Bitwa
Setki stóp wzbijały z zabrukowanego dziedzińca tumany kurzu, który iskrzył się drobinkami pyłu w południowych promieniach słońca. Żar lał się z nieba, spływając po lśniących murach zamku i odbijając od gładkich powierzchni pancerzy. Światło raz po raz rozbłysło na klindze uniesionego miecza lub prześliznęło się po grocie szybującej do celu strzały, rzadko jednak zdoławszy ostrzec ofiarę przed niechybną śmiercią. Oblężenie posiadłości władcy ludzi z zachodnich krain trwało już od dobrych kilku godzin, a obce wojska zdawały się wcale nie męczyć.
Kolejny przeciwnik wyszczerzył
parocentymetrowe kły, wykrzywiając porośniętą sierścią twarz w obrzydliwym
grymasie. Ostrze poszarpanej klingi śmignęło tuż przy ramieniu wojowniczki,
która ledwo zdołała odskoczyć przed ciosem. Była jednak znacznie szybsza, niż
monstrum mogło przypuszczać. Zanurkowała pod włochatą, obciągniętą czarną
zbroją ręką, unosząc własny miecz i gładko wbijając koniec między płyty metalu
na brzuchu bestii. Zdławiony ryk dobył się z jego gardła, a krew trysnęła
wartkim strumieniem, gdy ostrze wyśliznęło się z rany, zmierzając na spotkanie
kolejnemu niebezpieczeństwu.
Lasair tańczyła między wrogimi jednostkami,
siejąc spustoszenie delikatnie zakrzywioną, piękną klingą ukochanej broni –
Blasku. Czuła adrenalinę buzującą w gorącej krwi i pot spływający z czoła; rude
kosmyki, które kleiły się do skóry, otaczając jej ostrą twarz burzą loków. W
świetle południa wyglądały jak ogniska korona, a sama wojowniczka przypominała
anioła zemsty z płomienną aureolą i lśniącym błękitnie ostrzem zagłady. Cięła
monstrualne istoty bez śladu zawahania, bez wyrzutów sumienia, z chłodnym
spokojem wyćwiczonego żołnierza. Bezlitosna w swoim fachu, nie czuła żalu,
patrząc na ich wykrzywione mordy.
Podłe istoty, mordercy, marionetki w rękach
swego pana. Skrzywiła się, w poprzek rozpłatawszy tors kolejnego oponenta. Z
rany pociekła oleista, czarna krew, w wyrwie pokazały się ciemne festony
wnętrzności, a w powietrzu uniósł się obrzydliwy zapach zgnilizny i kału.
Odwróciła się pośpiesznie, czując, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Mimo
zdolności do bezdusznego pozbawiania życia nadal była zbyt wrażliwa na pewne
wonie, zwłaszcza okraszone podobnym widokiem.
– Miękniesz? – zawołał gdzieś obok
zdyszany, złośliwy głos. Najznamienitszy rycerz królestwa szczerzył się do niej
głupkowato, równocześnie pozbawiając swojego przeciwnika głowy.
– Chciałbyś to zobaczyć, co? – odkrzyknęła
z uśmiechem, jako że dzieliła ich odległość kilku metrów, a wrzaski ginących i
szczęk oręża skutecznie zagłuszały większość słów.
– Nie bardzo. – Zerknęła na Kirena nieco
zdziwiona, wyciągając miecz z kolejnego ciała. – Walcząca przydasz się nam
bardziej – dodał, po czym wywinąwszy zgrabny piruet, ciął nadzwyczaj ogromne
monstrum przez brzuch.
Uniosła kąciki warg nieco wyżej, jednak nie
miała czasu dalej podziwiać wyczynów mężczyzny. Następny przeciwnik zajął całą
jej uwagę. Miał potężne, niezwykle umięśnione ciało, porośnięte gęstą i lśniącą
sierścią – złotą, z czarnymi okręgami przypominającymi cętki. W
zniekształconej, tylko trochę przypominającej ludzką twarzy błyszczały złowrogo
bursztynowe ślepia, a paszczę zdobiły długie, ostre kły. Większość z Wyklętych
przypominała zgraję bezmyślnych maszyn do siekania ludzi, jednak w oczach tego
jednego dostrzegła błysk inteligencji. W mocarnych, okraszonych długimi
pazurami łapach dzierżył dwusieczny topór i nie miała wątpliwości, że wiedział,
jak dobrze go użyć.
