niedziela, 13 grudnia 2015

Bitwa [fantasy]

[Jak sam tytuł wskazuje, jest to właściwie czysta batalia. Tekst ten był pisany jakiś rok temu na wyzwanie na forum - tzw. potyczkę na teksty z innym użytkownikiem. O dziwo wygrałam, choć pełno tu niezgrabności, które nie do końca umiem poprawić. Piszcie śmiało wszystkie uwagi, jakie Wam się nasuną, chętnie je przyjmę i rozważę! Zapraszam do czytania i komentowania ^^ ]

Bitwa


     Setki stóp wzbijały z zabrukowanego dziedzińca tumany kurzu, który iskrzył się drobinkami pyłu w południowych promieniach słońca. Żar lał się z nieba, spływając po lśniących murach zamku i odbijając od gładkich powierzchni pancerzy. Światło raz po raz rozbłysło na klindze uniesionego miecza lub prześliznęło się po grocie szybującej do celu strzały, rzadko jednak zdoławszy ostrzec ofiarę przed niechybną śmiercią. Oblężenie posiadłości władcy ludzi z zachodnich krain trwało już od dobrych kilku godzin, a obce wojska zdawały się wcale nie męczyć.
    Kolejny przeciwnik wyszczerzył parocentymetrowe kły, wykrzywiając porośniętą sierścią twarz w obrzydliwym grymasie. Ostrze poszarpanej klingi śmignęło tuż przy ramieniu wojowniczki, która ledwo zdołała odskoczyć przed ciosem. Była jednak znacznie szybsza, niż monstrum mogło przypuszczać. Zanurkowała pod włochatą, obciągniętą czarną zbroją ręką, unosząc własny miecz i gładko wbijając koniec między płyty metalu na brzuchu bestii. Zdławiony ryk dobył się z jego gardła, a krew trysnęła wartkim strumieniem, gdy ostrze wyśliznęło się z rany, zmierzając na spotkanie kolejnemu niebezpieczeństwu.
    Lasair tańczyła między wrogimi jednostkami, siejąc spustoszenie delikatnie zakrzywioną, piękną klingą ukochanej broni – Blasku. Czuła adrenalinę buzującą w gorącej krwi i pot spływający z czoła; rude kosmyki, które kleiły się do skóry, otaczając jej ostrą twarz burzą loków. W świetle południa wyglądały jak ogniska korona, a sama wojowniczka przypominała anioła zemsty z płomienną aureolą i lśniącym błękitnie ostrzem zagłady. Cięła monstrualne istoty bez śladu zawahania, bez wyrzutów sumienia, z chłodnym spokojem wyćwiczonego żołnierza. Bezlitosna w swoim fachu, nie czuła żalu, patrząc na ich wykrzywione mordy.
    Podłe istoty, mordercy, marionetki w rękach swego pana. Skrzywiła się, w poprzek rozpłatawszy tors kolejnego oponenta. Z rany pociekła oleista, czarna krew, w wyrwie pokazały się ciemne festony wnętrzności, a w powietrzu uniósł się obrzydliwy zapach zgnilizny i kału. Odwróciła się pośpiesznie, czując, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Mimo zdolności do bezdusznego pozbawiania życia nadal była zbyt wrażliwa na pewne wonie, zwłaszcza okraszone podobnym widokiem.
    – Miękniesz? – zawołał gdzieś obok zdyszany, złośliwy głos. Najznamienitszy rycerz królestwa szczerzył się do niej głupkowato, równocześnie pozbawiając swojego przeciwnika głowy.
    – Chciałbyś to zobaczyć, co? – odkrzyknęła z uśmiechem, jako że dzieliła ich odległość kilku metrów, a wrzaski ginących i szczęk oręża skutecznie zagłuszały większość słów.
    – Nie bardzo. – Zerknęła na Kirena nieco zdziwiona, wyciągając miecz z kolejnego ciała. – Walcząca przydasz się nam bardziej – dodał, po czym wywinąwszy zgrabny piruet, ciął nadzwyczaj ogromne monstrum przez brzuch.
