poniedziałek, 25 maja 2015

"Rozpalić wspomnienia" Rozdział 5


[To ostatni fragment pierwszej części tego opowiadania - są to też jeszcze "stare" fragmenty, od następnego zaczną się nowsze i świeższe. Te podobają mi się średnio, zwłaszcza scena ostatnia, ale nie miałam serca ani siły na zmiany. Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że nie jest bardzo tragicznie. 
Zapraszam!]


Rozpalić wspomnienia 

Rozdział 5 



    Jak się okazało, Fury niepotrzebnie zrobił im przytyk o zniszczeniu sali, bo chociaż rzeczywiście spędzili tam niemal całą resztę dnia, pozostawili pomieszczenie w niemal nietkniętym stanie. Ich sparingi trwały godzinami, przerywane jedynie co jakiś czas na wzięcie oddechu i otarcie czoła. Trenowali się wzajemnie, sprawdzali i próbowali wychwycić słabości, zatopili się w tym tańcu całkowicie, skupiwszy się tylko na swych instynktach i wysiłku, jaki po kilku godzinach dosłownie palił mięśnie, aż stwierdzili, że czas najwyższy kończyć.
     Opadli na wcześniej rozłożone przed lustrzaną ścianą maty, oddychając ciężko, ale w cichej, pełnej satysfakcji atmosferze. Bucky usiadł ze skrzyżowanymi nogami w niepodobnej do niego, zrelaksowanej pozie, Ena przy jego boku leżała na plecach z zamkniętymi oczami. Gładki, twardy brzuch unosił się i opadał w rytm uspakajających się oddechów, jasna skóra lśniła delikatnie od potu, smukłe uda drżały lekko z wysiłku. Teraz, gdy umysł bruneta przestał skupiać się na walce, i wzrokiem śledził jej sylwetkę, powróciły pytania – mnóstwo pytań i tajemnicze, dziwnie znajome przyciąganie, które pchało go do przodu, by poznać zabójczynię. Chwycić i nie puścić.
     Zmarszczył brwi, próbując rozgryźć, co właśnie zaszło w jego głowie, jednak wtedy zauważył, że nie tylko on bawił się w obserwatora. Już od dłuższej chwili złoto-brązowe oczy Eny przyglądały mu się uważnie spod półprzymkniętych powiek - może przez jej niesamowite spojrzenie, a może podobieństwo sytuacji nagle w jego myślach zaczęły kształtować się obrazy przeszłości. W dodatku takie, które natychmiastowo posłały wzdłuż ciała falę nieznośnego gorąca, wlewając się żarem do umysłu i piersi.
     Nie będąc w stanie dłużej spokojnie spoglądać na sylwetkę zabójczyni, tak opanowanej i otwartej, w końcu odwrócił wzrok. Nawet nie próbował zrozumieć, dlaczego się nie bała, nie okazała choćby cienia strachu czy zwątpienia, a wręcz wydawała się czekać na jego ruch. Jak mogła być tak nierozsądna? - pytał sam siebie.
    - Znam cię lepiej, niż myślisz – odezwała się, jakby czytając w myślach Bucky’ego. – I nie mam podstaw, by się ciebie obawiać. Nie, żebym była bardzo delikatna.
    Barnes zerknął na zabójczynię; uśmiechała się do niego lekko, już nie leżąc, a siedząc u jego boku.
    - Dlaczego?
    Westchnęła cicho.
    - Nie mogę ci na to odpowiedzieć, nie potrafię, gdy nie pamiętasz jeszcze tylu rzeczy – a do tego musisz dotrzeć sam.
    Czuł w jej głosie, że mówiła prawdę i że chętnie powiedziałaby, co tylko chciał wiedzieć, jednak to od początku było jego zadanie.
    - Jak długo zwykle to trwało?
    - Różnie, zwykle dlatego że nie mogłam zawsze być na miejscu.
    - A gdy byłaś?
    Ponownie uniosła kąciki warg w delikatnym geście, dwubarwne tęczówkach zalśniły nieznanym blaskiem, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały.
    - Przekonasz się – odpowiedziała z ledwie wyczuwalnym przekąsem w rozbawionym głosie.
    Żołnierz zirytował się nieco, jednak zacisnął szczęki i zdusił to niechciane uczucie.
    - Nie jesteś zbyt pomocna.