Strach na ułamek sekundy zacisnął się
żelazną pięścią wokół jej serca, ale równocześnie wywołał kolejny zastrzyk
adrenaliny, zmuszając, by odskoczyła przed pierwszy ciosem.
Topór minął Lasair, a nie napotkawszy
oporu, ledwie zdołał zatrzymać się przed wbiciem między kostki brukowanego
dziedzińca. Wyklęty okazał się jednak dobrze znać broń i kunszt walki z
szybszym, zwinniejszym przeciwnikiem. Cofnął stopę, przejmując nieco impetu i
tym samym unikając śmiertelnego cięcia, wymierzonego w prawy bok. Ostrze Blasku
tylko drasnęło bestię między żebrami. Rudowłosa zaniepokoiła się, gdy zdołał
uniknąć ataku, którym bez problemu zabiłaby każdego innego przeciwnika. Ledwie
o tym pomyślała, a dwusieczny topór znów powędrował w jej stronę, od boku.
Okręciła się, wymijając broń, która mimo to
zdołała zahaczyć o skórzaną zbroję na wysokości talii, rozdzierając utwardzony
materiał i rozcinając skórę. Ciepła krew spłynęła wzdłuż ciała, jednak kobieta
niemal tego nie poczuła, tylko mocniej skupiając się na walce. Zewsząd otaczali
ich rycerze królestwa i inni Wyklęci. Bestie kilkukrotnie zamierzały się, by
zaatakować Lasair, ale zobaczywszy złotego pobratymca, wycofywały się, jakby bały
się wejść mu w drogę.
Zwilżyła spierzchnięte wargi językiem,
obserwując twarde muskuły pół-pantery, pół-mężczyzny. Zdawał się całkowicie
opanowany, chociaż mogła dostrzec błysk gniewu w bursztynowych ślepiach, kiedy
Blask drasnął go po żebrach. Perfekcyjnie kontrolował każdy mięsień w swoim
ciele, jednak z emocjami nie szło mu najlepiej. To był niezawodny sposób na
wszystkich Wyklętych i ten nie miał okazać się wyjątkiem od reguły.
– Poddaj się – zaczęła, głosem chrapliwym
od wysiłku – a oszczędzę twe życie.
Odpowiedział jej głośny, zgrzytliwy śmiech,
brzmiący bardziej jak powarkiwanie.
– Zginiesz dziś, dziewczynko.
– Zatopię ci miecz w gardle, zanim zdołasz
się obejrzeć – syknęła złowrogo, unosząc katanę na wysokości twarzy i stając w
pełnej gotowości.
Wyklęty zmrużył ślepia, irytacja rozbłysła
w bursztynowym spojrzeniu.
– Zobaczymy – warknął, atakując, jeszcze
zanim słowo w całości opuściło paszczę pełną kłów.
Dwusieczny topór szerokim łukiem rozpruł
powietrze, tnąc na ukos od dołu, gdzie spoczął przy boku Wyklętego po poprzednim
ataku. Ledwie zdołała go uniknąć, kucając z pochyloną głową i czując, jak serce
podchodzi jej do gardła. Gdy broń przeciwnika ze świstem przesunęła się nad
rudą czupryną, Lasair wyprostowała się i cięła plecy przeciwnika, okręcając się
na pięcie. Bestia zawyła wściekle. Od razu rozpoznała ten ryk – Wyklęty wpadł w
furię, co mogło być zarówno jej szansą, jak i zgubą.
Odskoczyła przed błyskawicznym kontratakiem,
niemal potykając się o jakąś porzuconą broń. Przeciwnik od razu wykorzystał to
niewielkie zachwianie równowagi. Silnym kopniakiem posłał wojowniczkę na
łopatki, tym samym pozbawiając tchu w piersi. Gwiazdy zatańczyły przed
zielonymi tęczówkami, zanim zdołała dojrzeć wędrujące w jej stronę ostrze i na
czas przeturlać się po twardych kostkach. Topór z obrzydliwym zgrzytem zarył w
brukowane podłoże, dając Lasair wystarczająco czasu, by podniosła się na nogi i
odzyskała równowagę. Strach tym mocniej zacisnął się na jej wnętrznościach, gdy
walka zdawała się niemiłosiernie przedłużać, a co więcej – zbliżać nieuchronnie
do końca. W dodatku koniec nie malował się wcale zwycięsko, gdy rozwścieczony
Wyklęty zasypywał wojowniczkę gradem ciosów. Wiedziała, że jeśli szybko czegoś
nie wymyśli, zaścieli wolne miejsce przy ciałach braci.
