środa, 19 listopada 2014

"Rozpalić wspomnienia" Rozdział 2

[Nieco przydługi, następny fragment opowiadania o Zimowym Żołnierzu. Wyjaśnień raczej żadnych nie potrzeba, więc słowniczka dziś brak. Dłużej niż poprzednio, ponieważ nie chciałam tego rozdzielać nierówno. Zapraszam ^^]


Rozpalić wspomnienia

Rozdział 2


   Siedziała na swym miejscu niezmiennie od paru godzin, z jednym kolanem przyciągniętym do piersi, obserwując krajobraz za szybą samochodu. Wewnątrz panowała cisza, urozmaicona tylko przez muzykę sączącą się z głośników i jednorazowe próby wciągnięcia Eny do rozmowy przez któregoś z kompanów podróży. Nie miała ochoty na pogaduszki, czy zwierzanie się ze swojej przeszłości, jednak nie umknęło jej, jak Kapitanowi zdarzało się zerkać na nieruchomą postać tym pełnym pytań spojrzeniem. Podejrzewała, jakie myśli musiały kotłować się w jego umyśle, ale nie zamierzała wszystkiego ułatwiać. Nigdy nie była tą pierwszą, która robiła krok na drodze do zaufania. W życiu spotkała tylko parę osób naprawdę godnych, by zrobić wyjątek, i nie zapowiadało się, aby grono to miało się kiedykolwiek powiększyć. Zwłaszcza, gdy wciąż pamiętała, ile bólu mogło to kosztować.
    Mimo tego Kapitan i Sokół zdołali już zyskać sobie jej sympatię. Nie wiedziała, co takiego mieli w sobie umięśniony blondyn o błękitnych oczach czy jego ciemnoskóry przyjaciel, ale jednego była pewna – Fury im zaufał. Na tym gruncie wierzyła Nickowi, który znał się na ludziach nawet lepiej od niej, toteż cierpliwie czekała, aż któryś zacznie nurtujący ich umysły temat. Nie wątpiła, że stanie się to już niedługo.  
   Steve Rogers jednak uparcie milczał. Po kilku nieudanych próbach z jego i Sama strony postanowił więcej nie wciągać Eny na siłę do rozmowy, czasem tylko wymieniając jakieś luźne uwagi z kumplem. Mimo to bywały momenty, że musiał gryźć się w język, by powstrzymać pytania. Jej tajemnicze słowa wypowiedziane w salonie ciągle mąciły mu w umyśle; nie mógł rozgryźć, co tak naprawdę łączyło Bucky’ego z ciemnowłosą zabójczynią. Podejrzewał, ale podejrzenia te wydawały się dziwnie niedorzeczne. Może przez fakt, że widział, jak bezdusznym zabójcą był Zimowy Żołnierz.
    Czasami też inna sprawa przejmowała prym w gonitwie myśli. Mianowicie dość specyficznie wyglądająca część garderoby Eny, wykonane z ciemnej, utwardzanej skóry, z wszytą dodatkową warstwą metalu zarękawia – do złudzenia przypominały część zbroi. Zapewne musiały pełnić również ważniejszą funkcję prócz tej ochronnej, ponieważ w którymś momencie Steve dojrzał, jak światło odbija się od mechanizmu umieszczonego na spodzie przedramienia. Właściwie zauważył te niesamowicie wyglądające zarękawia dopiero, gdy zdjęła swoją skórzaną kurtkę – w samochodzie mimo klimatyzacji było dość ciepło, a grzejące przez szyby słońce tylko wzmacniało ten efekt. Prócz nich w jej wyglądzie nie zauważył żadnych większych zmian, nadal miała na sobie ciemne, dopasowane dżinsy i czarną bokserkę, tylko założyła jeszcze wysokie do kolan, wiązane buty na niewielkim obcasie.
    Nie przebierała się na podróż w swój specjalny strój – który na pewno posiadała jako zabójczyni – co dało mu niewielką nadzieję, że rzeczywiście mogą być na dobrej drodze do zapoznania się. Albo po prostu stwierdziła, iż nie będzie się wyróżniać, skoro oni także byli w cywilnym ubiorze. Cóż, tylko ten tajemniczy element psuł wrażenie zwyczajności ich pasażerki.
