z twarzy kilka
krótszych kosmyków, które zdołały wymknąć się z grubego, ciasno zaplecionego
warkocza.
- Jestem, a właściwie byłam,
typem skrytobójcy – wyjaśniła spokojnie, bez żadnych większych emocji w głosie.
– Wysyłano mnie do cichych misji, tych o „największym poziome trudności”, że
tak powiem. Skradałam się, zabijałam i uciekałam. Żadnych świadków, żadnych
śladów i żadnych tropów.
Nie odpowiedzieli. Krępująca
cisza przedłużała się, kiedy żadne nie zebrało odwagi na podjęcie wątku. Chwilę
zajęło im, zanim byli w stanie przyswoić sobie nową wiadomość i spokój,
właściwie nawet bezduszność, z jakim Ena mówiła o swoim dawnym zajęciu. Czyżby
odeszła od HYDRY właśnie z tego powodu? By przestać zabijać? Fury nie mówił, czym
zajmowała się dla TARCZY, a dobrze wiedzieli, że organizacja miała dużo wrogów
do likwidacji. Zadziwiło ich również, jak bez problemu odpowiadała na pytania.
Przez całą drogę nie była skora do rozmowy, ale teraz wyglądało, jakby nabrała
nastroju na trochę konwersacji.
- Słuchaj – zaczął z pewną
dozą niepewności Kapitan – mogę cię o coś zapytać?
Prychnęła cicho pod nosem,
jakby właśnie tego się spodziewała.
- Na to tylko czekałam.
Pytaj.
- Jak to się stało, że ty i
Bucky… - Przez chwilę szukał odpowiednich słów, nie wiedząc właściwie, co tak
naprawdę chciał wiedzieć.
-… się poznaliśmy? –
podsunęła, unosząc nieco brwi w geście rozbawienia.
- Właśnie – potwierdził, z
ulgą przyznając w myślach, że póki co najlepiej będzie zacząć od początku, jak
sama zaproponowała, i nie wstępować na delikatniejszy grunt. – Wysłali was na
wspólną misję? – Zerknął na pasażerkę z ciekawością.
Wilson w tym czasie odsunął
się na swoje siedzenie, dając im nieco przestrzeni. Czuł, że w tej rozmowie nie
miał co brać udziału, aczkolwiek nie powstrzymało go to od uważnego słuchania.
Ena nieznacznie poprawiła
się w fotelu, spoglądając na horyzont przed nimi, zanim odpowiedziała:
- Nie do końca. Przez pewien
czas był moim, hmm, mentorem, jeśli można to tak określić. – Uniosła kąciki
kpiąco, jednak również z pewną goryczą. – Uczył mnie walki wręcz, póki nie
byłam wstanie go pokonać.
- Wybacz, ale nie wyglądasz
na kogoś, kto walczy na pięści – stwierdził Kapitan, zerkając na rozmówczynię.
Ku jego zdziwieniu lekka wesołość odmalowała się w dwukolorowych tęczówkach.
- Racja, co nie zmienia
faktu, że zabójcy HYDRY musieli być wszechstronnie wyszkoleni – wyjaśniła.
Steve skinął ze zrozumieniem, jednak nie przerywał, kiedy zaczęła mówić dalej.
Właściwie to całkiem zaciekawiła go osoba Eny. – Ale, jak pewnie zauważyłeś, ja
akurat mam własną specjalizację. Nawet sama nauczyłam go kilku sztuczek. –
Przekręciła zabawnie głowę, spoglądając na jasnowłosego mężczyznę zamyślonym
wzrokiem. – W sumie, całkiem nieźle bym tam do was pasowała. Ty masz swoją tarczę,
Hawkeye łuk, para ostrzy też by się przydała.
- Więc czemu Fury nie
wcielił cię do Avengers? – zapytał, zerkając na pasażerkę z ukosa.
Wzruszyła ramionami, na
powrót utkwiwszy wzrok w drodze przed nimi. Niemal mógł zauważyć, jak się spina
i powoli wycofuje.
- Pewnie jeszcze nie do
końca mi ufał - i wcale mu się nie dziwię.
- Nie obraź się, Ena, ale
wiesz… – nieoczekiwanie dobiegł do nich głos Sokoła, który z uśmiechem pochylił
się do przodu – trochę przypominasz mi Natashę.