   Wstał, sam nie wiedząc, czego właściwie oczekiwał. Równocześnie niemal bezwiednie wyciągnął dłoń, pomagając Sinatri podnieść się na nogi. Podziękowała i skorzystała, wdzięczna za niewielką asystę, po czym szybko odsunęła się o krok, czując, jak żar bijący od ciała mężczyzny przenika wprost przez ubrania i osiada na jej skórze. By odciągnąć swe myśli i wrócić do sedna sprawy, zapytała wprost:
    - Chcesz odpowiedzi? – Bez cienia uśmiechu, spoglądając wprost w lodowatą głębię. Skinął twierdząco, odwzajemniając spojrzenie. – Niech będzie. Jutro o tej samej porze, po sparingu odpowiem na twoje pytania. – Po czym odwróciła się, zgrabnie przeszła między linami i zeskoczyła z ringu.
    Jeszcze chwilę odprowadzał ją wzrokiem i dopiero gdy zniknęła za drzwiami, wziął głęboki oddech, przeczesując włosy palcami. Ena sprzed chwili tak bardzo różniła się od tej, która opowiadała Mścicielom o swej przeszłości, że nie był pewien, jakiej powinien wierzyć, i czy w ogóle winien jej ufać. Zdawała się jednak znać wiele odpowiedzi na dręczące go myśli, a emocje malujące się na kobiecej twarzy podczas walki mówiły mu więcej, niż mogły słowa. Nie wiedział tylko jeszcze, na ile to było bezpieczne – dopuścić zabójczynię do swego życia.
    Wyszedł z sali, automatycznie kierując się do części z mieszkaniami. Mijał po drodze agentów spieszących to tu, to tam, i tylko czasami zerkających na groźną postać. Szedł znacznie wolniej niż zazwyczaj, stawiając kroki lżej, wyjątkowo nie spoglądając zbyt uważnie na otoczenie. Oczywiście wyczulone zmysły rejestrowały wszystko z codzienną szczegółowością, nigdy nie przestając pracować na podwyższonych obrotach, nawet gdy myślami był w zupełnie innym miejscu.
    Gdy w końcu zorientował się, że nogi poniosły go w złą stronę i wylądował w innej części budynku, wszedł do podziemnego garażu, gdzie grupka agentów z Kapitanem i Wdową na czele przygotowywała się do wyruszenia na misję. Widok Steve’a w bitewnym uniformie wywołał lekki grymas na twarzy Żołnierza. Wspomnienia z pościgu i zdarzenia z pokładów lotniskowców Wizji znów przewinęły mu się przed oczami, choć wyparł je w chwili, gdy tylko gniew na Hydrę zaczął znów ognić się wewnątrz torsu.
     W końcu został zauważony przez kilku agentów, a wywołane tym lekkie poruszenie zwróciło uwagę Kapitana.
     - Hej Buck, przyszedłeś życzyć nam powodzenia? – Uśmiechnął się szeroko, równocześnie podbiegając do starego kumpla.
     Brunet nieco się spiął, ale widząc wyraz twarzy Steve’a, zmusił się do jakiejkolwiek reakcji.
     - Ta, nie żebym znalazł się tutaj celowo. Aż dziwne, że jeszcze tu po mnie nie przyszli.
    Mina Kapitana zrzedła nieco. W zimnych oczach nie mógł zobaczyć nic konkretnego, jednak słowa i postawa mówiły znacznie więcej – miał dość.
    - Są ostrożni – odpowiedział dość niezgrabnie, lecz by nie pogorszyć sytuacji, szybko dodał: - W końcu puszczą cię na misję. Muszą się tylko… upewnić, wiesz.
    - Wiem. Tylko że mam już dość siedzenia na tyłku, gdy ludzie z Hydry wciąż oddychają. – Tak naprawdę nie chciał tego mówić, jednak Steve dobrze o tym wiedział i bez potwierdzenia. Uśmiechnął się ponownie i zaczął od innej strony, próbując odwrócić uwagę spiętego przyjaciela.
    - Teraz nie powinieneś się już nudzić, przynajmniej nie w najbliższych dniach.
    Ich spojrzenia skrzyżowały się, a Barnesowi niemal od razu przed oczami stanęła brunetka i jej dwubarwne tęczówki. Uniosła kąciki warg delikatnie, ubrana w swój bojowy strój, po czym odwróciła się i odeszła, wychodząc z pokoju, prawdopodobnie należącego kiedyś do niego.