– Tylko na tyle cię stać, kreaturo? –
syknęła bez tchu, czując niemiłe drżenie mięśni ud, zmęczonych kilkugodzinnym
tańcem wojny.
Warkot był jedyną odpowiedzią monstrum, gdy
wykrzywił pysk w nienawistnym grymasie. Zaatakował z furią godną najlepszego
wojownika, jednak popełnił błąd, postępując dokładnie tak, jak miała nadzieję.
Ciął od góry, bez zastanowienia, chcąc posłać przeciwniczkę w zaświaty solidnym
ciosem, którego nie dało się sparować.
Lasair usunęła się przed toporem,
zakańczając swój taniec pięknym i śmiercionośnym piruetem. Zanim Wyklęty zdołał
się zorientować, Blask podążył do jego grubej szyi z szybkością błyskawicy,
przecinając ścięgna, mięśnie i kręgosłup niczym ostrze gilotyny, nawet nie
nadszarpując krawędzi idealnie gładkiego cięcia. Ogromna paszcza potwora
osunęła się na bruk z głuchym łoskotem, a wielkie cielsko podążyło w ślad za
nią, żałośnie brocząc czarną krwią.
Nie poświęciła mu już więcej uwagi, uważnie
rozglądając się po walczących. Rycerze królestwa zdawali się zdobywać przewagę,
odpierając bestie ku wielkiej, wyważonej bramie z białego marmuru, upstrzonej
ciemną posoką. W powietrzu jednak unosiło się dziwne napięcie, które skręcało
rudowłosą od środka. Wyklęci warczeli i krzyczeli w swoim nienaturalnie
brzmiących języku, jakby ze zniecierpliwieniem poganiali czas. Lasair czuła, że
bitwie daleko jeszcze było do końca, a świadomość ta zagnieździła się
nieprzyjemnie w odmętach umysłu i drażniła od środka jak wściekła osa.
W końcu z daleka rozbrzmiał jakiś
nawołujący głos:
– Księżniczko!
Nie zdołała nawet odwrócić się w stronę
kapitana straży, gdy powietrze przeciął przeraźliwy huk a ognista kula rozbiła
się o mury zamku, spadając gradem iskier i płomieni na walczących. Wyklęci
ryknęli tryumfalnie, ruszając do boju z nową siłą, kiedy kolejny pocisk
rozsypał się na gładkiej powierzchni kamienia.
Przez chwilę z niedowierzaniem spoglądała na osmalony biały marmur, którego piękną barwą zawsze szczycił się najpiękniejszy z zamków króla. Tańczące pod murami płomienie dosięgły już sporej ilości łuczników, dotąd stojących na tyłach i współpracujących z piechotą; wojska bardzo na tym ucierpiały, nagle tracąc przewagę pocisków dystansowych. Strach i zwątpienie odmalowało się w oczach żołnierzy, a Lasair nie mogła zaprzeczyć, że sama zaczęła czuć, jakby ktoś potraktował jej brzuch z okutej pięści.
Mimo to z oddali, spośród kakofonii wrzasków, dotarł do niej pojedynczy, silny głos. Nawoływał do walki, podnosił na duchu wylęknionych i przerażonych podwładnych, wlewając w ich serca nowe, niespożyte siły. Wojacy ruszyli do boju znów mężni i pełni odwagi, jakby wypoczęci po długim odpoczynku i pokrzepiającej mowie. Wróg, widząc ten niesamowity żar w oczach wojowników, cofnął się niespodziewanie o krok. Kiren stał pośród swoich wojsk w chwale bitewnego zapału, wykrzykując co raz to nowe hasła, którymi krzepił serca walczących. Lasair odczuła to w szczególny sposób.
Przez chwilę z niedowierzaniem spoglądała na osmalony biały marmur, którego piękną barwą zawsze szczycił się najpiękniejszy z zamków króla. Tańczące pod murami płomienie dosięgły już sporej ilości łuczników, dotąd stojących na tyłach i współpracujących z piechotą; wojska bardzo na tym ucierpiały, nagle tracąc przewagę pocisków dystansowych. Strach i zwątpienie odmalowało się w oczach żołnierzy, a Lasair nie mogła zaprzeczyć, że sama zaczęła czuć, jakby ktoś potraktował jej brzuch z okutej pięści.