Uniosła brwi, kiedy zaskoczenie na krótką
chwilę odmalowało się w jej oczach. Zaraz potem się rozluźniła, a w tęczówkach
błysnęło rozbawienie.
- Tylko że ja umiem coś
więcej od strzelania – odparowała, na co cała trójką parsknęła cichym śmiechem.
Niemniej po tych słowach zapanowała cisza, w której każde z nich ze zdziwieniem
myślało, jak zwyczajny przebieg miała ta rozmowa, pomimo dość niecodziennych
wśród normalnych ludzi tematów. W końcu siedzieli w jednym samochodzie z
profesjonalną zabójczynią, w dalszym ciągu bardzo słabo im znaną.
- Zobaczymy cię kiedyś w
akcji? – zapytał jeszcze Sam, wywołując psotne iskierki w oczach Eny.
- Możliwe, że nie będziesz
musiał na to długo czekać.
Obaj mężczyźni spojrzeli na ciemnowłosą z
uniesionymi brwiami, jednak ona odpowiedziała tylko uśmiechem i nie raczyła już
nic wyjaśniać. Szybko rozpoznali, że znów pogrążyła się w myślach i choć ciągle
mieli dużo pytań, woleli na razie zachować je dla siebie.
~***~
Wcześniej, rok 1960
-
Cholera! – warknęła pod nosem, kiedy znów wylądowała na macie całkowicie
pokonana.
- Jesteś w tym beznadziejna,
Sinatri – stwierdził męski głos z wyraźnie odczuwalną, kpiącą nutą. Jego
niskie, zachrypnięte brzmienie przebiegło dreszczem w dół kręgosłupa
ciemnowłosej, rozbudzając w piersi znajomy gniew. Zawsze drażnił ją w ten
sposób.
- Tylko dlatego, że jeszcze
się uczę – syknęła w odpowiedzi, mimo palącego bólu w mięśniach żwawo podnosząc
się na nogi. – Zmierz się ze mną na sztylety – uśmiech rozciągnął pełne wargi –
jeśli mnie pokonasz, wtedy będziesz mógł do woli powtarzać, jak jestem
beznadziejna.
Widziała, że iskierki
poczęły tańczyć w zimnych, błękitnych oczach Żołnierza, nie sięgając jednak
szerzej, by rozjaśnić również twarde oblicze. Był mistrzem w utrzymywaniu bezuczuciowej
maski, jednak po paru tygodniach wspólnych treningów Ena zaczęła zauważać, że
przy niej czasem uchylał rąbka tej tajemniczości. Zwłaszcza po kilku godzinach
walki.
- Skup się – powiedział, ale
zaatakował jeszcze zanim ostatnie słowo opuściło jego wargi.
Ledwie na czas zdołała
uchylić się przed pierwszym ciosem, kiedy nadszedł kolejny, całkowicie ją
zaskakując. Na szczęście w nabytym przez lata odruchu uniosła przedramię,
biorąc na nie całą siłę uderzenia. Warknęła pod nosem, starając się kopnąć
przeciwnika w kolano, jednak on zdołał już odwrócić się i zniknąć z pola
rażenia, łapiąc i wykręcając dokładnie to samo ramię, którym wcześniej się
obroniła. Sapnęła cicho. Czuła się, jakby każdy jej mięsień stanął w ogniu,
przesyłając igły bólu wzdłuż kończyn i prawie uniemożliwiając jakąkolwiek
obronę. Prawie.
Zanim zostałaby całkowicie
pozbawiona ruchu, uderzyła łokciem wprost pod żebra napastnika, dzięki czemu
zyskała wystarczająco przestrzeni, by wymknąć się z uścisku metalowej ręki. W
przypływie impulsu jednym, płynnym ruchem odwróciła się, robiąc wykop lewą nogą
z zamiarem uderzenia w przeciwnika z siłą, która na pewno powaliłaby go na
matę. Nie wyszło. Po raz kolejny to ona została sprowadzona na ziemię. Żołnierz
wyczuł, co chciała zrobić, a że ruchy Eny były nieznacznie wolniejsze przez
zmęczenie, złapał za jej łydkę, równocześnie podcinając drugą nogę. Uderzenie
plecami w matę wyrwało oddech z płuc ciemnowłosej, na sekundę zamraczając
umysł. Odnotowała jednak, że upadek mógłby być znacznie gorszy, gdyby nie silny
uchwyt na łydce. Nie zaprzepaściła szansy.