    W końcu nie wytrzymał i z kiepsko skrywaną ciekawością zapytał:
    - Co masz na rękach? Pierwszy raz widzę, by ktoś nosił coś podobnego.
    Nie koniecznie chciał, by tak to zabrzmiało, jednak wyrwana z zamyślenia Ena wcale nie wyglądała na urażoną. Wręcz przeciwnie, nawet uśmiechnęła się do niego lekko. Trochę kpiąco, ale uniosła kąciki warg i to się liczyło. Wilson, rezydujący teraz na tylnim siedzeniu, pochylił się nieznacznie w ich stronę, wyczuwając, że może w końcu Steve’owi udało się zadać odpowiednie pytanie, by rozmowa nie umarła po pierwszych słowach.
    Ciemnowłosa wyprostowała się na siedzeniu.
    - Bo też nigdy nie spotkałeś kogoś takiego jak ja, Kapitanie – odpowiedziała lekkim tonem, prawie jakby żartowała, po czym z ledwie wyczuwalnym zadowoleniem dodała: – Spójrz.
     Uniosła lewę rękę między ich ciałami spodem do góry na wysokość odpowiednią, by prowadzący Steve mógł mieć na oku równocześnie drogę, i w jednym, płynnym ruchu odchyliła nadgarstek, napinając mięśnie przedramienia. Z metalowego mechanizmu w ułamku sekundy wyśliznęło się długie prawie na dwadzieścia centymetrów, wąskie ostrze, błyszcząc drobnymi zdobieniami w świetle słońca padającego przez przednią szybę. Cichy gwizd z tylniego siedzenia dobiegł do uszu Sinatri, a Kapitan wymownie uniósł brwi w zaskoczeniu, choć, jak później sądził, powinien był się spodziewać czegoś podobnego.
    - Prawdziwa broń prawdziwego zabójcy – podsumował, spojrzenie błękitnych oczu krzyżując ze wzrokiem dwubarwnych tęczówek.
    - Otóż to – potwierdziła. Rozluźniła mięśnie, a ostrze ponownie schowało się wewnątrz mechanizmu. – Są poręczniejsze w podróży niż moje sztylety – dodała z uśmiechem, wskazując podbródkiem zawiniątko leżące u jej stóp od początku podróży – niestety mają też swoje wady.
    - Na przykład? – zapytał z zaciekawieniem Wilson, podczas gdy Kapitan ponownie skupił się na drodze przed nimi, w dalszym ciągu jednak zerkając na ich dwójkę.
    - Nabawiłam się sporej ilości blizn, gdy uczyłam się nimi posługiwać. Czasami nadal bywa, że wysunę je w mało korzystnym momencie i nieco się uszkodzę – pokazała im wnętrze dłoni poznaczonej jasnymi, podłużnymi liniami starych ran – dlatego zwykle noszę jeszcze rękawiczki. Zawsze to jakaś ochrona. – Wzruszyła ramionami, ponownie kładąc rękę na nodze, którą opierała o siedzenie. Niewielki uśmiech rozciągnął jej wargi. – Najbardziej muszę uważać, gdy zamontuję ostrze z trucizną. Paskudnie byłoby zginąć od własnej broni.
    - Używasz trucizny? – Nie ukrył zdziwienia Rogers.
    Skinęła głową, odgarniając z twarzy kilka krótszych kosmyków, które zdołały wymknąć się z grubego, ciasno zaplecionego warkocza.
    - Jestem, a właściwie byłam, typem skrytobójcy – wyjaśniła spokojnie, bez żadnych większych emocji w głosie. – Wysyłano mnie do cichych misji, tych o „największym poziome trudności”, że tak powiem. Skradałam się, zabijałam i uciekałam. Żadnych świadków, żadnych śladów i żadnych tropów.
    Nie odpowiedzieli. Krępująca cisza przedłużała się, kiedy żadne nie zebrało odwagi na podjęcie wątku. Chwilę zajęło im, zanim byli w stanie przyswoić sobie nową wiadomość i spokój, właściwie nawet bezduszność, z jakim Ena mówiła o swoim dawnym zajęciu. Czyżby odeszła od HYDRY właśnie z tego powodu? By przestać zabijać? Fury nie mówił, czym zajmowała się dla TARCZY, a dobrze wiedzieli, że organizacja miała dużo wrogów do likwidacji. Zadziwiło ich również, jak bez problemu odpowiadała na pytania. Przez całą drogę nie była skora do rozmowy, ale teraz wyglądało, jakby nabrała nastroju na trochę konwersacji.