Mimo to z oddali, spośród kakofonii wrzasków, dotarł do niej pojedynczy, silny głos. Nawoływał do walki, podnosił na duchu wylęknionych i przerażonych podwładnych, wlewając w ich serca nowe, niespożyte siły. Wojacy ruszyli do boju znów mężni i pełni odwagi, jakby wypoczęci po długim odpoczynku i pokrzepiającej mowie. Wróg, widząc ten niesamowity żar w oczach wojowników, cofnął się niespodziewanie o krok. Kiren stał pośród swoich wojsk w chwale bitewnego zapału, wykrzykując co raz to nowe hasła, którymi krzepił serca walczących. Lasair odczuła to w szczególny sposób.
Przyglądała się młodemu mężczyźnie z
podziwem i miłością, czując nagle, że jeszcze nie wszystko stracone. Za takim
przywódcą poszedłby każdy, jednak Wyklęci nie czuli szacunku ani przestrachu do
nikogo i przed nikim nie ustępowali. Nawet w takiej chwili przygotowywali się,
by jak najlepiej wykonać swoje zadanie, a byli niezrównani jeśli szło o
rozpoznanie i unieszkodliwienie najgroźniejszych przeciwników. Już wtedy
zdążali ku księciu zwartą grupą, rozbijając szyk wojowników królestwa.
Lasair ze swojej pozycji widziała ich jak
na dłoni. Sama została już dawno otoczona falą rycerzy, którzy ruszyli do boju
z całkiem nowym zapałem, otaczając ją bezpiecznym kręgiem. Serce jednak pomimo
tego dudniło jej w piersi i stała niczym zaczarowana, spoglądając w kierunku
Kirena. Wyklęci już okrążali niewielką, towarzyszącą mu grupkę, wciąż broniącą
się dzielnie, ale przeciwnicy dopięli swego – odcięli ich.
W tamtej chwili młoda wojowniczka podjęła
decyzję.
Czas zwolnił. Zastygnięte w bezruchu postaci
wykrzywiały wściekłe, gorliwe bądź wylęknione twarze, z broniami gotowymi do
ciosu i oczami pełnymi różnych emocji. Nie zwróciła na nich uwagi, skupiając
się na jednym, odległym punkcie – lśniącej zbroi i burzy ciemnych włosów, którą
uwielbiała przeczesywać palcami. Wzięła pojedynczy, głęboki oddech, a kiedy
przymknąwszy powieki na ułamek sekundy, wypuściła powietrze z płuc, świat znów
przyspieszył.
Ruszyła do walki, gdy tylko szczęk oręża i
gniewne okrzyki zaatakowały jej uszy. Nie zawahała się, nawet widząc
bezgraniczny szok w dzikich, zwierzęcych ślepiach, których właściciele do
ostatniej chwili nie wiedzieli, jakim cudem znikąd nagle pojawiła się ognista
anielica, by zaraz potem wykonać na nich wyrok śmierci. Tylko rycerze królestwa
i najbliżej niej walczący książę nie wykazali nadmiernego zdziwienia, od razu
wykorzystując element zaskoczenia, jaki im zapewniła.
– Miło, że się zjawiłaś – stwierdził z
lekką zadyszką Kiren, pozbawiając życia nad wyraz paskudnego Wyklętego o
mordzie hieny.
– Pewnie – Blask przeciął w poprzek tors
kolejnego monstrum – i tak zawsze musiałam ratować ci skórę. Uśmiechnęła się
nieznacznie, usłyszawszy śmiech księcia. Nie przerywając śmiertelnego tańca
wojny, dopasowała się do rytmu szatyna, całkowicie synchronizując swe ruchy z
jego. Stali się wtedy jak jeden organizm, jak idealnie dopasowane kołatki
sprawnie działającej maszyny, jednak gdy pierwszy szok pojawieniem się Lasair
minął, sytuacja zaczęła przedstawiać się w bardzo czarnych barwach. Wyklęci
bowiem potrafili wyczuć, kto przedstawiał sobą największe zagrożenie i
wiedzieli, że muszą się go szybko pozbyć. Wojownicy królestwa próbowali nie
okazywać strachu, ale w obliczu półzwierzęcych twarzy mało kto potrafił
zachować kamienną twarz.