    Uniosła kąciki warg nieco wyżej, jednak nie miała czasu dalej podziwiać wyczynów mężczyzny. Następny przeciwnik zajął całą jej uwagę. Miał potężne, niezwykle umięśnione ciało, porośnięte gęstą i lśniącą sierścią – złotą, z czarnymi okręgami przypominającymi cętki. W zniekształconej, tylko trochę przypominającej ludzką twarzy błyszczały złowrogo bursztynowe ślepia, a paszczę zdobiły długie, ostre kły. Większość z Wyklętych przypominała zgraję bezmyślnych maszyn do siekania ludzi, jednak w oczach tego jednego dostrzegła błysk inteligencji. W mocarnych, okraszonych długimi pazurami łapach dzierżył dwusieczny topór i nie miała wątpliwości, że wiedział, jak dobrze go użyć.
    Strach na ułamek sekundy zacisnął się żelazną pięścią wokół jej serca, ale równocześnie wywołał kolejny zastrzyk adrenaliny, zmuszając, by odskoczyła przed pierwszy ciosem.
    Topór minął Lasair, a nie napotkawszy oporu, ledwie zdołał zatrzymać się przed wbiciem między kostki brukowanego dziedzińca. Wyklęty okazał się jednak dobrze znać broń i kunszt walki z szybszym, zwinniejszym przeciwnikiem. Cofnął stopę, przejmując nieco impetu i tym samym unikając śmiertelnego cięcia, wymierzonego w prawy bok. Ostrze Blasku tylko drasnęło bestię między żebrami. Rudowłosa zaniepokoiła się, gdy zdołał uniknąć ataku, którym bez problemu zabiłaby każdego innego przeciwnika. Ledwie o tym pomyślała, a dwusieczny topór znów powędrował w jej stronę, od boku.
    Okręciła się, wymijając broń, która mimo to zdołała zahaczyć o skórzaną zbroję na wysokości talii, rozdzierając utwardzony materiał i rozcinając skórę. Ciepła krew spłynęła wzdłuż ciała, jednak kobieta niemal tego nie poczuła, tylko mocniej skupiając się na walce. Zewsząd otaczali ich rycerze królestwa i inni Wyklęci. Bestie kilkukrotnie zamierzały się, by zaatakować Lasair, ale zobaczywszy złotego pobratymca, wycofywały się, jakby bały się wejść mu w drogę.
    Zwilżyła spierzchnięte wargi językiem, obserwując twarde muskuły pół-pantery, pół-mężczyzny. Zdawał się całkowicie opanowany, chociaż mogła dostrzec błysk gniewu w bursztynowych ślepiach, kiedy Blask drasnął go po żebrach. Perfekcyjnie kontrolował każdy mięsień w swoim ciele, jednak z emocjami nie szło mu najlepiej. To był niezawodny sposób na wszystkich Wyklętych i ten nie miał okazać się wyjątkiem od reguły.
    – Poddaj się – zaczęła, głosem chrapliwym od wysiłku – a oszczędzę twe życie.
    Odpowiedział jej głośny, zgrzytliwy śmiech, brzmiący bardziej jak powarkiwanie.
    – Zginiesz dziś, dziewczynko.
    – Zatopię ci miecz w gardle, zanim zdołasz się obejrzeć – syknęła złowrogo, unosząc katanę na wysokości twarzy i stając w pełnej gotowości.
    Wyklęty zmrużył ślepia, irytacja rozbłysła w bursztynowym spojrzeniu.
     – Zobaczymy – warknął, atakując, jeszcze zanim słowo w całości opuściło paszczę pełną kłów.
    Dwusieczny topór szerokim łukiem rozpruł powietrze, tnąc na ukos od dołu, gdzie spoczął przy boku Wyklętego po poprzednim ataku. Ledwie zdołała go uniknąć, kucając z pochyloną głową i czując, jak serce podchodzi jej do gardła. Gdy broń przeciwnika ze świstem przesunęła się nad rudą czupryną, Lasair wyprostowała się i cięła plecy przeciwnika, okręcając się na pięcie. Bestia zawyła wściekle. Od razu rozpoznała ten ryk – Wyklęty wpadł w furię, co mogło być zarówno jej szansą, jak i zgubą.