Szarpnęła lewą stopę w dół,
a zaskoczony Żołnierz nie zdołał utrzymać równowagi, gdy dodatkowo odpłaciła mu
się pięknym za nadobne, wolną stopą podcinając w kostkach. Instynktownie puścił
jej kończynę, by móc uratować się przed wylądowaniem twarzą na macie. Ena
szybko cofnęła uwolnioną nogę i bez namysłu wskoczyła na plecy mężczyzny,
własnym ciężarem dociskając go do podłoża. Nie było to zbyt fortunne posunięcie
– zwykłego przeciwnika mogłaby tak unieruchomić, jednak on posiadał as w
rękawie. Bez problemu wyswobodził metalową rękę spod ścisku długich nóg,
zrzucając napastniczkę ze swoich pleców, tak że natychmiast wylądowała pod nim.
Chciała jakoś się zablokować, jednak zmęczone mięśnie powodowały znaczne
spowolnienie jej ruchów; nawet naturalnie będąc szybszą od każdego zwykłego
śmiertelnika, wobec wyczerpania pozostawała bezsilna. Musiała przyznać, że
znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Żołnierz mocno trzymał jej nadgarstki
uwięzione przy głowie, własnymi nogami i ciężarem ciała uniemożliwiając
skuteczne użycie dolnych kończyn. Nagle stała się aż nazbyt świadoma, jak
blisko się znajdował.
Ciężki oddech unosił pierś
Eny, luźne kosmyki nadzwyczaj długich, splecionych włosów przykleiły się do jej
wysokiego czoła, wargi pozostawały lekko uchylone, kiedy próbowała uspokoić galopujące
tętno. Spoglądała w te jasne, niebieskie oczy, nie potrafiąc odwrócić wzroku. Choć
wiedziała, że to było niedorzeczne, uwielbiała sposób, w jaki na nią patrzył
podczas tych krótkich momentów na treningach. W tych ulotnych chwilach nie były
twarde i nieprzeniknione niczym lód. Mogła dojrzeć w nich dumę pomieszaną z
rozbawieniem, zadowolenie i pasję, ogromną pasję. Czasami nawet miała wrażenie,
że widziała w nich pożądanie, wręcz głód, który tylko podsycał naelektryzowaną
atmosferę wokół. Oczywiście to nie zawsze tam było, urosło z czasem, z każdą
wspólnie spędzoną godziną, doprowadzając ich do właśnie tego punktu, gdzie
wystarczyło tylko, by pochylił się nieco w jej stronę lub by ona uniosła głowę
i sięgnęła po to, co od dłuższego czasu pragnęli zrobić.
Wycofał się.
Prawię jęknęła z zawodu, gdy
w jednej chwili czuła jego oddech na wargach, a zaraz potem podniósł się do
pionu, wyciągając dłoń, by pomóc dziewczynie wstać. Musiała przełknąć gorycz
odrzucenia, jeśli nie chciała pokazać, jak bardzo zabolało. Mając nadzieję, że
nie dała po sobie niczego poznać, chwyciła jego wyciągniętą dłoń i również
wstała.
- Dzięki – mruknęła cicho,
odruchowo odgarniając z twarzy ciemne kosmyki. Żołnierz przez cały ten czas nie
spuścił z niej badawczego spojrzenia i tylko skinął lekko w odpowiedzi. Mniej
więcej tak kończyły się wszystkie ich treningi w ostatnim tygodniu.
- Nieźle, Sinatri, prawie ci
się udało – powiedział, co zabrzmiało niemal jak pochwała, jednak jego twarz
pozostała bez cienia jakiekolwiek emocji. – Koniec na dziś. Idź odpocząć, jutro
zaczynamy o tej samej porze – dodał, po czym odwrócił się i odszedł,
pozostawiając Enę zaskoczoną słowami, które prawie mogła uznać za oznakę
troski. No, to była spora nowość.
Miesiąc później.
Serce tłoczyło krew do żył
wraz z adrenaliną dwukrotnie szybciej niż zazwyczaj, dodając sił i klarując
myśli, gdy za wszelką cenę próbowała przebić się przez obronę przeciwnika.