Mimowolnie rozejrzała się po dziedzińcu.
Wszędzie wokół tańczyły płomienie, które wciąż i wciąż opadały z ognistych
pocisków rozbijających się o białe mury, raniąc tym samym dużą część wojsk
króla. Wróg napierał coraz mocniej i skuteczniej, nie pozostawiając rycerzom
żadnej możliwości odwetu, gdy zaś szansę zaczęły powoli się wyrównywać,
przyszedł czas na nieczyste zagrania. Pośrodku niewielkiej grupki walczącej w
kłębowisku nienawistnych bestii zaczęła nieświadomie oddalać się od Kirena.
Rozdzielali ich, zajmując walką niemal desperacko, bijąc jakby na oślep i
padając od ostrza Blasku znacznie częściej.
Nad placem boju gęstą chmurą unosił się
dym, przepuszczający jednak promienie jasnego słońca i błękitnego nieba, jakby
swym pięknym widokiem chcących dodać otuchy walczącym. Ogień trawił jeszcze
zalegające na bruku trupy, ale wygasał powoli i zdawał się już nie tak mocarny,
jak gdy spadał kaskadami z pocisków rozbijających się o mury. Dziwna cisza
ogarnęła wrzawę bitwy, odgrodziła umysł od okrzyków śmierci i desperackiej walki,
gdzieś zachwiana została równowaga natury, ktoś naruszył porządek świata. To
był właśnie ten moment, w którym rudowłosa anielica wzniosła oczy ku niebu i
wypuściła ku firmamentowi cichą modlitwę, ze złudną nadzieją, że tego dnia Los
będzie dla nich łaskawy.
Wtedy zaś zdarzyło się coś, czego od lat
nie widzieli najstarsi mędrcy świata. Delikatna prośba została wysłuchana,
jawiąc się na nieboskłonie skrzącą się srebrną smugą, niczym spadająca gwiazda
w środku południowego skwaru. Dar od Przeznaczenia lub może Moiry, pani Losu,
uwielbionej bogini, przybył z odsieczą. Jego odległy śpiew, piękniejszy od
trelu słowika wypełnił powietrze, uciszając wszystkie okrutne dźwięki wojny.
Wlał w serca rycerzy niespełnioną radość i szczęście wiosennego poranka, spokój
natury i gniew żywiołów. Był jak impuls, który pchnął Lasair do tryumfalnego
okrzyku:
– Srebrny Feniks! Srebrny Feniks nadlatuje!
Co zaraz po niej powtórzył chór męskich
głosów w radosnym uniesieniu, a co Wyklęci powitali wściekłymi rykami. W końcu
smuga zwiększyła swój rozmiar do wielkości dorównujące niewielkiemu okrętowi,
płonącemu jasnym ogniem o barwi księżyca w pełni, skrzącym się w świetle dnia
jak najpiękniejsze brylanty. Głośny, zadziwiająco delikatny i ostry zarazem
krzyk wydobył się z długiego, zakrzywionego dzioba w barwie najczystszej bieli,
a gdy zniżył się nad polem bitwy, srebrny płomień ujął w swe objęcia przerażone
monstra, tuląc gorącymi ramionami i spopielając na miejscu. Rozlał się po
bestiach jak ogromna fala po gładkiej, nagrzanej plaży. Trawił, pochłaniał i
nie miał sumienia, nawet gdy Feniks uniósł się znów ku firmamentowi
niebieskiemu, żegnając walczących krzepiącym, pięknym śpiewem ostatniego hymnu
tej bitwy.
Już szala zwycięstwa zaczęła przeważać na
korzyść broniących się, już wojowniczka szukała wzrokiem Kirena, by wymieniać
te zadowolone uśmiechy mówiące – już po wszystkim, koniec, zaraz wygrana będzie
nasza – jednak gdy go dostrzegła, czas znów zwolnił, a w piersi zabrakło
oddechu.
Całkowicie odgrodzony od swoich, na kawałku
wolnej przestrzeni utworzonej przez Wyklętych specjalnie dla niego i jego
przeciwnika, rosłego monstrum o sylwetce przypominającej niedźwiedzia,
wystawiony na pastwę okrutnego przeciwnika walczył o życie. Sama nie wiedziała,
jak i dlaczego skierowała wzrok w przeciwną stronę, dostrzegając stojącego na
wzniesieniu utworzonym z gruzów muru wroga z napiętym łukiem w łuskowatych
dłoniach i czarną strzałą założoną na cięciwę. Podły uśmieszek rósł na jego
zniekształconych, gadzich wargach, w żółtych ślepiach malowała się żądza
mordu. Jeszcze sekunda - obierze cel i wystrzeli, a wtedy nikt już nie zdoła
pomóc samotnemu księciu.