    - Słuchaj – zaczął z pewną dozą niepewności Kapitan – mogę cię o coś zapytać?
    Prychnęła cicho pod nosem, jakby właśnie tego się spodziewała.
    - Na to tylko czekałam. Pytaj.
    - Jak to się stało, że ty i Bucky… - Przez chwilę szukał odpowiednich słów, nie wiedząc właściwie, co tak naprawdę chciał wiedzieć.
    -… się poznaliśmy? – podsunęła, unosząc nieco brwi w geście rozbawienia.
    - Właśnie – potwierdził, z ulgą przyznając w myślach, że póki co najlepiej będzie zacząć od początku, jak sama zaproponowała, i nie wstępować na delikatniejszy grunt. – Wysłali was na wspólną misję? – Zerknął na pasażerkę z ciekawością.
    Wilson w tym czasie odsunął się na swoje siedzenie, dając im nieco przestrzeni. Czuł, że w tej rozmowie nie miał co brać udziału, aczkolwiek nie powstrzymało go to od uważnego słuchania.
    Ena nieznacznie poprawiła się w fotelu, spoglądając na horyzont przed nimi, zanim odpowiedziała:
    - Nie do końca. Przez pewien czas był moim, hmm, mentorem, jeśli można to tak określić. – Uniosła kąciki kpiąco, jednak również z pewną goryczą. – Uczył mnie walki wręcz, póki nie byłam wstanie go pokonać.
    - Wybacz, ale nie wyglądasz na kogoś, kto walczy na pięści – stwierdził Kapitan, zerkając na rozmówczynię. Ku jego zdziwieniu lekka wesołość odmalowała się w dwukolorowych tęczówkach.
    - Racja, co nie zmienia faktu, że zabójcy HYDRY musieli być wszechstronnie wyszkoleni – wyjaśniła. Steve skinął ze zrozumieniem, jednak nie przerywał, kiedy zaczęła mówić dalej. Właściwie to całkiem zaciekawiła go osoba Eny. – Ale, jak pewnie zauważyłeś, ja akurat mam własną specjalizację. Nawet sama nauczyłam go kilku sztuczek. – Przekręciła zabawnie głowę, spoglądając na jasnowłosego mężczyznę zamyślonym wzrokiem. – W sumie, całkiem nieźle bym tam do was pasowała. Ty masz swoją tarczę, Hawkeye łuk, para ostrzy też by się przydała.
    - Więc czemu Fury nie wcielił cię do Avengers? – zapytał, zerkając na pasażerkę z ukosa.
    Wzruszyła ramionami, na powrót utkwiwszy wzrok w drodze przed nimi. Niemal mógł zauważyć, jak się spina i powoli wycofuje.
    - Pewnie jeszcze nie do końca mi ufał - i wcale mu się nie dziwię.
    - Nie obraź się, Ena, ale wiesz… – nieoczekiwanie dobiegł do nich głos Sokoła, który z uśmiechem pochylił się do przodu – trochę przypominasz mi Natashę.
    Uniosła brwi, kiedy zaskoczenie na krótką chwilę odmalowało się w jej oczach. Zaraz potem się rozluźniła, a w tęczówkach błysnęło rozbawienie.
    - Tylko że ja umiem coś więcej od strzelania – odparowała, na co cała trójką parsknęła cichym śmiechem. Niemniej po tych słowach zapanowała cisza, w której każde z nich ze zdziwieniem myślało, jak zwyczajny przebieg miała ta rozmowa, pomimo dość niecodziennych wśród normalnych ludzi tematów. W końcu siedzieli w jednym samochodzie z profesjonalną zabójczynią, w dalszym ciągu bardzo słabo im znaną.
    - Zobaczymy cię kiedyś w akcji? – zapytał jeszcze Sam, wywołując psotne iskierki w oczach Eny.
    - Możliwe, że nie będziesz musiał na to długo czekać.
    Obaj mężczyźni spojrzeli na ciemnowłosą z uniesionymi brwiami, jednak ona odpowiedziała tylko uśmiechem i nie raczyła już nic wyjaśniać. Szybko rozpoznali, że znów pogrążyła się w myślach i choć ciągle mieli dużo pytań, woleli na razie zachować je dla siebie.