Brunet musiał starać się znacznie bardziej niż jeszcze parę tygodni wstecz, w końcu
mając przed sobą osobę w pełni wyszkoloną i gotową na zmierzenie się w
prawdziwej walce. Ena była jedyną, która mogła go teraz pokonać. Już przed
wstąpieniem do HYDRY posiadała szybkość i siłę większą niż u każdego
zwyczajnego człowieka, a przez ostatnie miesiące szkoliła się pod okiem
Żołnierza, by zyskać umiejętności dorównujące jego własnym. Teraz ich walka
odbywała się czysto na poziomie instynktownym, wyczuwali swoje ruchy, zanim
zdołali je wykonać, a jednak zachowywali w umysłach fakt, że każde z nich było
nieobliczalne.
Stęknęła cicho, gdy z
niebywałą siłą metalowego ramienia została sprowadzona do parteru tylko po to,
by sama mogła zawinąć nogi wokół szyi Żołnierza i pociągnąć go za sobą.
Podniosła plecy z chłodnej maty, od razu chwytając nadgarstek prawej ręki
przeciwnika. Wykręciła go w swoją stronę, wyciskając z piersi mężczyzny
zduszone sapnięcie bólu. Zdołał jeszcze metalową dłonią odwinąć jedną jej nogę
i nieco się podnieść, ale wtedy drugim ramieniem owinęła jego szyję, dolnymi
kończynami owijając tułowie i unieruchamiając tym samym problematyczną rękę.
Szarpał się jeszcze chwilę w silnym uścisku, aż w końcu znieruchomiał, dając
podopiecznej do zrozumienia, że tym razem wygrała starcie. Rozluźniła mięśnie i
Żołnierz wyswobodził się z jej uchwytu. Mimo to oboje pozostali na macie.
Ena oddychała ciężko, spoglądając
na swoje dłonie i nadal nie za bardzo dowierzając w to, co się właśnie wydarzyło.
Znieruchomiała, analizując ponownie całą sytuację i w końcu zdając sobie
sprawę, że brunet siedzi obok i przygląda jej się badawczo. Podniosła wzrok na
spokojne, lodowato błękitne oczy, z których nie mogła nic wyczytać. To nieco ją
otrzeźwiło, sprawiając, że uniosła kąciki warg w zadowolonym, wręcz radosnym
uśmiechu.
- Wygrałam – stwierdziła,
smakując brzmienie tego słowa. Na ten widok twarde spojrzenie Żołnierza stopniało,
a bezduszna maska poszła w zapomnienie.
Wtedy poczuła, jak ledwo
uspokojone serce ponownie przyśpiesza, gdy zmierzył ją ciepłym, pełnym dumy
wzrokiem. Nawet wygiął pełne wargi w uśmiechu, którego jeszcze nigdy u niego
nie widziała, sprawiając, że wewnątrz skurczyła się w sobie. Wraz z tym gestem
cała jego twarz przybrała zupełnie nowy wygląd. Ostre rysy nieco złagodniały,
choć wysokie kości policzkowe i mocna linia szczęki pozostały niezmiennie
bardzo męskie, a kąciki warg, zwykle opadające nieco w dół, uniosły się,
tworząc w jednym policzku uroczy dołek. Czarne, roztrzepane i sięgające za
podbródek włosy dopełniły efektu, który mógłby ściąć ciemnowłosą z nóg, gdyby
już nie siedziała.
- Gratulacje, Eno –
powiedział, nieco kpiące iskierki zatańczyły w jego spojrzeniu – jednak nie
jesteś taka beznadziejna.
Wyczuła nawiązanie do
jednego z dawniejszych treningów, ale nie to przykuło jej uwagę. Po raz
pierwszy zwrócił się do niej po imieniu, nie tak, jak miał w zwyczaju,
nazwiskiem. Lekkie zaskoczenie musiało zabłysnąć w dwukolorowym spojrzeniu,
ponieważ dojrzała, że uśmiech Żołnierza nieco zblakł. Nie chcąc, by ta ulotna
atmosfera między nimi minęła zbyt szybko, palnęła pierwsze, co przyszło jej na
myśl:
- No, to prawie jakbyś
przyznał, że jestem ci równa.
- Bo teraz jesteś – odparł
po prostu, z nikłym uśmiechem obserwując reakcję ciemnowłosej.