    Odwrócił wzrok, z konsternacją ujawniającą się w zmarszczonych brwiach próbując zrozumieć, skąd wziął się nieznany obraz. Wyglądał jak przebłysk wspomnienia, bardzo odległego i niepewnego. Dobrym pytaniem było, dlaczego pojawił się tak nagle.
    Gdy nie odpowiadał dłuższą chwilę, przyglądający mu się Steve sam zaczął powoli zastanawiać się, co krążyło po głowie Żołnierza, jednak nie zdołał zapytać.
    Wis wyprostował się, jakby gotów do odejścia w swoją stronę.
    - Nie mogę czekać wiecznie, Steve. Póki ona może dać mi odpowiedzi, zaczekam, później nie będę siedział bezczynnie. – Zerknął po raz ostatni na grupkę agentów i odwrócił się z zamiarem wrócenia do przeznaczonego mu mieszkania.
    - Czyli jest tylko źródłem odpowiedzi? – Zawołał jeszcze za przyjacielem Kapitan, ale wedle przewidywań Żołnierz nawet się nie przejął; zniknął za załomem korytarza, zostawiając skonsternowanego Rogersa z głową pełną pytań.
    Mógłby tak stać jeszcze dobrą chwilę, gdyby nie Natasha, która pojawiła się obok jak zawsze bezszelestnie.
    - Nie pomożesz mu, prawiąc moralne kazania i bawiąc się w niańkę – stwierdziła prosto i dość okrutnie, ale całkowicie szczerze. Nigdy się z nim nie cackała, za co był wdzięczny, choć nie zawsze okazywało się to przyjemne. Ciężko wypuścił powietrze z płuc i spuścił wzrok, nic nie odpowiadając. Agentka Romanoff przyglądała mu się przez chwilę, po czym w końcu ze zmarszczonymi brwiami zapytała: - Dalej się o niego martwisz?
    Pokręcił głową przecząco.
    - Nie – odpowiedział, ale zaraz dodał z wyraźną niepewnością: – Może… Ale nie tylko o niego, o ich oboje. Przyznaj, to dość ryzykowne, zostawiać dwójkę assasynów samotnie w wielkiej bazie.
    - Nie będą sami.
    - Wiesz, o co mi chodzi. – Spojrzał na nią poważnie, więc powstrzymała cisnący jej się na usta uśmiech. Skinęła, w końcu biorąc sprawę na poważnie.
    - Racja, dość ryzykowne, ale jeśli Fury ma rację i Sinatri jest po naszej stronie, rzeczywiście chcąc pomóc Barnesowi, to dobra nasza, jeśli nie… - zamilkła, niezbyt zdecydowana, czy powinna mówić dalej.
    - Natasha, czy ty coś wiesz, o czym prawdopodobnie też powinienem? Bo jeśli tak, to czas najwyższy, żebyś to z siebie wydusiła.
    Nie wydawała się przekonana, że to najlepszy pomysł. Zacisnęła wargi przez krótką chwilę, zerkając za siebie na resztę agentów, niemal gotowych do wyruszenia.
    - Przez pewien czas przebywałyśmy w jednej bazie. Nie widywałam jej zbyt często, ale czasem zdarzyło się, że zobaczyłam jakiś trening. To, co robiła z tymi agentami – pokręciła głową –  nigdy czegoś takiego nie widziałam. Nie dziwne, że krążyły o niej bardzo różne plotki.
     - To znaczy?
     - Że była całkowicie nieobliczalna, jak dzikie zwierze trzymane w klatce. Podobno raz zgotowała im takie piekło, że więcej nie próbowali wciskać jej czegoś na siłę. – Zielone oczy Natashy napotkały wzrok Kapitana i dostrzegł w nich, że mówiła całkiem szczerą prawdę, która niespecjalnie mu się podobała. Wtedy dopiero zrozumiał, dlaczego spojrzenie Sinatri wydało mu się tak niepokojące. Ciągle miała tę dzikość w sobie.
    - Boże – niemal szepnął – jeśli to była prawda…
    - Tylko plotki, jak mówiłam – ucięła Wdowa, odwracając się i ruszając w stronę grupki agentów. – Czas na nas, Rogers. Dadzą sobie radę, a jak nie, Fury albo Coulson ich przypilnują.
    Z ociąganiem ale w końcu Steve poszedł w ślady Natashy, próbując nie myśleć, co zastanie po powrocie. 