~***~

   Wcześniej, rok 1960
    - Cholera! – warknęła pod nosem, kiedy znów wylądowała na macie całkowicie pokonana.
    - Jesteś w tym beznadziejna, Sinatri – stwierdził męski głos z wyraźnie odczuwalną, kpiącą nutą. Jego niskie, zachrypnięte brzmienie przebiegło dreszczem w dół kręgosłupa ciemnowłosej, rozbudzając w piersi znajomy gniew. Zawsze drażnił ją w ten sposób.
    - Tylko dlatego, że jeszcze się uczę – syknęła w odpowiedzi, mimo palącego bólu w mięśniach żwawo podnosząc się na nogi. – Zmierz się ze mną na sztylety – uśmiech rozciągnął pełne wargi – jeśli mnie pokonasz, wtedy będziesz mógł do woli powtarzać, jak jestem beznadziejna.
    Widziała, że iskierki poczęły tańczyć w zimnych, błękitnych oczach Żołnierza, nie sięgając jednak szerzej, by rozjaśnić również twarde oblicze. Był mistrzem w utrzymywaniu bezuczuciowej maski, jednak po paru tygodniach wspólnych treningów Ena zaczęła zauważać, że przy niej czasem uchylał rąbka tej tajemniczości. Zwłaszcza po kilku godzinach walki.
    - Skup się – powiedział, ale zaatakował jeszcze zanim ostatnie słowo opuściło jego wargi.
    Ledwie na czas zdołała uchylić się przed pierwszym ciosem, kiedy nadszedł kolejny, całkowicie ją zaskakując. Na szczęście w nabytym przez lata odruchu uniosła przedramię, biorąc na nie całą siłę uderzenia. Warknęła pod nosem, starając się kopnąć przeciwnika w kolano, jednak on zdołał już odwrócić się i zniknąć z pola rażenia, łapiąc i wykręcając dokładnie to samo ramię, którym wcześniej się obroniła. Sapnęła cicho. Czuła się, jakby każdy jej mięsień stanął w ogniu, przesyłając igły bólu wzdłuż kończyn i prawie uniemożliwiając jakąkolwiek obronę. Prawie.
    Zanim zostałaby całkowicie pozbawiona ruchu, uderzyła łokciem wprost pod żebra napastnika, dzięki czemu zyskała wystarczająco przestrzeni, by wymknąć się z uścisku metalowej ręki. W przypływie impulsu jednym, płynnym ruchem odwróciła się, robiąc wykop lewą nogą z zamiarem uderzenia w przeciwnika z siłą, która na pewno powaliłaby go na matę. Nie wyszło. Po raz kolejny to ona została sprowadzona na ziemię. Żołnierz wyczuł, co chciała zrobić, a że ruchy Eny były nieznacznie wolniejsze przez zmęczenie, złapał za jej łydkę, równocześnie podcinając drugą nogę. Uderzenie plecami w matę wyrwało oddech z płuc ciemnowłosej, na sekundę zamraczając umysł. Odnotowała jednak, że upadek mógłby być znacznie gorszy, gdyby nie silny uchwyt na łydce. Nie zaprzepaściła szansy.
    Szarpnęła lewą stopę w dół, a zaskoczony Żołnierz nie zdołał utrzymać równowagi, gdy dodatkowo odpłaciła mu się pięknym za nadobne, wolną stopą podcinając w kostkach. Instynktownie puścił jej kończynę, by móc uratować się przed wylądowaniem twarzą na macie. Ena szybko cofnęła uwolnioną nogę i bez namysłu wskoczyła na plecy mężczyzny, własnym ciężarem dociskając go do podłoża. Nie było to zbyt fortunne posunięcie – zwykłego przeciwnika mogłaby tak unieruchomić, jednak on posiadał as w rękawie. Bez problemu wyswobodził metalową rękę spod ścisku długich nóg, zrzucając napastniczkę ze swoich pleców, tak że natychmiast wylądowała pod nim. Chciała jakoś się zablokować, jednak zmęczone mięśnie powodowały znaczne spowolnienie jej ruchów; nawet naturalnie będąc szybszą od każdego zwykłego śmiertelnika, wobec wyczerpania pozostawała bezsilna. Musiała przyznać, że znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Żołnierz mocno trzymał jej nadgarstki uwięzione przy głowie, własnymi nogami i ciężarem ciała uniemożliwiając skuteczne użycie dolnych kończyn. Nagle stała się aż nazbyt świadoma, jak blisko się znajdował.
    Ciężki oddech unosił pierś Eny, luźne kosmyki nadzwyczaj długich, splecionych włosów przykleiły się do jej wysokiego czoła, wargi pozostawały lekko uchylone, kiedy próbowała uspokoić galopujące tętno. Spoglądała w te jasne, niebieskie oczy, nie potrafiąc odwrócić wzroku. Choć wiedziała, że to było niedorzeczne, uwielbiała sposób, w jaki na nią patrzył podczas tych krótkich momentów na treningach. W tych ulotnych chwilach nie były twarde i nieprzeniknione niczym lód. Mogła dojrzeć w nich dumę pomieszaną z rozbawieniem, zadowolenie i pasję, ogromną pasję. Czasami nawet miała wrażenie, że widziała w nich pożądanie, wręcz głód, który tylko podsycał naelektryzowaną atmosferę wokół. Oczywiście to nie zawsze tam było, urosło z czasem, z każdą wspólnie spędzoną godziną, doprowadzając ich do właśnie tego punktu, gdzie wystarczyło tylko, by pochylił się nieco w jej stronę lub by ona uniosła głowę i sięgnęła po to, co od dłuższego czasu pragnęli zrobić.
    Wycofał się.
    Prawię jęknęła z zawodu, gdy w jednej chwili czuła jego oddech na wargach, a zaraz potem podniósł się do pionu, wyciągając dłoń, by pomóc dziewczynie wstać. Musiała przełknąć gorycz odrzucenia, jeśli nie chciała pokazać, jak bardzo zabolało. Mając nadzieję, że nie dała po sobie niczego poznać, chwyciła jego wyciągniętą dłoń i również wstała.
    - Dzięki – mruknęła cicho, odruchowo odgarniając z twarzy ciemne kosmyki. Żołnierz przez cały ten czas nie spuścił z niej badawczego spojrzenia i tylko skinął lekko w odpowiedzi. Mniej więcej tak kończyły się wszystkie ich treningi w ostatnim tygodniu.
    - Nieźle, Sinatri, prawie ci się udało – powiedział, co zabrzmiało niemal jak pochwała, jednak jego twarz pozostała bez cienia jakiekolwiek emocji. – Koniec na dziś. Idź odpocząć, jutro zaczynamy o tej samej porze – dodał, po czym odwrócił się i odszedł, pozostawiając Enę zaskoczoną słowami, które prawie mogła uznać za oznakę troski. No, to była spora nowość.