    Odskoczyła przed błyskawicznym kontratakiem, niemal potykając się o jakąś porzuconą broń. Przeciwnik od razu wykorzystał to niewielkie zachwianie równowagi. Silnym kopniakiem posłał wojowniczkę na łopatki, tym samym pozbawiając tchu w piersi. Gwiazdy zatańczyły przed zielonymi tęczówkami, zanim zdołała dojrzeć wędrujące w jej stronę ostrze i na czas przeturlać się po twardych kostkach. Topór z obrzydliwym zgrzytem zarył w brukowane podłoże, dając Lasair wystarczająco czasu, by podniosła się na nogi i odzyskała równowagę. Strach tym mocniej zacisnął się na jej wnętrznościach, gdy walka zdawała się niemiłosiernie przedłużać, a co więcej – zbliżać nieuchronnie do końca. W dodatku koniec nie malował się wcale zwycięsko, gdy rozwścieczony Wyklęty zasypywał wojowniczkę gradem ciosów. Wiedziała, że jeśli szybko czegoś nie wymyśli, zaścieli wolne miejsce przy ciałach braci.
    – Tylko na tyle cię stać, kreaturo? – syknęła bez tchu, czując niemiłe drżenie mięśni ud, zmęczonych kilkugodzinnym tańcem wojny.
    Warkot był jedyną odpowiedzią monstrum, gdy wykrzywił pysk w nienawistnym grymasie. Zaatakował z furią godną najlepszego wojownika, jednak popełnił błąd, postępując dokładnie tak, jak miała nadzieję. Ciął od góry, bez zastanowienia, chcąc posłać przeciwniczkę w zaświaty solidnym ciosem, którego nie dało się sparować.
     Lasair usunęła się przed toporem, zakańczając swój taniec pięknym i śmiercionośnym piruetem. Zanim Wyklęty zdołał się zorientować, Blask podążył do jego grubej szyi z szybkością błyskawicy, przecinając ścięgna, mięśnie i kręgosłup niczym ostrze gilotyny, nawet nie nadszarpując krawędzi idealnie gładkiego cięcia. Ogromna paszcza potwora osunęła się na bruk z głuchym łoskotem, a wielkie cielsko podążyło w ślad za nią, żałośnie brocząc czarną krwią.
    Nie poświęciła mu już więcej uwagi, uważnie rozglądając się po walczących. Rycerze królestwa zdawali się zdobywać przewagę, odpierając bestie ku wielkiej, wyważonej bramie z białego marmuru, upstrzonej ciemną posoką. W powietrzu jednak unosiło się dziwne napięcie, które skręcało rudowłosą od środka. Wyklęci warczeli i krzyczeli w swoim nienaturalnie brzmiących języku, jakby ze zniecierpliwieniem poganiali czas. Lasair czuła, że bitwie daleko jeszcze było do końca, a świadomość ta zagnieździła się nieprzyjemnie w odmętach umysłu i drażniła od środka jak wściekła osa.
    W końcu z daleka rozbrzmiał jakiś nawołujący głos:
    – Księżniczko!
    Nie zdołała nawet odwrócić się w stronę kapitana straży, gdy powietrze przeciął przeraźliwy huk a ognista kula rozbiła się o mury zamku, spadając gradem iskier i płomieni na walczących. Wyklęci ryknęli tryumfalnie, ruszając do boju z nową siłą, kiedy kolejny pocisk rozsypał się na gładkiej powierzchni kamienia.
    Przez chwilę z niedowierzaniem spoglądała na osmalony biały marmur, którego piękną barwą zawsze szczycił się najpiękniejszy z zamków króla. Tańczące pod murami płomienie dosięgły już sporej ilości łuczników, dotąd stojących na tyłach i współpracujących z piechotą; wojska bardzo na tym ucierpiały, nagle tracąc przewagę pocisków dystansowych. Strach i zwątpienie odmalowało się w oczach żołnierzy, a Lasair nie mogła zaprzeczyć, że sama zaczęła czuć, jakby ktoś potraktował jej brzuch z okutej pięści.