~***~

        Rok 1964, Misja I
     Siedział na dachu niewysokiego budynku, obserwując rozległe tereny posiadłości rozciągające się niedaleko przed jego miejscem obserwacyjnym. Cały sprzęt stał rozłożony i gotowy do użycia tuż obok, gdy sam powoli śledził poruszające się w dole postaci i szukał tej jednej, która zwykła się ukrywać w każdym możliwym cieniu i zakamarku. Tylko dzięki temu, że znał plan i wiedział, jak zwykła chować się przed wrogimi oczami, mógł w końcu dojrzeć sylwetkę Sinatri na tle ściany jednego z zabudowań. Jeszcze chwilę wpatrywał się w kobietę, by upewnić się, że nie straci jej z oczu, po czym przygotował się do własnej części zadania. Przykląkł na jednym kolanie, chwytając swój ulubiony, wielokrotnie już używany na misjach, karabin snajperski i ustawił się w gotowości, obserwując zabójczynię przez lunetę.
     Poruszała się jak cień, nisko na nogach, rozglądając uważnie wokół, ale nigdy nie spuszczając wzroku z celu. Potrafił sobie wyobrazić jej miękkie kroki, niemal niesłyszalne dla zwykłych uszu, oddech nie głośniejszy niż delikatne tchnienie, wzrok skupiony i poważny. Emanowała pewnością, spokojem, ale też zadziwiającą, jakby przytłumioną dzikością. Niedziwne, że ktokolwiek zdołał ją dostrzec, nim pozbawiła go życia, na mili sekundę stawał bez ruchu z szokiem wymalowanym na twarzy.
     Przemknęła między licznymi zabudowaniami rozległej posiadłości - tylko pozornie mieszkalnej – niezauważona przez nikogo, prócz tych, którzy teraz spoczywali bez ruchu w ciemnych zakamarkach. Miał szczerą nadzieję, że zabójczyni upora się z zadaniem na tyle szybko, by nikt nie zdołał ich wcześniej znaleźć. Odetchnął cicho, spokojnie, długo wypuszczając powietrze, aby nie poruszyć trzymaną bronią nawet o milimetr.
      Zatrzymała się w cieniu za rogiem głównego budynku, spoglądając na spacerującego przy tylnim wejściu mężczyznę. Stała tam dobrą chwilę, obserwując jego ruchy – nie było w nich żadnej prawidłowości. Zatrzymywał się nieregularnie, odwracał, znów robił przechadzkę, odchodził nieco i wracał. Zagryzła wargę nerwowo; nie chciała ryzykować, ale musiała coś zrobić, by dostać się do środka.
     Siedzący na swej pozycji Wis z daleka dostrzegł zawahanie zabójczyni. Bez namysłu namierzył strażnika, wycelował i pociągnął za spust. Rozległ się świst wystrzału słyszalny tylko dla niego i niemal w tej samej chwili uzbrojony mężczyzna padł na ziemię bez życia. Ena uniosła brwi w pierwszej chwili zaskoczenia, a potem zerknęła w miejsce, gdzie siedział Żołnierz, obserwując ją przez lunetę, i posłała mu uśmiech. W słuchawce rozległ się niski, zachrypnięty głos:
     - Ruszaj i nie spieprz tego.
     Zaciągnęła ciało w cień za kontenerem i wśliznęła się do środka, poza zasięg wzroku Wisa, któremu teraz pozostawało już tylko czekanie. W środku niestety nie znalazła już tylu kryjówek, ile z chęcią by powitała. Korytarz był jasno oświetlony, chociaż pusty. Niezbyt jej się to podobało, ale kto wie, jakie upodobania miał właściciel tego miejsca – może wolał prywatność w domu i ochronę na zewnątrz. W każdym razie nadal musiała być czujna, kiedy chciała wychodzić zza rogu do innego pomieszczenia, równie dobrze mogli też tam czekać na potencjalnego intruza. Jeśli rzeczywiście tak było, wolała przemknąć do celu bez zostawiania śladów. W środku zawsze łatwiej wykryć zwłoki i podnieść alarm.
    Odetchnęła cicho, spokojnie, powoli wypuszczając powietrze, aby nie wydać żadnego niepotrzebnego dźwięku. Czekała na nią długa i mozolna przeprawa przez dom pełen ludzi i kamer, na szczęście unieszkodliwionych na chwilę przed jej przybyciem. Z sercem na ramieniu ruszała do celu swej misji.
     Wis, choć zawsze na misjach opanowany i cierpliwy, tym razem niemal nie mógł usiedzieć na miejscu. Oczywiście nikt by tego nie zauważył – ciągle wyglądał jak skała nie do ruszenia, jednak w środku aż gotował się do ruszenia po zabójczynię. Minęło dobrych piętnaście minut, od kiedy weszła do środka. Dwa razy zdołał dojrzeć jej sylwetkę przez któreś z okien na piętrze, co znaczyło, że powinna być już przy celu. To miała być krótka, szybka i bezproblemowa misja. Wewnątrz nie znajdowało się wielu ludzi, kamery zostały unieszkodliwione, a właściciel posesji dawno obrósł w piórka i nie spodziewał się żadnej napaści, toteż rozleniwił się w kwestii ochrony. Żołnierz nie mógł się jednak wtrącać, musiał czekać cierpliwie, aż zobaczy jej sylwetkę na zewnątrz budynku.