    Miesiąc później.
    Serce tłoczyło krew do żył wraz z adrenaliną dwukrotnie szybciej niż zazwyczaj, dodając sił i klarując myśli, gdy za wszelką cenę próbowała przebić się przez obronę przeciwnika. Brunet musiał starać się znacznie bardziej niż jeszcze parę tygodni wstecz, w końcu mając przed sobą osobę w pełni wyszkoloną i gotową na zmierzenie się w prawdziwej walce. Ena była jedyną, która mogła go teraz pokonać. Już przed wstąpieniem do HYDRY posiadała szybkość i siłę większą niż u każdego zwyczajnego człowieka, a przez ostatnie miesiące szkoliła się pod okiem Żołnierza, by zyskać umiejętności dorównujące jego własnym. Teraz ich walka odbywała się czysto na poziomie instynktownym, wyczuwali swoje ruchy, zanim zdołali je wykonać, a jednak zachowywali w umysłach fakt, że każde z nich było nieobliczalne.
    Stęknęła cicho, gdy z niebywałą siłą metalowego ramienia została sprowadzona do parteru tylko po to, by sama mogła zawinąć nogi wokół szyi Żołnierza i pociągnąć go za sobą. Podniosła plecy z chłodnej maty, od razu chwytając nadgarstek prawej ręki przeciwnika. Wykręciła go w swoją stronę, wyciskając z piersi mężczyzny zduszone sapnięcie bólu. Zdołał jeszcze metalową dłonią odwinąć jedną jej nogę i nieco się podnieść, ale wtedy drugim ramieniem owinęła jego szyję, dolnymi kończynami owijając tułowie i unieruchamiając tym samym problematyczną rękę. Szarpał się jeszcze chwilę w silnym uścisku, aż w końcu znieruchomiał, dając podopiecznej do zrozumienia, że tym razem wygrała starcie. Rozluźniła mięśnie i Żołnierz wyswobodził się z jej uchwytu. Mimo to oboje pozostali na macie.
     Ena oddychała ciężko, spoglądając na swoje dłonie i nadal nie za bardzo dowierzając w to, co się właśnie wydarzyło. Znieruchomiała, analizując ponownie całą sytuację i w końcu zdając sobie sprawę, że brunet siedzi obok i przygląda jej się badawczo. Podniosła wzrok na spokojne, lodowato błękitne oczy, z których nie mogła nic wyczytać. To nieco ją otrzeźwiło, sprawiając, że uniosła kąciki warg w zadowolonym, wręcz radosnym uśmiechu.
    - Wygrałam – stwierdziła, smakując brzmienie tego słowa. Na ten widok twarde spojrzenie Żołnierza stopniało, a bezduszna maska poszła w zapomnienie.
    Wtedy poczuła, jak ledwo uspokojone serce ponownie przyśpiesza, gdy zmierzył ją ciepłym, pełnym dumy wzrokiem. Nawet wygiął pełne wargi w uśmiechu, którego jeszcze nigdy u niego nie widziała, sprawiając, że wewnątrz skurczyła się w sobie. Wraz z tym gestem cała jego twarz przybrała zupełnie nowy wygląd. Ostre rysy nieco złagodniały, choć wysokie kości policzkowe i mocna linia szczęki pozostały niezmiennie bardzo męskie, a kąciki warg, zwykle opadające nieco w dół, uniosły się, tworząc w jednym policzku uroczy dołek. Czarne, roztrzepane i sięgające za podbródek włosy dopełniły efektu, który mógłby ściąć ciemnowłosą z nóg, gdyby już nie siedziała.