Lubił widzieć, jak wyginała wargi w tym
radosnym geście. Wnosiła nieco pozytywnej energii w jego szare, pełne śmierci i
mrozu życie, mimo iż czasami bywała kąśliwa i trochę irytująca. Gdy pierwszy
raz usłyszał, że ma szkolić nową zabójczynię, miał ochotę odstrzelić jej głowę
i mieć spokój albo złamać już na pierwszym treningu, by nigdy więcej nie
wróciła. Ona jednak okazała się nadzwyczaj twarda. Została dobitnie pokonana,
ale wróciła jeszcze bardziej zdeterminowana. W dodatku okazało się, iż wcale
nie była tak niedoświadczona, jak sądził.
Poruszyła się nieznacznie,
opierając ciężar ciała na dłoniach za plecami. Iskierki zaciekawienia
błyszczały w tych niezwykłych, dwubarwnych oczach, gdy przygryzła dolną wargę w
zamyśleniu. Nie cierpiał, kiedy to robiła. Nigdy nie umiał się powstrzymać, by
nie podążyć wzrokiem za tym gestem.
- Wiesz – zaczęła,
przeciągając nieco wyraz, jakby nie do końca była pewna, czy powinna mówić
dalej. Uniesiona brew Żołnierza dodała Enie nieco odwagi. – Skoro już jesteśmy
sobie równi, mogę mówić ci po imieniu?
Zmiana była niemal
natychmiastowa. Uśmiech zniknął z jego warg, a na twarz powróciła twarda maska.
Odwrócił głowę i już myślała, że zaraz zostanie odprawiona przez chłodny głos,
kiedy cicho odpowiedział:
- Nie bardzo, nie pamiętam
go. – Nie mogła powstrzymać zaskoczenia, które odmalowało się w jej spojrzeniu.
Musiał to zauważyć, ponieważ westchnął, ponownie przenosząc wzrok na
ciemnowłosą. – Amnezja wsteczna – wyjaśnił – teraz jestem po prostu Zimowym
Żołnierzem.
Nie umknęło uwadze Eny, jak
pod pozornym spokojem w głosie mężczyzny ukrywała się gorycz. Możliwie, że się
przesłyszała albo doszukiwała czegoś, czego wcale tam nie było, jednak jego
spojrzenie mówiło samo za siebie. Wypuściła powietrze z płuc z cichym świstem,
kiedy pomysł przeszył jej myśli, a kąciki warg drgnęły ku górze. Teraz brunet
spoglądał na nią podejrzliwie.
- Mam pomysł – oznajmiła. –
Będę mówić do ciebie Wis, co ty na to? Twój przydomek jest nieco za długi, a
dziwnie bym się czuła, wołając do ciebie per Żołnierz.
- Wis? – powtórzył, przez
chwilę smakując brzmienie skrótu, który właśnie wymyśliła. – Skoro chcesz. Nie
brzmi tak źle.
Mam tylko takie drobne ale. Jak WS mógł trenować Sinatrę w 1950 roku? Według CA:WS part 2 Department X rozpoczął pracę nad Projektem WS w 1954 roku (czytałam niedawno, więc tak mi zgrzytło), więc może zmień to na 1960 rok?
OdpowiedzUsuńEna to taka trochę komiksowa Black Widow, nie :P? Piękna jest, zabójcza jest, nie starzeje się, „bransolety” też ma, a do tego przygrucha sobie WS. Mam nadzieje, że nie wyjdzie ci z niej Mary Sue, bo byłoby szkoda
.
Miałam też cichą nadzieję, że Ena będzie mówić do niego „Winnie”… Tak dla uhonorowania kultowego Bucky Bear’a :P A i może Bucky by go skojarzył?
Zgłaszam się do czytania!
- Nikola
Przyznam, że nie wiedziałam - komiksów w życiu na oczy nie widziałam, także dziękuję bardzo za wyjaśnienie, na pewno zmienię. Pewnie nawet lepiej mi się to wpasuje w ciąg dalszy. Niestety - uprzedzam - takich "wpadek" może być więcej, skoro treść komiksów jest mi znana słabo. Jakbyś mi mogła polecić, co odnośnie WS mogłabym przeczytać, by lepiej się w jego postaci zorientować, to chętnie skorzystam.