    W końcu postać dobrze zbudowanego, nieco łysiejącego mężczyzny mignęła mu w sporym oknie na najwyższym piętrze budynku. Skierował lunetę i celownik na tajemniczą postać, którą okazał się ich cel. Niemal zaraz zniknął mu z pola widzenia, a pojawił się w nim ktoś inny, kolejny mężczyzna w garniturze rozprawiający o czymś z zapałem. Żołnierz zmarszczył brwi z niezadowoleniem - to znacznie utrudniało sprawę. Ena mogła właśnie stać za zamkniętymi drzwiami i gryźć policzek w zniecierpliwieniu, bo dobrze wiedziała, że nie mogła tak po prostu wejść i zabić ich obydwu. Nie mieli pojęcia, czy w środku znajdował się jakiś ukryty przycisk bezpieczeństwa, alarm zwołujący całą hordę strażników. Równie dobrze takim czynem skazałaby całą operację na fiasko.
    Ponownie odetchnął, skupiając się teraz całkowicie na nowym planie, który uformował się w jego głowie. Miał siedzieć cicho i nie pomagać, jednak teraz nie potrafił już tego zrobić. Musiała wyjść z tej misji żywa, dopilnuje tego.
     Ustawił się, mierząc wprost w głowę mężczyzny na tyle wzburzonego, by nie przejąć się, że stoi w pozycji idealnej do strzału dla każdego dobrego strzelca wyborowego. Gdy już miał go na celowniku, odezwał się do słuchawki:
     - Jeśli jesteś na miejscu, wchodź. Osłaniam cię.
     Usłyszał ciche kliknięcie, znak, że przyjęła do wiadomości jego słowa. Nie musiał długo czekać. Drzwi były daleko poza zasięgiem widoku z okna, jednak gdy głowa jego celu poderwała się nagle, wiedział, że weszła do środka – i w tej samej chwili nacisnął spust, a facet w garniaku padł bez życia. Ktoś jednak zdołał usłyszeć pocisk przebijający się przez szkło i wokół budynku zrobił się harmider; większość pobliskich strażników pobiegła do środka, by sprawdzić, co się stało.
     - Czemu jeszcze cię nie widzę? Zwiewaj stamtąd – rozkazał wściekle, szukając wzrokiem kobiecej sylwetki.
     Następnych kilkanaście sekund ciągło mu się jak wieczność, gdy serce waliło młotem w piersi, a pociski co rusz wykańczały jakiegoś samotnego strażnika pilnującego terenu wokół domu. Oczyszczał drogę do wyjścia, choć nie miał pojęcia, gdzie może spodziewać się zabójczyni. W końcu ruch na skraju wzroku przyciągnął jego uwagę – wyskoczyła przez okno, rozbijając szkło na drobny mak i lądując w zgrabnym przewrocie. Nie marnowała czasu, od razu podniosła się na nogi i pognała przed siebie, niemal bez wysiłku pozbawiając świadomości strażnika próbującego ją powstrzymać.
     Za plecami wył sygnał, wewnątrz budynku rozlegały się wrzaski, a od drogi ucieczki nie oddzielało Eny już nic poza odległością. Wiedziała, że nie musi oglądać się za siebie i na tę myśl uśmiechnęła się w duchu. Dotarła do murku okalającego posiadłość, zauważając dwóch czekających tam na nią mężczyzn. Przełknęła ślinę ciężko i nie marnując czasu na wyciągnie sztyletów, napięła mięśnie przedramion. Dwa cienkie ostrza wysunęły się ze specjalnych mechanizmów. Usłyszała strzał i w ostatniej sekundzie odskoczyła, jednak pocisk prześliznął się po jej ramieniu, zostawiając za sobą pasmo okropnego, piekącego bólu.
     Zacisnęła zęby, przeturlała się po ziemi i schowała za pobliskim drzewem. Spojrzała na ostrza, czekając, aż się zbliżą. Za chwilę, jeśli zaraz nie ucieknie, pojawią się koleni strażnicy. Nie miała czasu na cackanie się, nasłuchiwała uważnie i kiedy usłyszała kroki zaledwie metr za sobą, po prawej stronie, wyskoczyła zza drzewa. Wystarczył jeden ślizg i już była przy mężczyźnie; podcięła mu kostkę, a zaraz potem wbiła ostrze w gardło, gdy tylko upadł obok niej. Skoczyła na równe nogi, już nie przejmując się kolejnymi pociskami, które przesunęły się po jej talii i nodze; dopadła drugiego strażnika i poderżnęła mu gardło z cichym warkotem. Wtedy już nic nie dzieliło jej od upragnionego murku i ucieczki z terenów posiadłości.