    - Gratulacje, Eno – powiedział, nieco kpiące iskierki zatańczyły w jego spojrzeniu – jednak nie jesteś taka beznadziejna.
    Wyczuła nawiązanie do jednego z dawniejszych treningów, ale nie to przykuło jej uwagę. Po raz pierwszy zwrócił się do niej po imieniu, nie tak, jak miał w zwyczaju, nazwiskiem. Lekkie zaskoczenie musiało zabłysnąć w dwukolorowym spojrzeniu, ponieważ dojrzała, że uśmiech Żołnierza nieco zblakł. Nie chcąc, by ta ulotna atmosfera między nimi minęła zbyt szybko, palnęła pierwsze, co przyszło jej na myśl:
    - No, to prawie jakbyś przyznał, że jestem ci równa.
    - Bo teraz jesteś – odparł po prostu, z nikłym uśmiechem obserwując reakcję ciemnowłosej.
    Lubił widzieć, jak wyginała wargi w tym radosnym geście. Wnosiła nieco pozytywnej energii w jego szare, pełne śmierci i mrozu życie, mimo iż czasami bywała kąśliwa i trochę irytująca. Gdy pierwszy raz usłyszał, że ma szkolić nową zabójczynię, miał ochotę odstrzelić jej głowę i mieć spokój albo złamać już na pierwszym treningu, by nigdy więcej nie wróciła. Ona jednak okazała się nadzwyczaj twarda. Została dobitnie pokonana, ale wróciła jeszcze bardziej zdeterminowana. W dodatku okazało się, iż wcale nie była tak niedoświadczona, jak sądził.
    Poruszyła się nieznacznie, opierając ciężar ciała na dłoniach za plecami. Iskierki zaciekawienia błyszczały w tych niezwykłych, dwubarwnych oczach, gdy przygryzła dolną wargę w zamyśleniu. Nie cierpiał, kiedy to robiła. Nigdy nie umiał się powstrzymać, by nie podążyć wzrokiem za tym gestem.
    - Wiesz – zaczęła, przeciągając nieco wyraz, jakby nie do końca była pewna, czy powinna mówić dalej. Uniesiona brew Żołnierza dodała Enie nieco odwagi. – Skoro już jesteśmy sobie równi, mogę mówić ci po imieniu?
    Zmiana była niemal natychmiastowa. Uśmiech zniknął z jego warg, a na twarz powróciła twarda maska. Odwrócił głowę i już myślała, że zaraz zostanie odprawiona przez chłodny głos, kiedy cicho odpowiedział:
    - Nie bardzo, nie pamiętam go. – Nie mogła powstrzymać zaskoczenia, które odmalowało się w jej spojrzeniu. Musiał to zauważyć, ponieważ westchnął, ponownie przenosząc wzrok na ciemnowłosą. – Amnezja wsteczna – wyjaśnił – teraz jestem po prostu Zimowym Żołnierzem.
    Nie umknęło uwadze Eny, jak pod pozornym spokojem w głosie mężczyzny ukrywała się gorycz. Możliwie, że się przesłyszała albo doszukiwała czegoś, czego wcale tam nie było, jednak jego spojrzenie mówiło samo za siebie. Wypuściła powietrze z płuc z cichym świstem, kiedy pomysł przeszył jej myśli, a kąciki warg drgnęły ku górze. Teraz brunet spoglądał na nią podejrzliwie.
    - Mam pomysł – oznajmiła. – Będę mówić do ciebie Wis, co ty na to? Twój przydomek jest nieco za długi, a dziwnie bym się czuła, wołając do ciebie per Żołnierz.
    - Wis? – powtórzył, przez chwilę smakując brzmienie skrótu, który właśnie wymyśliła. – Skoro chcesz. Nie brzmi tak źle.