UsuńTrochę Black Widow, niestety, ale nie chcę, by się z nią bardzo kojarzyła, a swe mroczne sekrety też ma, więc również mam nadzieję, że wyjdzie dobra i nieprzesadzona bohaterka ;) W najbliższych fragmentach może się wydać nieco na odwrót, że jednak jest trochę jak "Mary Sue", ale to się z czasem rozmyje. Jeszcze odnośnie Czarnej Wdowy - tutaj bazuję w większości na filmach, a jak wiadomo, nie są one wiernym odwzorowaniem komiksów - plus dużo dodaję z własnej głowy - więc radzę mieć w głowie jak już tylko ogółem świat z filmów i charaktery niektórych postaci. Mimo wszystko chcę z tego zrobić coś "swojego", jeśli można tak powiedzieć ;p
Nie słyszałam, wybacz, a zamysł też jest nieco inny i takie przezwisko, cóż, średnio pasuje. W każdym razie postaram się wziąć do serca rady i nie zawieść :)
Dziękuję serdecznie za komentarz i chęć czytania!
Winnie to oryginalne imię Kubusia Puchatka, ale często spotykałam taki skrót dla WS na tumblr.
UsuńA Bucky Bear to odpowiednik Bucky’ iego z serii „A-Babies vs. X-Babies”. Tak tylko to palnęłam :P
Najlepsze są Captain America: The Winter Soldier part 1 i 2 (ten drugi więcej wyjaśnia). Były wydawane w Polsce z Wielką Kolekcją Komiksów Marvela, ale teraz ceny za tom chodzą koło 90-100 zł, ale jeśli chcesz to mam oba tomy w formacie cbr i mogłabym wysłać, ale są w języku angielskim. Polecam też Captain America #616/17 pt. „Gułag”. Bucky zostaje tam skazany za zbrodnie WS
i zostaje osadzony, jak nazwa wskazuje, w gułagu, gdzie musi brać udział w nielegalnych walkach organizowanych przez strażników. Ale możesz po prostu zerkać na marvelcomics.pl :)
- Nikola
Właśnie Winnie mi się z Puchatkiem kojarzy, dlatego też taki skrót, cóż, no nie pasuje ;p
UsuńZapamiętam na pewno - nie wiem, czy zdaję czas i chęci do przeczytania, choć niewykluczone, że kiedyś mnie skusi. Nie chcę zbytnio ingerować w uniwersum komiksów, już większość mam napisane "ogólnikowo" i tak będę retrospekcje prowadzić, ale postaram się sprawdzać, czy nie koliduje to z oryginalną historię. Jeśli jednak bym tego nie wyłapała, mam nadzieję, że mogę liczyć na Twe poprawki? :) Zaś ten motyw gułagu jest bardzo ciekawy, dziękuję za wzmiankę! Może gdzieś się przewinie, napomknięte, a na pewno do postaci ogólnie się przyda... Cóż, dziękuję jeszcze raz! ^^
A do genezy WS odnosi się tylko część 3 księgi 2.
UsuńBucky walczył tam z Ursa Major- Rosjaninem, który potrafił zmieniać się w super- niedźwiedzia :P (ta…) I zbierał niezłe cięgi. Naczelnicy gułagu chcieli zobaczyć ile trzeba, by złamać „legendarnego zimowego żołnierza”. Wytniesz niedźwiedzia i masz wątek :P
FF nie musi przecież idealnie współgrać z kanonem, bo u Marvela nie da się być w zgodzie we wszystkim- Bucky umarł rozszarpany przez córkę Red Skulla, a teraz lata sobie po Asgardzie. Albo Wolverine, który jest w dziesięciu seriach na raz. Do tego 1954 nawiązałam, bo jednak w tej Marvelowskiej historii to trochę ważne było, a zmiana na treść opowiadania jakoś bardzo nie wpłynie.
Widzę, że jesteś naprawdę nieźle zorientowana. Podziwiam. Kilka razy próbowałam się zorientować w historii paru postaci, ale widząc tyle tego wszystkiego, wersji i w ogóle - odpuściłam. Dlatego też wspominałam, że większość będzie z mej głowy, postaram się wymyślić coś w miarę godnego, chociaż nie ukrywam, że niekoniecznie głównie na akcji będę się skupić. Ale już, uciszam się, zdradzać za dużo nie mogę - przynajmniej nie na ogólnym forum ;p Rozumiem z tą datą, dobrze, że mi napisałaś, po prostu o tym nie wiedziałam, a skoro ważne - śmiało pisać o następnych, jeśli się pojawią (oczywiście mam nadzieję, że ich nie będzie) ;p
UsuńOj tak, wątek rzeczywiście gotowy, dziękuję za wyjaśnienie, wykorzystam teraz na pewno ^^