     Wis czekał w umówionym miejscu, z założonymi na piersi rękoma, niecierpliwie wyglądając towarzyszki. Zszedł ze swojego miejsca, gdy tylko zobaczył, że była już niemal przy murku – nie widział ostatnich zdarzeń, więc kiedy zobaczył pokiereszowaną Enę, doskoczył do niej z wściekłością w oczach, dobrze kryjącą równie mocne zmartwienie.
     - Jasna cholera, czy ty nie możesz zrobić niczego dobrze?! Skąd to masz? – Chwycił ją swoją zwykłą dłonią za ramię i przyjrzał się trzem ranom postrzałowym. Na szczęście były płytkie, tylko muśnięcia kul. Jak powstało jedno - wiedział, ale dwa pozostałe…
     - Czekali na mnie, mogło być gorzej – odpowiedziała bez tchu, ciężko oddychając, ale zawadiacki uśmiech już rósł na jej pełnych wargach. – Udało się, Wis – skinął, rozglądając się uważnie i próbując wymyślić, gdzie powinni się udać; musiał szybko opatrzyć te rany – zrobiliśmy to. – dodała niemal szeptem, poprzednie emocje nieco zbladły, niedowierzanie mieszało się z dumą, a jej oczy jakby lśniły wewnętrznym, złotym blaskiem.
     Na chwilę przestał obserwować otoczenie i spojrzał na kobietę z dziwną mieszaniną emocji w niebieskich tęczówkach. Wydawała się równocześnie rozpromieniona i zamyślona, buńczuczna, ale zagubiona. Nie wiedziała jeszcze, co myśleć, i… patrzyła na niego, z całą tą feerią uczuć. Patrzyła, jakby był kimś dla niej… ważnym. Nie, nie mógł tego widzieć.
    - Chodź. Musimy się gdzieś ukryć, zanim się nie wyleczysz – zarządził, jeszcze mocniej niż wcześniej schrypniętym głosem, chwytając niewielką dłoń zabójczyni. Nawet przez materiał rękawiczek czuł to niezwykłe, bijące od niej ciepło. Nie miał odwagi znów spojrzeć w dwukolorowe tęczówki. Ruszył przed siebie, w głowie starając się utrzymać tylko obraz potencjalnego miejsca schronienia.
    Na pewno tego nie widział.
 