6 komentarzy:

  1. Mam tylko takie drobne ale. Jak WS mógł trenować Sinatrę w 1950 roku? Według CA:WS part 2 Department X rozpoczął pracę nad Projektem WS w 1954 roku (czytałam niedawno, więc tak mi zgrzytło), więc może zmień to na 1960 rok?

    Ena to taka trochę komiksowa Black Widow, nie :P? Piękna jest, zabójcza jest, nie starzeje się, „bransolety” też ma, a do tego przygrucha sobie WS. Mam nadzieje, że nie wyjdzie ci z niej Mary Sue, bo byłoby szkoda
    .
    Miałam też cichą nadzieję, że Ena będzie mówić do niego „Winnie”… Tak dla uhonorowania kultowego Bucky Bear’a :P A i może Bucky by go skojarzył?

    Zgłaszam się do czytania!

    - Nikola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że nie wiedziałam - komiksów w życiu na oczy nie widziałam, także dziękuję bardzo za wyjaśnienie, na pewno zmienię. Pewnie nawet lepiej mi się to wpasuje w ciąg dalszy. Niestety - uprzedzam - takich "wpadek" może być więcej, skoro treść komiksów jest mi znana słabo. Jakbyś mi mogła polecić, co odnośnie WS mogłabym przeczytać, by lepiej się w jego postaci zorientować, to chętnie skorzystam.
      Trochę Black Widow, niestety, ale nie chcę, by się z nią bardzo kojarzyła, a swe mroczne sekrety też ma, więc również mam nadzieję, że wyjdzie dobra i nieprzesadzona bohaterka ;) W najbliższych fragmentach może się wydać nieco na odwrót, że jednak jest trochę jak "Mary Sue", ale to się z czasem rozmyje. Jeszcze odnośnie Czarnej Wdowy - tutaj bazuję w większości na filmach, a jak wiadomo, nie są one wiernym odwzorowaniem komiksów - plus dużo dodaję z własnej głowy - więc radzę mieć w głowie jak już tylko ogółem świat z filmów i charaktery niektórych postaci. Mimo wszystko chcę z tego zrobić coś "swojego", jeśli można tak powiedzieć ;p
      Nie słyszałam, wybacz, a zamysł też jest nieco inny i takie przezwisko, cóż, średnio pasuje. W każdym razie postaram się wziąć do serca rady i nie zawieść :)
      Dziękuję serdecznie za komentarz i chęć czytania!