Gdyby została w tamtej chwili zapytana,
dlaczego postąpiła tak, nie inaczej, nie byłaby w stanie odpowiedzieć. Instynkt
lub może pragnienie ocalenia bliskiej osoby pokierował jej ruchami, bez udziału
zdrowego rozsądku, a nawet jakiejkolwiek myśli. Wyrwała się z miejsca, choć nie
zamierzała biec. Nie zwróciła uwagi na wrogie ostrza, przecinające zbroję na
ramionach, bo nie myślała o rzeczywistości chwili, w której się znajdowała.
Dreszcz z prędkością błyskawicy przebiegł po delikatnej skórze, blask słońca
zagubił się w rudej czuprynie, nim zniknęła, by zjawić się znacznie dalej, z
wyciągniętymi rękami i desperackim krzykiem na ustach:
– Padnij! – Impet uderzenia powalił
zdezorientowanego księcia, jednak piękna anielica nie podążyła w jego ślady,
nie od razu.
Zduszony, charkliwy jęk zdziwienia opuścił
spierzchnięte wargi, gdy wpierw z niedowierzaniem, a potem ulgą spojrzała w dół
na lśniący, czarny grot, który skrząc się złośliwe, wystawał spomiędzy płat
materiału na brzuchu. Tępy ból przeciął równą linią wnętrzności, ale wydawał
się taki nierzeczywisty, odległy. Cisza po raz kolejny tego dnia okryła nieszczelnym
kokonem myśli rudowłosej, zasnuwając pole bitwy delikatną, mlecznobiałą mgłą i
zmieniając poruszające się sylwetki w smugi zmieszanych ze sobą kolorów. Nogi
ugięły się pod zbyt ciężkim ciałem, które z głuchym łoskotem uderzyło o
brukowany dziedziniec. Gdzieś przy swoim prawym boku słyszała wyraźniejsze
poruszenie, ale nie przejęła się nim, podziwiając czysty błękit nieba. Spokój i
ulga objęły wcześniej łomoczące z niepokojem serce, myśli zwolniły, ulotne i
nieuchwytne. Nim jednak powieki zdołały opaść, a duch unieść się w krainę
marzeń sennych, cień przysłonił piękno natury.
Wpierw krzyczał coś niezrozumiałego,
próbował potrząsać. Nie rozumiał, że tylko niepotrzebnie chciał zakotwiczyć
anielicę w świecie, do którego nie należała – już nie.
– Lasair, proszę, proszę, spójrz na mnie…
Siostrzyczko, zostań – błagał w amoku, choć jakaś silna, męska dłoń próbowała
pocieszyć go i podnieść za ramię, dać do zrozumienia, że to jeszcze nie koniec
bitwy.
W ostatnim przebłysku świadomości
zrozumiała, dlaczego teraz leżała całkowicie bezbronna, a ten mężczyzna niemal
płaczliwie prosił ją o niemożliwe. Zielone tęczówki zwróciły się na rozmazaną
twarz, a kąciki ubarwionych krwią warg uniosły się lekko.
– Żegnaj, bracie – zdołała szepnąć
chrapliwie. Nawet nie była pewna, czy zrozumiał, jednak po sposobie, w jakim
wstrząsnął nim silny szloch, poczuła, że zdołał usłyszeć. – Nie zawiedź ich…
Zamrugała po raz ostatni, nie zdając już
sobie sprawy, jak mocne ramiona oplatają jej chłodnące ciało, przyciskając do
nagrzanego metalu zbroi, ani ze słonych kropel spadających na ognistą aureolę włosów.
Wraz z tchnieniem ulgi większej, niż kiedykolwiek w życiu myślała, że poczuje,
zamknęła zmęczone oczy i pozwoliła, by Los odebrał jej duszę, zabrał do
miejsca, gdzie kończyła się myśl.
Znalazłam Cię na nowosciach na blogobaniu. Ten frrragment barrrdzo mnie zainteresowal. Wrrócę po rresztę ;)
OdpowiedzUsuńhttp://arrancarno6.blogspot.com