2 komentarze:

  1. N się pogubiła. To jest rozdział piąty części pierwszej, piąta część rozdziału pierwszego czy jeszcze inaczej :P?

    „ I nie mam podstaw, by się ciebie obawiać”
    Yhkm… Nie, skądże znowu. Przecież to zupełnie pogodny szczeniaczek, który nie skrzywdzi muchy.
    Buckyś wyrżnął w pień wszystkich (dosłownie,- http://4.bp.blogspot.com/-NXy9C5ZFlzo/VWCNFeBQwCI/AAAAAAAACFQ/sc-Br_iqllE/s1600/jl.png), którzy stanęli mu na drodze przed dorwaniem Lokiego i nawet przy tym nie mrugnął. Natashę, którą przecież nadal kochał. Może i to nie był jego wymiar, ale idealni ukazało to, jak nieobliczalny naprawdę jest. A zrobił to będąc wolnym od ładnych paru lat i po odzyskaniu wspomnień.

    Ena przypomina mi mieszankę Natashy z X-23 :P Przez ostatnią scenę, nie pozbędę się tego wrażenia. Styl walki, serum, powiązana z Zimą i jeszcze te wysuwane ostrza. Efekt zamierzony czy całkiem przypadkowy?

    I niestety, ale szykuje się romans? Czy jednak bardzo się mylę i do niczego takiego nie dojdzie?

    I N nie lubi pisać komentarzu, oj nie lubi. I zbytnio talentu też do tego nie ma, ale czyta :P!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piąty fragment pierwszego rozdziału ;) Można powiedzieć, że podzieliłam opko na trzy duże części, po prostu nazwane rozdziałami, bo tworzą pewną całość, a same fragmenty niekoniecznie. Wiem, może to być mylące ;p
      Ena się czuje bezkarna, bo uważa, że sobie z nim poradzi - albo coś innego, ale nad tym ciągle rozkminiam i za jakiś czas może się okaże, czy wcielę w życie. Mogę powiedzieć, że Ena też potrafi być nieobliczalna i raczej dałaby sobie radę, a strachy ma nieco inne ;)

      Ponownie się przyznam, że nie mam pojęcia, o czym mówisz, bo komiksów nie znam - w ogóle, tak w ogóle, w ogóle, nie mam o nich bladego pojęcia, wzoruję się tylko na filmach, więc jakiekolwiek zbieżności są przypadkowe. Przyznam też, że kreuję sobie bohaterów pod siebie i historię, jaką chcę opowiedzieć - dlatego piszę o nich tak, a nie inaczej, a też ich przeszłość tworzę z głowy, nic tu wspólnego z komiksami nie ma, wybacz ;_; Oczywiście ich przeszłości będzie sporo, wyjaśniając niektóre kwestie, ale nie wszystko, niektóre rzeczy pozostawię do własnego dopowiedzenia. Wysuwane ostrza są inspiracją z gry Assassin's Creed, więc tym bardziej nic zbieżnego z komiksami ;p Uwielbiam model zabójcy z tych gier <3

      Szykuje, heh, mało powiedzieć - to opko od początku tym miało i ma być, wybacz, że rozczarowuję. Nie bardzo szybko "dojdzie do skutku" i cały czas będzie przeplatane przez inne rzeczy, ale romans jest pewną podstawą - jednak skupiam się tutaj na ich relacji, wspólnej przeszłości, itp., itd.
      Wszystko, co tutaj umieszczam, to taki trochę miszmasz gatunków pisany całkowicie dla własnej radochy, więc trudno tu szukać odjazdowej, pełnej akcji i zwrotów fabuły, aczkolwiek postaram się, by coś się działo od następnego rozdziału więcej ^^ Ciągle staram się, by wpakować tu znaczniej więcej, niż chciałam w pierwszym założeniu, i zrobić z tego coś lepszego, niż tylko "romansik" (a i tak nie do końca, ich relacja do prostych należeć nie będzie), więc mam nadzieję, że nie odstraszy Cię to na dobre ;_; A jeśli tak, to rozumiem, podobna ignorancja dla kanonu może być nie do zniesienia, nie zdziwię się, jak odpuścisz ;p

      Aj tam talentu, talentu do tego nie trzeba, liczą się chęci i fakt, że ktoś czyta, bardzo mi miło z tego powodu, dziękuję ^^

      Usuń