      Usuń
    2. Winnie to oryginalne imię Kubusia Puchatka, ale często spotykałam taki skrót dla WS na tumblr.
      A Bucky Bear to odpowiednik Bucky’ iego z serii „A-Babies vs. X-Babies”. Tak tylko to palnęłam :P
      Najlepsze są Captain America: The Winter Soldier part 1 i 2 (ten drugi więcej wyjaśnia). Były wydawane w Polsce z Wielką Kolekcją Komiksów Marvela, ale teraz ceny za tom chodzą koło 90-100 zł, ale jeśli chcesz to mam oba tomy w formacie cbr i mogłabym wysłać, ale są w języku angielskim. Polecam też Captain America #616/17 pt. „Gułag”. Bucky zostaje tam skazany za zbrodnie WS
      i zostaje osadzony, jak nazwa wskazuje, w gułagu, gdzie musi brać udział w nielegalnych walkach organizowanych przez strażników. Ale możesz po prostu zerkać na marvelcomics.pl :)

      - Nikola

      Usuń
    3. Właśnie Winnie mi się z Puchatkiem kojarzy, dlatego też taki skrót, cóż, no nie pasuje ;p
      Zapamiętam na pewno - nie wiem, czy zdaję czas i chęci do przeczytania, choć niewykluczone, że kiedyś mnie skusi. Nie chcę zbytnio ingerować w uniwersum komiksów, już większość mam napisane "ogólnikowo" i tak będę retrospekcje prowadzić, ale postaram się sprawdzać, czy nie koliduje to z oryginalną historię. Jeśli jednak bym tego nie wyłapała, mam nadzieję, że mogę liczyć na Twe poprawki? :) Zaś ten motyw gułagu jest bardzo ciekawy, dziękuję za wzmiankę! Może gdzieś się przewinie, napomknięte, a na pewno do postaci ogólnie się przyda... Cóż, dziękuję jeszcze raz! ^^

      Usuń
    4. A do genezy WS odnosi się tylko część 3 księgi 2.

      Bucky walczył tam z Ursa Major- Rosjaninem, który potrafił zmieniać się w super- niedźwiedzia :P (ta…) I zbierał niezłe cięgi. Naczelnicy gułagu chcieli zobaczyć ile trzeba, by złamać „legendarnego zimowego żołnierza”. Wytniesz niedźwiedzia i masz wątek :P

      FF nie musi przecież idealnie współgrać z kanonem, bo u Marvela nie da się być w zgodzie we wszystkim- Bucky umarł rozszarpany przez córkę Red Skulla, a teraz lata sobie po Asgardzie. Albo Wolverine, który jest w dziesięciu seriach na raz. Do tego 1954 nawiązałam, bo jednak w tej Marvelowskiej historii to trochę ważne było, a zmiana na treść opowiadania jakoś bardzo nie wpłynie.

      Usuń
    5. Widzę, że jesteś naprawdę nieźle zorientowana. Podziwiam. Kilka razy próbowałam się zorientować w historii paru postaci, ale widząc tyle tego wszystkiego, wersji i w ogóle - odpuściłam. Dlatego też wspominałam, że większość będzie z mej głowy, postaram się wymyślić coś w miarę godnego, chociaż nie ukrywam, że niekoniecznie głównie na akcji będę się skupić. Ale już, uciszam się, zdradzać za dużo nie mogę - przynajmniej nie na ogólnym forum ;p Rozumiem z tą datą, dobrze, że mi napisałaś, po prostu o tym nie wiedziałam, a skoro ważne - śmiało pisać o następnych, jeśli się pojawią (oczywiście mam nadzieję, że ich nie będzie) ;p
      Oj tak, wątek rzeczywiście gotowy, dziękuję za wyjaśnienie, wykorzystam teraz na pewno ^^

      Usuń