    Mimo to z oddali, spośród kakofonii wrzasków, dotarł do niej pojedynczy, silny głos. Nawoływał do walki, podnosił na duchu wylęknionych i przerażonych podwładnych, wlewając w ich serca nowe, niespożyte siły. Wojacy ruszyli do boju znów mężni i pełni odwagi, jakby wypoczęci po długim odpoczynku i pokrzepiającej mowie. Wróg, widząc ten niesamowity żar w oczach wojowników, cofnął się niespodziewanie o krok. Kiren stał pośród swoich wojsk w chwale bitewnego zapału, wykrzykując co raz to nowe hasła, którymi krzepił serca walczących. Lasair odczuła to w szczególny sposób.
    Przyglądała się młodemu mężczyźnie z podziwem i miłością, czując nagle, że jeszcze nie wszystko stracone. Za takim przywódcą poszedłby każdy, jednak Wyklęci nie czuli szacunku ani przestrachu do nikogo i przed nikim nie ustępowali. Nawet w takiej chwili przygotowywali się, by jak najlepiej wykonać swoje zadanie, a byli niezrównani jeśli szło o rozpoznanie i unieszkodliwienie najgroźniejszych przeciwników. Już wtedy zdążali ku księciu zwartą grupą, rozbijając szyk wojowników królestwa.
     Lasair ze swojej pozycji widziała ich jak na dłoni. Sama została już dawno otoczona falą rycerzy, którzy ruszyli do boju z całkiem nowym zapałem, otaczając ją bezpiecznym kręgiem. Serce jednak pomimo tego dudniło jej w piersi i stała niczym zaczarowana, spoglądając w kierunku Kirena. Wyklęci już okrążali niewielką, towarzyszącą mu grupkę, wciąż broniącą się dzielnie, ale przeciwnicy dopięli swego – odcięli ich.
    W tamtej chwili młoda wojowniczka podjęła decyzję.
    Czas zwolnił. Zastygnięte w bezruchu postaci wykrzywiały wściekłe, gorliwe bądź wylęknione twarze, z broniami gotowymi do ciosu i oczami pełnymi różnych emocji. Nie zwróciła na nich uwagi, skupiając się na jednym, odległym punkcie – lśniącej zbroi i burzy ciemnych włosów, którą uwielbiała przeczesywać palcami. Wzięła pojedynczy, głęboki oddech, a kiedy przymknąwszy powieki na ułamek sekundy, wypuściła powietrze z płuc, świat znów przyspieszył.
    Ruszyła do walki, gdy tylko szczęk oręża i gniewne okrzyki zaatakowały jej uszy. Nie zawahała się, nawet widząc bezgraniczny szok w dzikich, zwierzęcych ślepiach, których właściciele do ostatniej chwili nie wiedzieli, jakim cudem znikąd nagle pojawiła się ognista anielica, by zaraz potem wykonać na nich wyrok śmierci. Tylko rycerze królestwa i najbliżej niej walczący książę nie wykazali nadmiernego zdziwienia, od razu wykorzystując element zaskoczenia, jaki im zapewniła.
    – Miło, że się zjawiłaś – stwierdził z lekką zadyszką Kiren, pozbawiając życia nad wyraz paskudnego Wyklętego o mordzie hieny.
    – Pewnie – Blask przeciął w poprzek tors kolejnego monstrum – i tak zawsze musiałam ratować ci skórę. Uśmiechnęła się nieznacznie, usłyszawszy śmiech księcia. Nie przerywając śmiertelnego tańca wojny, dopasowała się do rytmu szatyna, całkowicie synchronizując swe ruchy z jego. Stali się wtedy jak jeden organizm, jak idealnie dopasowane kołatki sprawnie działającej maszyny, jednak gdy pierwszy szok pojawieniem się Lasair minął, sytuacja zaczęła przedstawiać się w bardzo czarnych barwach. Wyklęci bowiem potrafili wyczuć, kto przedstawiał sobą największe zagrożenie i wiedzieli, że muszą się go szybko pozbyć. Wojownicy królestwa próbowali nie okazywać strachu, ale w obliczu półzwierzęcych twarzy mało kto potrafił zachować kamienną twarz.
     Mimowolnie rozejrzała się po dziedzińcu. Wszędzie wokół tańczyły płomienie, które wciąż i wciąż opadały z ognistych pocisków rozbijających się o białe mury, raniąc tym samym dużą część wojsk króla. Wróg napierał coraz mocniej i skuteczniej, nie pozostawiając rycerzom żadnej możliwości odwetu, gdy zaś szansę zaczęły powoli się wyrównywać, przyszedł czas na nieczyste zagrania. Pośrodku niewielkiej grupki walczącej w kłębowisku nienawistnych bestii zaczęła nieświadomie oddalać się od Kirena. Rozdzielali ich, zajmując walką niemal desperacko, bijąc jakby na oślep i padając od ostrza Blasku znacznie częściej.  
     Nad placem boju gęstą chmurą unosił się dym, przepuszczający jednak promienie jasnego słońca i błękitnego nieba, jakby swym pięknym widokiem chcących dodać otuchy walczącym. Ogień trawił jeszcze zalegające na bruku trupy, ale wygasał powoli i zdawał się już nie tak mocarny, jak gdy spadał kaskadami z pocisków rozbijających się o mury. Dziwna cisza ogarnęła wrzawę bitwy, odgrodziła umysł od okrzyków śmierci i desperackiej walki, gdzieś zachwiana została równowaga natury, ktoś naruszył porządek świata. To był właśnie ten moment, w którym rudowłosa anielica wzniosła oczy ku niebu i wypuściła ku firmamentowi cichą modlitwę, ze złudną nadzieją, że tego dnia Los będzie dla nich łaskawy.
     Wtedy zaś zdarzyło się coś, czego od lat nie widzieli najstarsi mędrcy świata. Delikatna prośba została wysłuchana, jawiąc się na nieboskłonie skrzącą się srebrną smugą, niczym spadająca gwiazda w środku południowego skwaru. Dar od Przeznaczenia lub może Moiry, pani Losu, uwielbionej bogini, przybył z odsieczą. Jego odległy śpiew, piękniejszy od trelu słowika wypełnił powietrze, uciszając wszystkie okrutne dźwięki wojny. Wlał w serca rycerzy niespełnioną radość i szczęście wiosennego poranka, spokój natury i gniew żywiołów. Był jak impuls, który pchnął Lasair do tryumfalnego okrzyku:
    – Srebrny Feniks! Srebrny Feniks nadlatuje!
    Co zaraz po niej powtórzył chór męskich głosów w radosnym uniesieniu, a co Wyklęci powitali wściekłymi rykami. W końcu smuga zwiększyła swój rozmiar do wielkości dorównujące niewielkiemu okrętowi, płonącemu jasnym ogniem o barwi księżyca w pełni, skrzącym się w świetle dnia jak najpiękniejsze brylanty. Głośny, zadziwiająco delikatny i ostry zarazem krzyk wydobył się z długiego, zakrzywionego dzioba w barwie najczystszej bieli, a gdy zniżył się nad polem bitwy, srebrny płomień ujął w swe objęcia przerażone monstra, tuląc gorącymi ramionami i spopielając na miejscu. Rozlał się po bestiach jak ogromna fala po gładkiej, nagrzanej plaży. Trawił, pochłaniał i nie miał sumienia, nawet gdy Feniks uniósł się znów ku firmamentowi niebieskiemu, żegnając walczących krzepiącym, pięknym śpiewem ostatniego hymnu tej bitwy.
    Już szala zwycięstwa zaczęła przeważać na korzyść broniących się, już wojowniczka szukała wzrokiem Kirena, by wymieniać te zadowolone uśmiechy mówiące – już po wszystkim, koniec, zaraz wygrana będzie nasza – jednak gdy go dostrzegła, czas znów zwolnił, a w piersi zabrakło oddechu.
    Całkowicie odgrodzony od swoich, na kawałku wolnej przestrzeni utworzonej przez Wyklętych specjalnie dla niego i jego przeciwnika, rosłego monstrum o sylwetce przypominającej niedźwiedzia, wystawiony na pastwę okrutnego przeciwnika walczył o życie. Sama nie wiedziała, jak i dlaczego skierowała wzrok w przeciwną stronę, dostrzegając stojącego na wzniesieniu utworzonym z gruzów muru wroga z napiętym łukiem w łuskowatych dłoniach i czarną strzałą założoną na cięciwę. Podły uśmieszek rósł na jego zniekształconych, gadzich wargach, w żółtych ślepiach malowała się żądza mordu. Jeszcze sekunda - obierze cel i wystrzeli, a wtedy nikt już nie zdoła pomóc samotnemu księciu.
     Gdyby została w tamtej chwili zapytana, dlaczego postąpiła tak, nie inaczej, nie byłaby w stanie odpowiedzieć. Instynkt lub może pragnienie ocalenia bliskiej osoby pokierował jej ruchami, bez udziału zdrowego rozsądku, a nawet jakiejkolwiek myśli. Wyrwała się z miejsca, choć nie zamierzała biec. Nie zwróciła uwagi na wrogie ostrza, przecinające zbroję na ramionach, bo nie myślała o rzeczywistości chwili, w której się znajdowała. Dreszcz z prędkością błyskawicy przebiegł po delikatnej skórze, blask słońca zagubił się w rudej czuprynie, nim zniknęła, by zjawić się znacznie dalej, z wyciągniętymi rękami i desperackim krzykiem na ustach:
     – Padnij! – Impet uderzenia powalił zdezorientowanego księcia, jednak piękna anielica nie podążyła w jego ślady, nie od razu.
     Zduszony, charkliwy jęk zdziwienia opuścił spierzchnięte wargi, gdy wpierw z niedowierzaniem, a potem ulgą spojrzała w dół na lśniący, czarny grot, który skrząc się złośliwe, wystawał spomiędzy płat materiału na brzuchu. Tępy ból przeciął równą linią wnętrzności, ale wydawał się taki nierzeczywisty, odległy. Cisza po raz kolejny tego dnia okryła nieszczelnym kokonem myśli rudowłosej, zasnuwając pole bitwy delikatną, mlecznobiałą mgłą i zmieniając poruszające się sylwetki w smugi zmieszanych ze sobą kolorów. Nogi ugięły się pod zbyt ciężkim ciałem, które z głuchym łoskotem uderzyło o brukowany dziedziniec. Gdzieś przy swoim prawym boku słyszała wyraźniejsze poruszenie, ale nie przejęła się nim, podziwiając czysty błękit nieba. Spokój i ulga objęły wcześniej łomoczące z niepokojem serce, myśli zwolniły, ulotne i nieuchwytne. Nim jednak powieki zdołały opaść, a duch unieść się w krainę marzeń sennych, cień przysłonił piękno natury.
     Wpierw krzyczał coś niezrozumiałego, próbował potrząsać. Nie rozumiał, że tylko niepotrzebnie chciał zakotwiczyć anielicę w świecie, do którego nie należała – już nie.
     – Lasair, proszę, proszę, spójrz na mnie… Siostrzyczko, zostań – błagał w amoku, choć jakaś silna, męska dłoń próbowała pocieszyć go i podnieść za ramię, dać do zrozumienia, że to jeszcze nie koniec bitwy.
      W ostatnim przebłysku świadomości zrozumiała, dlaczego teraz leżała całkowicie bezbronna, a ten mężczyzna niemal płaczliwie prosił ją o niemożliwe. Zielone tęczówki zwróciły się na rozmazaną twarz, a kąciki ubarwionych krwią warg uniosły się lekko.
     – Żegnaj, bracie – zdołała szepnąć chrapliwie. Nawet nie była pewna, czy zrozumiał, jednak po sposobie, w jakim wstrząsnął nim silny szloch, poczuła, że zdołał usłyszeć. – Nie zawiedź ich…
     Zamrugała po raz ostatni, nie zdając już sobie sprawy, jak mocne ramiona oplatają jej chłodnące ciało, przyciskając do nagrzanego metalu zbroi, ani ze słonych kropel spadających na ognistą aureolę włosów. Wraz z tchnieniem ulgi większej, niż kiedykolwiek w życiu myślała, że poczuje, zamknęła zmęczone oczy i pozwoliła, by Los odebrał jej duszę, zabrał do miejsca, gdzie kończyła się myśl.
    

1 komentarz:

  1. Znalazłam Cię na nowosciach na blogobaniu. Ten frrragment barrrdzo mnie zainteresowal. Wrrócę po rresztę ;)

    http://arrancarno6.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń